W Polsce nie można już dziś dyskutować o polityce. W Polsce o politykę można się już tylko bić. Zarówno PiS jak i PO robią wszystko, by w oczach swoich wyborców zdelegitymizować przeciwnika i odebrać mu prawo nie tylko do rządzenia, ale również do istnienia. Dzięki temu połowa Polaków uważa, że ta druga, gorsza połowa powinna – w wersji łagodnej – zająć się czymś innym niż polityka. W wersji nieco mniej łagodnej – ci drudzy powinni nasz kraj chyłkiem opuścić. A pewnie są też już tacy, którzy i to rozwiązanie uznaliby za nieco zanadto liberalne.
Kiedy PiS dostrzega na rękach Donalda Tuska krew ze Smoleńska, a całą resztę PO oskarża co najmniej o zdradę interesu narodowego, jeśli nie wprost o zawiązany z Rosjanami spisek mający na celu dokonanie jakiegoś kolejnego rozbioru Polski – to już nie jest demokratyczna polityka, polegająca w dużej mierze na tym, że partia stara się uszczknąć trochę elektoratu konkurencji. Jak bowiem walczyć o głosy wyborców, którzy poparli zdrajców, bądź – w radykalnej wersji – morderców? A po drugie – po co walczyć o głosy, bez mała, kolaborantów, których Jarosław Rymkiewicz zachęca wręcz do emigracji, gotów budować prawdziwą Polskę z tymi, którzy wybierają mądrzej?
Wbrew pozorom nie lepiej jest po drugiej stronie. Janusz Palikot, który przed śmiercią Lecha Kaczyńskiego wysyłał go na odwyk, a w czasie kampanii prezydenckiej apelował o zbadanie Jarosława Kaczyńskiego przez psychiatrę; Stefan Niesiołowski i Kazimierz Kutz mówiący o politykach PiS per „chorzy z nienawiści" i cała masa pomniejszych polityków PO widzących w PiS zagrożenie dla demokracji, a w IV RP nieomal III Rzeszę – są skuteczną przeciwwagą dla Bronisława Komorowskiego apelującego do przeciwników politycznych „chodźcie z nami". Jak wyborcy PiS mają posłuchać tego apelu – skoro oznaczałoby to konieczność przyznania się do swojej dotychczasowej zaściankowości, sympatii autorytarnych i genetycznej nienawiści do „dobrych, mądrych i szlachetnych”? Czyli – chodźcie z nami, ale załóżcie przed podróżą wory pokutne? Mało pociągająca perspektywa.
W rezultacie obie partie okopały się na swoich pozycjach, a pomiędzy sobą wykopały fosę, której dziś nie sposób przekroczyć. Skutecznie zmieniły też społeczeństwo obywatelskie w społeczeństwo obywatelskiego wykluczenia. Bo ich wyborcy zamiast dyskutować, spierać się o kwestie polityczne (posługując się argumentami, nie pięścią!), a w rezultacie współpracować dla dobra wspólnego w swojej małej ojczyźnie – teraz są zwykłymi żołnierzami biorącymi udział w wojnie. W wojnie której celem nie jest żaden kompromis i zawieszenie broni na rozsądnych warunkach. Celem jest wyeliminowanie rywala i totalna anihilacja jego wojska. Dopiero bez tych drugich – mówią zgodnie politycy i wyborcy PO i PiS – będzie możliwa budowa lepszej Polski.
A może gdyby się udało to naprawdę… Obawiam się, że wtedy – niezależnie od tego kto by w tej wojnie zwyciężył – okazałoby się, że „walka klas zaostrza się wraz ze zbliżaniem się do celu". I nagle na drodze do lepszego jutra stanąłby Napieralski. Albo cykliści.
Wbrew pozorom nie lepiej jest po drugiej stronie. Janusz Palikot, który przed śmiercią Lecha Kaczyńskiego wysyłał go na odwyk, a w czasie kampanii prezydenckiej apelował o zbadanie Jarosława Kaczyńskiego przez psychiatrę; Stefan Niesiołowski i Kazimierz Kutz mówiący o politykach PiS per „chorzy z nienawiści" i cała masa pomniejszych polityków PO widzących w PiS zagrożenie dla demokracji, a w IV RP nieomal III Rzeszę – są skuteczną przeciwwagą dla Bronisława Komorowskiego apelującego do przeciwników politycznych „chodźcie z nami". Jak wyborcy PiS mają posłuchać tego apelu – skoro oznaczałoby to konieczność przyznania się do swojej dotychczasowej zaściankowości, sympatii autorytarnych i genetycznej nienawiści do „dobrych, mądrych i szlachetnych”? Czyli – chodźcie z nami, ale załóżcie przed podróżą wory pokutne? Mało pociągająca perspektywa.
W rezultacie obie partie okopały się na swoich pozycjach, a pomiędzy sobą wykopały fosę, której dziś nie sposób przekroczyć. Skutecznie zmieniły też społeczeństwo obywatelskie w społeczeństwo obywatelskiego wykluczenia. Bo ich wyborcy zamiast dyskutować, spierać się o kwestie polityczne (posługując się argumentami, nie pięścią!), a w rezultacie współpracować dla dobra wspólnego w swojej małej ojczyźnie – teraz są zwykłymi żołnierzami biorącymi udział w wojnie. W wojnie której celem nie jest żaden kompromis i zawieszenie broni na rozsądnych warunkach. Celem jest wyeliminowanie rywala i totalna anihilacja jego wojska. Dopiero bez tych drugich – mówią zgodnie politycy i wyborcy PO i PiS – będzie możliwa budowa lepszej Polski.
A może gdyby się udało to naprawdę… Obawiam się, że wtedy – niezależnie od tego kto by w tej wojnie zwyciężył – okazałoby się, że „walka klas zaostrza się wraz ze zbliżaniem się do celu". I nagle na drodze do lepszego jutra stanąłby Napieralski. Albo cykliści.