"Być może niektóre kraje goszczące serwery WikiLeaks mogą teraz zapewnić informatorom i całym ich rodzinom status uchodźcy, kiedy ich życiu grozi niebezpieczeństwo (odwetu talibów). (...) Warto zapytać, czy +New York Times+, +Guardian+ i +Der Spiegel+ naprawdę służą opinii publicznej (...) uprawomocniając metody Assange'a" - zauważa "WSJ". Dodaje: "Pentagon oznajmił, że intensywnie poszukuje teraz źródeł przecieku i mamy nadzieję, że sprawca przecieku zostanie odnaleziony i ukarany. Jeśli chodzi o Assange'a, rządy nie powinny zajmować się karaniem wydawców (...), jednak oni powinni zrozumieć, że ich prawo do publikowania zależy od opinii społecznej, która wierzy, że media wykonują publiczną służbę".
Dziennik przyznaje, że po pierwszej lekturze przecieku uznał, iż nie ujawnia on "wielkich kłamstw" o wojnie Afganistanie. "Jednak im dłużej my i inni przyglądaliśmy się dokumentom, jasne staje się, że sieczka WikiLeaks odsłania w znacznym stopniu metody armii, źródła, taktykę i zasady komunikacji. Te detale mało interesują szeroką opinię publiczną (...), ale są bardzo interesujące dla zdeklarowanych wrogów i strategicznych rywali Ameryki, jak Rosja i Chiny" - ocenia "WSJ".
W "Washington Post" Anne Applebaum ocenia, że dokumenty ujawnione przez WikiLeaks to tylko "surowe dane", które bez wyjaśnienia ich znaczenia - jak zrobił to "New York Times" - są niezrozumiałe dla czytelnika. Dowodzi to, jej zdaniem, jak mylne jest wrażenie, że "nie potrzebujemy już mediów, wydawców i reporterów z dłuższym niż dziesięciominutowe doświadczeniem".
Dokumenty WikiLeaks - dodaje Applebaum - "dają gazetom szansę udawania, że pozyskały sensacyjny materiał", ale utrzymywanie, że "informują nieświadomą opinię publiczną jest absurdalne". Konkluduje: "Jeśli ktoś nie wiedział do tej pory, że (pakistański wywiad) ISI pomógł stworzyć talibów, że problemem NATO są straty cywilne i że specjalne jednostki polują na bojowników Al-Kaidy - to znaczy, że nie czyta podstawowych mediów - a więc, że faktycznie nie chce wiedzieć".PAP, im