Politycy niemieckiej opozycji oskarżyli o rewanżyzm przedstawiciela Związku Wypędzonych (BdV) w radzie fundacji poświęconej upamiętnieniu wysiedleń Arnolda Toelga i żądają jego dymisji - donoszą niemieckie media. Toelg wyraził w radiu Deutschlandfunk m.in. opinię, że pozbycie się Niemców było "długofalowym planem Polski i częściowo Czech", a wojna wywołana przez Hitlera dała tym krajom okazję realizacji tego planu.
Media piszą o eskalacji sporu politycznego wokół fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie", który rozgorzał przed obchodami 60. rocznicy ogłoszenia Karty Niemieckich Wypędzonych ze Stron Ojczystych w Stuttgarcie. Dokument ten stanowi fundament organizacji wypędzonych. Udział w uroczystości zapowiedzieli m.in. minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere, odpowiedzialny w rządzie za sprawy wypędzonych, a także wicekanclerz i szef niemieckiej dyplomacji Guido Westerwelle, który pod koniec zeszłego roku zablokował kandydaturę szefowej BdV Eriki Steinbach do rady fundacji.
W miniony wtorek Toelg udzielił wywiadu stacji Deutschlandfunk. Zapewnił, że nie chodziło mu o relatywizowanie zbrodni. - Wskazuję tylko na fakty. Moje stwierdzenie na temat kwestii nierównego potraktowania robotników przymusowych nie jest sporne. Jest po prostu faktem, że deportacje do pracy przymusowej zostały zakwalifikowane zgodnie ze statutem procesu norymberskiego jako zbrodnia przeciwko ludzkości. Dlatego niemieccy zbrodniarze wojenni słusznie zostali skazani, podczas gdy nie wymierzono kary za to, że jednocześnie Niemcy byli deportowani do pracy przymusowej - powiedział. Jak dodał, liczbę Niemców świadczących prace przymusową oszacował na milion, setki tysięcy z nich zmarło.
Toelg wyraził również opinię, że wojna, wywołana przez Hitlera, dała takim państwom jak Polska i Czechy szansę "na pozbycie się Niemców". - To był długofalowy plan Polski oraz częściowo także Czech. Już w 1848 r. chciano ustalić linię Szczecin-Triest. Zatem nastąpiło kilka spraw: Z jednej strony była wojna Hitlera, która wyrządziła w tych krajach okropności. Z drugiej strony było to na rękę polskiej i zapewne też czeskiej polityce, patrząc na londyński rząd na emigracji, który intensywnie starał się o to, by dostać niemieckie tereny wschodnie. I dlatego należy widzieć też winę po drugiej stronie - powiedział Toelg.
Wypowiedzi funkcjonariusza BdV ostro skrytykowała polityk SPD Angelica Schwall-Dueren. - Wypędzeni bez wątpienia doznali wielkich cierpień. Wielu z nich angażowało się mimo to w pojednanie i współpracę. Wypowiedzi Toelga relatywizujące zbrodnie nazistowskie są jednak potężnym policzkiem wymierzonym w naszych sąsiadów, których miliony podały ofiarą nazistowskiego terroru - powiedziała Schwall-Dueren. Jej zdaniem ten, kto reprezentuje takie poglądy, jest przeszkodą w rozliczeniu historii wypędzeń.
W ocenie polityka SPD Dietmara Nietana powołanie Toelga i Saengera do rady fundacji pozwala "wątpić, czy BdV poważnie i bez uprzedzeń zainteresowany jest pojednaniem". - Albo w BdV istnieją swoiste kwoty dla rewanżystów i twardogłowych, albo Związek świadomie chce wykorzystać fundację do tego, by bagatelizować zbrodnie nazistowskie - powiedział niedawno Nietan. Z kolei szefowa Zielonych Claudii Roth uważa, że fundacja, w której radzie będą zasiadać obaj kontrowersyjnie działacze BdV, nie spełni celu, jakim jest pojednanie z sąsiadami Niemiec. Także przedstawiciele Centralnej Rady Żydów w Niemczech oraz Centralnej Rady społeczności Sinti i Romów mówią o "afroncie", jakim była nominacja Toelga i Saengera.
W obronę obu działaczy BdV wzięła szefowa organizacji Erika Steinbach. Jej zdaniem żaden z nich nie jest rewanżystą, a przytaczane wypowiedzi wyrwano z kontekstu, by przeszkodzić w realizacji projektu upamiętnienia wysiedleń. - Ten, kto ma coś przeciwko nominacjom, może opuścić fundację - oświadczyła Steinbach. Również poseł bawarskiej chadecji CSU i członek rady fundacji Stephan Mayer stwierdził, że krytyka pod adresem dwóch działaczy BdV jest niezrozumiała. - Fakt, że Niemcy wywołały wojnę, nie może pozbawiać prawa do stawiania pytań o to, co inni uczynili Niemcom w okresie międzywojennym oraz po wojnie - ocenił.
Zarzuty opozycji, podnoszone już podczas lipcowej debaty Bundestagu na temat powołania rady fundacji, dotyczyły dwóch funkcjonariuszy BdV: Arnolda Toelga i Hartmuta Saengera. Zostali oni nominowani do rady formalnie jako zastępcy dwóch jej członków. W trakcie debaty przypomniano ich kontrowersyjne wypowiedzi na temat II wojny światowej i wysiedleń Niemców.
Tym razem w centrum krytyki znalazł się Toelg. W 2000 r. na łamach prawicowego tygodnika "Junge Freiheit" krytykował negocjacje w sprawie odszkodowań za pracę przymusową na rzecz III Rzeszy. Mówił wówczas: "Akurat te kraje, które kierują wobec nas największe żądania, mają dosyć na sumieniu, bo w niezliczonych obozach przetrzymywały setki tysięcy niemieckich robotników przymusowych. Podczas gdy w Norymberdze niemieccy zbrodniarze wojenni zostali słusznie osądzeni przez zwycięzców, te same kraje popełniły wobec robotników przymusowych podobne zbrodnie jak hitlerowskie Niemcy".W miniony wtorek Toelg udzielił wywiadu stacji Deutschlandfunk. Zapewnił, że nie chodziło mu o relatywizowanie zbrodni. - Wskazuję tylko na fakty. Moje stwierdzenie na temat kwestii nierównego potraktowania robotników przymusowych nie jest sporne. Jest po prostu faktem, że deportacje do pracy przymusowej zostały zakwalifikowane zgodnie ze statutem procesu norymberskiego jako zbrodnia przeciwko ludzkości. Dlatego niemieccy zbrodniarze wojenni słusznie zostali skazani, podczas gdy nie wymierzono kary za to, że jednocześnie Niemcy byli deportowani do pracy przymusowej - powiedział. Jak dodał, liczbę Niemców świadczących prace przymusową oszacował na milion, setki tysięcy z nich zmarło.
Toelg wyraził również opinię, że wojna, wywołana przez Hitlera, dała takim państwom jak Polska i Czechy szansę "na pozbycie się Niemców". - To był długofalowy plan Polski oraz częściowo także Czech. Już w 1848 r. chciano ustalić linię Szczecin-Triest. Zatem nastąpiło kilka spraw: Z jednej strony była wojna Hitlera, która wyrządziła w tych krajach okropności. Z drugiej strony było to na rękę polskiej i zapewne też czeskiej polityce, patrząc na londyński rząd na emigracji, który intensywnie starał się o to, by dostać niemieckie tereny wschodnie. I dlatego należy widzieć też winę po drugiej stronie - powiedział Toelg.
Wypowiedzi funkcjonariusza BdV ostro skrytykowała polityk SPD Angelica Schwall-Dueren. - Wypędzeni bez wątpienia doznali wielkich cierpień. Wielu z nich angażowało się mimo to w pojednanie i współpracę. Wypowiedzi Toelga relatywizujące zbrodnie nazistowskie są jednak potężnym policzkiem wymierzonym w naszych sąsiadów, których miliony podały ofiarą nazistowskiego terroru - powiedziała Schwall-Dueren. Jej zdaniem ten, kto reprezentuje takie poglądy, jest przeszkodą w rozliczeniu historii wypędzeń.
W ocenie polityka SPD Dietmara Nietana powołanie Toelga i Saengera do rady fundacji pozwala "wątpić, czy BdV poważnie i bez uprzedzeń zainteresowany jest pojednaniem". - Albo w BdV istnieją swoiste kwoty dla rewanżystów i twardogłowych, albo Związek świadomie chce wykorzystać fundację do tego, by bagatelizować zbrodnie nazistowskie - powiedział niedawno Nietan. Z kolei szefowa Zielonych Claudii Roth uważa, że fundacja, w której radzie będą zasiadać obaj kontrowersyjnie działacze BdV, nie spełni celu, jakim jest pojednanie z sąsiadami Niemiec. Także przedstawiciele Centralnej Rady Żydów w Niemczech oraz Centralnej Rady społeczności Sinti i Romów mówią o "afroncie", jakim była nominacja Toelga i Saengera.
W obronę obu działaczy BdV wzięła szefowa organizacji Erika Steinbach. Jej zdaniem żaden z nich nie jest rewanżystą, a przytaczane wypowiedzi wyrwano z kontekstu, by przeszkodzić w realizacji projektu upamiętnienia wysiedleń. - Ten, kto ma coś przeciwko nominacjom, może opuścić fundację - oświadczyła Steinbach. Również poseł bawarskiej chadecji CSU i członek rady fundacji Stephan Mayer stwierdził, że krytyka pod adresem dwóch działaczy BdV jest niezrozumiała. - Fakt, że Niemcy wywołały wojnę, nie może pozbawiać prawa do stawiania pytań o to, co inni uczynili Niemcom w okresie międzywojennym oraz po wojnie - ocenił.
PAP, arb