Sportu nigdy nie powinno się mieszać się z polityką. Niestety w krajach o systemie totalitarnym, a w tym przypadku Korei Północnej, jest inaczej. Tutaj nie sposób oddzielić sportu od polityki.
Hipokryzją byłoby stwierdzenie, że sport i polityka to dwa osobne byty. Nie brak licznych przykładów pokazujących, że jest zupełnie inaczej. Wspomnieć można choćby olimpiady – w Berlinie w 1936 r., która stała się doskonałą okazją umocnienia władzy dla nazistów; czy też w Moskwie w 1980 roku i Los Angeles cztery lata później, bojkotowanych przez niektóre kraje. Z bardziej współczesnych przykładów wskazać można mistrzostwa świata w piłce nożnej w 1998 roku, kiedy to w jednym meczu zmierzyli się dwaj wrogowie – Stany Zjednoczone oraz Iran. Także i podczas losowań dba się, by z powodów politycznych jedne państwa nie grały z drugimi. W 2008 roku mecz Korei Północnej z Koreą Południową z przyczyn politycznych przeniesiono do Chin.
Korea Północna to jednak ewenement. Bodaj nigdy w historii, nawet w najbardziej odrażających reżimach, piłkarze czy ogólniej mówiąc sportowcy, nie musieli obawiać się o swoje życie. Tymczasem ekipa Korei Północnej, która zakwalifikowała się do tegorocznych mundialowych rozgrywek jest jednak na łasce i niełasce swojego psychopatycznego przywódcy, nazywanego przez Koreańczyków z Północy „wspaniałym i umiłowanym wodzem". Wystarczy przypomnieć wydarzenia z 1966 roku, kiedy to Korea Północna debiutowała na mistrzostwach świata. Piłkarze z tego państwa walczyli dzielnie, ale nagrodą za ich determinację było zesłanie do obozów pracy.
Teraz może być podobnie, bo Koreańczycy z Północy przegrali już dwukrotnie. Najbardziej bolesna była klęska z Portugalią - aż 7:0. Zesłanie do obozów pracy jest tym bardziej prawdopodobne, że mecz – pierwszy raz w historii – pokazać miała reżimowa telewizja, kradnąc sygnał od południowego sąsiada. Nie trudno wyobrazić sobie, jaką wściekłość musiała we władzach wywołać ta klęska, którą widział cały kraj. Wątpliwe czy zawodników uratuje trener, jeśli weźmie na siebie całą odpowiedzialność za kiepskie wyniki.
Chcąc nie chcąc, mecz z Koreą Północną rodzi, a przynajmniej powinien rodzić dylematy moralne. W meczu z normalną drużyną każdy kibic cieszy się, gdy jego zespół gromi rywala. Im więcej bramek strzelonych, im bardziej przeciwnik rozbity i upokorzony, tym lepiej. W najgorszym wypadku zhańbiony rywal zostanie wygwizdany przez własnych kibiców lub będzie musiał ukrywać się przed kamieniami lecącymi w stronę autobusu. Jednak podczas meczu z Portugalią każda bramka do siatki Korei Północnej zwiększała prawdopodobieństwo represji na piłkarzach. Obrazowo i z pewną przesadą można byłoby stwierdzić, że Portugalczycy przyłożyli rękę do zesłania piłkarzy Korei Północnej do obozu – jedna bramka to jeden rok więzienia.
Ale przecież Portugalczycy nie ponoszą winy za ten stan rzeczy. Trudno oczekiwać, że odmówią strzelania bramek rywalowi, nawet jeśli serce podpowiada co innego. Tym bardziej, że Korea Północna zakwalifikowała się do mistrzostw jak każdy inny zespół. Szansą na uniknięcie problemu byłoby wykluczenie tego państwa z rozgrywek, ale byłoby to jawne mieszanie sportu z polityką i łamanie przyjętych zasad, co wytykamy takim państwom jak Korea Północna. Gdybyśmy raz wykluczyli Koreę Północną, FIFA mogłaby tak czynić w przyszłości częściej. I na podstawie jakich kryteriów? Systemu politycznego? Kontaktów z sąsiadami? Wolności słowa? Nie takie dylematy powinny pojawiać się podczas największego piłkarskiego święta.
Korea Północna to jednak ewenement. Bodaj nigdy w historii, nawet w najbardziej odrażających reżimach, piłkarze czy ogólniej mówiąc sportowcy, nie musieli obawiać się o swoje życie. Tymczasem ekipa Korei Północnej, która zakwalifikowała się do tegorocznych mundialowych rozgrywek jest jednak na łasce i niełasce swojego psychopatycznego przywódcy, nazywanego przez Koreańczyków z Północy „wspaniałym i umiłowanym wodzem". Wystarczy przypomnieć wydarzenia z 1966 roku, kiedy to Korea Północna debiutowała na mistrzostwach świata. Piłkarze z tego państwa walczyli dzielnie, ale nagrodą za ich determinację było zesłanie do obozów pracy.
Teraz może być podobnie, bo Koreańczycy z Północy przegrali już dwukrotnie. Najbardziej bolesna była klęska z Portugalią - aż 7:0. Zesłanie do obozów pracy jest tym bardziej prawdopodobne, że mecz – pierwszy raz w historii – pokazać miała reżimowa telewizja, kradnąc sygnał od południowego sąsiada. Nie trudno wyobrazić sobie, jaką wściekłość musiała we władzach wywołać ta klęska, którą widział cały kraj. Wątpliwe czy zawodników uratuje trener, jeśli weźmie na siebie całą odpowiedzialność za kiepskie wyniki.
Chcąc nie chcąc, mecz z Koreą Północną rodzi, a przynajmniej powinien rodzić dylematy moralne. W meczu z normalną drużyną każdy kibic cieszy się, gdy jego zespół gromi rywala. Im więcej bramek strzelonych, im bardziej przeciwnik rozbity i upokorzony, tym lepiej. W najgorszym wypadku zhańbiony rywal zostanie wygwizdany przez własnych kibiców lub będzie musiał ukrywać się przed kamieniami lecącymi w stronę autobusu. Jednak podczas meczu z Portugalią każda bramka do siatki Korei Północnej zwiększała prawdopodobieństwo represji na piłkarzach. Obrazowo i z pewną przesadą można byłoby stwierdzić, że Portugalczycy przyłożyli rękę do zesłania piłkarzy Korei Północnej do obozu – jedna bramka to jeden rok więzienia.
Ale przecież Portugalczycy nie ponoszą winy za ten stan rzeczy. Trudno oczekiwać, że odmówią strzelania bramek rywalowi, nawet jeśli serce podpowiada co innego. Tym bardziej, że Korea Północna zakwalifikowała się do mistrzostw jak każdy inny zespół. Szansą na uniknięcie problemu byłoby wykluczenie tego państwa z rozgrywek, ale byłoby to jawne mieszanie sportu z polityką i łamanie przyjętych zasad, co wytykamy takim państwom jak Korea Północna. Gdybyśmy raz wykluczyli Koreę Północną, FIFA mogłaby tak czynić w przyszłości częściej. I na podstawie jakich kryteriów? Systemu politycznego? Kontaktów z sąsiadami? Wolności słowa? Nie takie dylematy powinny pojawiać się podczas największego piłkarskiego święta.