Wygrana Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich w Polsce oznacza, że "efekt anty-Kaczyńskiego" był silniejszy niż fala narodowego smutku i współczucia dla Jarosława Kaczyńskiego po śmierci jego brata - pisze niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung".
Gazeta zauważa też, że Komorowski od lat utrzymuje intensywne kontakty z Niemcami. "Może on być gwarantem tego, że różnice dotyczące powstania w Berlinie centrum dokumentacji na temat wypędzeń ostatecznie będą należeć do przeszłości" - ocenia "SZ" w komentarzu, zatytułowanym "Koniec konfrontacji".
Według dziennika wyścig wyborczy w Polsce do końca wydawał się nierozstrzygnięty. "Nie dojdzie jednak do tego, że jeden bliźniak po drugim zostanie głową państwa. Po ich nerwowym podwójnym panowaniu w 2006 i 2007 r. Kaczyńscy nie będą ponownie pisać historii" - dodaje "SZ".
Jak ocenia, większość wyborców nie zdecydowała się na "bladego i drewnianego Komorowskiego dlatego, że przekonał ich jako polityk, ale dlatego, że za wszelką cenę chcieli zapobiec zwycięstwu Kaczyńskiego".
"Z jego nazwiskiem łączy się czas permanentnego politycznego konfliktu" - pisze "Sueddeutsche Zeitung". "Przede wszystkim, podwójne panowanie bliźniaków zdyskredytowało Polskę za granicą. Legendarne stało się ich żądanie nieproporcjonalnie dużej reprezentacji w gremiach UE, co uzasadniali wysoką liczbą polskich ofiar wojny" - dodaje bawarski dziennik.
Według gazety trudno sobie wyobrazić ten "styl konfrontacji" u Komorowskiego, który jednak, nie mniej niż Kaczyński, chce forsować interesy Polski w polityce zagranicznej. "Tyle, że on nieco inaczej to rozumie. Jako historyk doszedł do wniosku, że Polska może wzmocnić swoją suwerenność tylko w sojuszu z zachodnimi demokracjami. Tak jak jego partyjny kolega premier Donald Tusk, działa zgodnie z mottem: Im mniej zakłóceń w funkcjonowaniu UE, tym lepiej dla Polski" - komentuje "SZ".
Dodaje, że Komorowski powinien przede wszystkim naciskać na to, by rząd Donalda Tuska wreszcie zabrał się do reform gospodarczych i administracyjnych.
"Główny problem Polski tkwi w tym, że brakuje jej kompetentnej i neutralnej politycznie administracji. Dotychczas po każdej zmianie rządu wymieniano tysiące czołowych urzędników w całym kraju, co miało negatywne konsekwencje dla dużych projektów infrastrukturalnych. Komorowski uchodzi za na tyle rozsądnego, by nie wdawać się w walkę o prestiż między Pałacem Prezydenckim a pałacem rządowym. Niestety, tych walk było zbyt wiele w obu dziesięcioleciach po 1989 roku" - dodaje "Sueddeutsche Zeitung".
PAP
Według dziennika wyścig wyborczy w Polsce do końca wydawał się nierozstrzygnięty. "Nie dojdzie jednak do tego, że jeden bliźniak po drugim zostanie głową państwa. Po ich nerwowym podwójnym panowaniu w 2006 i 2007 r. Kaczyńscy nie będą ponownie pisać historii" - dodaje "SZ".
Jak ocenia, większość wyborców nie zdecydowała się na "bladego i drewnianego Komorowskiego dlatego, że przekonał ich jako polityk, ale dlatego, że za wszelką cenę chcieli zapobiec zwycięstwu Kaczyńskiego".
"Z jego nazwiskiem łączy się czas permanentnego politycznego konfliktu" - pisze "Sueddeutsche Zeitung". "Przede wszystkim, podwójne panowanie bliźniaków zdyskredytowało Polskę za granicą. Legendarne stało się ich żądanie nieproporcjonalnie dużej reprezentacji w gremiach UE, co uzasadniali wysoką liczbą polskich ofiar wojny" - dodaje bawarski dziennik.
Według gazety trudno sobie wyobrazić ten "styl konfrontacji" u Komorowskiego, który jednak, nie mniej niż Kaczyński, chce forsować interesy Polski w polityce zagranicznej. "Tyle, że on nieco inaczej to rozumie. Jako historyk doszedł do wniosku, że Polska może wzmocnić swoją suwerenność tylko w sojuszu z zachodnimi demokracjami. Tak jak jego partyjny kolega premier Donald Tusk, działa zgodnie z mottem: Im mniej zakłóceń w funkcjonowaniu UE, tym lepiej dla Polski" - komentuje "SZ".
Dodaje, że Komorowski powinien przede wszystkim naciskać na to, by rząd Donalda Tuska wreszcie zabrał się do reform gospodarczych i administracyjnych.
"Główny problem Polski tkwi w tym, że brakuje jej kompetentnej i neutralnej politycznie administracji. Dotychczas po każdej zmianie rządu wymieniano tysiące czołowych urzędników w całym kraju, co miało negatywne konsekwencje dla dużych projektów infrastrukturalnych. Komorowski uchodzi za na tyle rozsądnego, by nie wdawać się w walkę o prestiż między Pałacem Prezydenckim a pałacem rządowym. Niestety, tych walk było zbyt wiele w obu dziesięcioleciach po 1989 roku" - dodaje "Sueddeutsche Zeitung".
PAP