Czarnych koni wciąż przybywa na Mundialu - Francja przegrywa z Meksykiem, Niemcy z Serbią, a Hiszpania ze Szwajcarią. Gdyby taki czarny koń pojawił się w tegorocznych wyborach, mógłby sporo namieszać i dla jednego z dwójki faworytów oznaczać koniec już po niedzielnym głosowaniu. Zastanówmy się zatem, czy któryś z kandydatów jest w stanie realnie zagrozić któremuś z liderów sondaży – Kaczyńskiemu lub Komorowskiemu.
Spoglądając na wyniki ostatnich badań TNS OBOP odpowiedź nasuwa się od razu, czarny koń może być tylko jeden, a oglądać go możemy po lewej stronie sceny politycznej – to Grzegorz Napieralski. Według sondaży może on liczyć na głosy 13 procent badanych - do 35 procent Jarosława Kaczyńskiego jeszcze daleka droga, tym bardziej do ponad 40 proc. Komorowskiego, a czasu na agitację praktycznie już nie ma.
Doświadczenie 20-letniej demokracji nauczyło nas jednak, żeby sondażom ślepo nie wierzyć. Według nich 5 lat temu to Tusk miał zostać prezydentem, a 10 lat temu ewentualna druga tura miała ze sobą zderzyć Kwaśniewskiego i Krzaklewskiego. Jak dobrze wiemy, ani lider Platformy pięć lat temu prezydentem nie został, a kandydata AWS-u wyprzedził Andrzej Olechowski. Dlatego w tym roku również wstrzymałbym się z wyrokowaniem, kogo zobaczymy w drugiej turze.
Zwłaszcza, że Grzegorz Napieralski naprawdę nieźle sobie radzi w czasie kampanii. Pomijając wygłupy z hip-hopem i bliźniaczkami to przy odrobinie szczęścia mógłby sięgnąć po głosy niezdecydowanych Polaków, a tych jest coraz więcej. Z każdym dniem słychać coraz głośniej, że Polacy nie chcą ani Marszałka ani Prezesa. Pieniędzy na Napieralskiego bym jednak nie postawił, ale kto wie, może polityk SLD doda barw tej kampanii.
Jeśli nie, to zawsze pozostaje nam Mundial, tam niespodziewane wyniki są praktycznie każdego dnia.
Piotr Kalsztyn
Doświadczenie 20-letniej demokracji nauczyło nas jednak, żeby sondażom ślepo nie wierzyć. Według nich 5 lat temu to Tusk miał zostać prezydentem, a 10 lat temu ewentualna druga tura miała ze sobą zderzyć Kwaśniewskiego i Krzaklewskiego. Jak dobrze wiemy, ani lider Platformy pięć lat temu prezydentem nie został, a kandydata AWS-u wyprzedził Andrzej Olechowski. Dlatego w tym roku również wstrzymałbym się z wyrokowaniem, kogo zobaczymy w drugiej turze.
Zwłaszcza, że Grzegorz Napieralski naprawdę nieźle sobie radzi w czasie kampanii. Pomijając wygłupy z hip-hopem i bliźniaczkami to przy odrobinie szczęścia mógłby sięgnąć po głosy niezdecydowanych Polaków, a tych jest coraz więcej. Z każdym dniem słychać coraz głośniej, że Polacy nie chcą ani Marszałka ani Prezesa. Pieniędzy na Napieralskiego bym jednak nie postawił, ale kto wie, może polityk SLD doda barw tej kampanii.
Jeśli nie, to zawsze pozostaje nam Mundial, tam niespodziewane wyniki są praktycznie każdego dnia.
Piotr Kalsztyn