Stoicy wierzyli, że historia ludzkości ma swój kres, a wszechświat u kresu dziejów spłonie, by narodzić się na nowo w pierwotnej formie. Tę apokaliptyczną wizję określano mianem apokatastazy. W ostatnich dniach lider PiS Jarosław Kaczyński zachowuje się tak, jakby chciał wywołać to zjawisko w wersji lokalnej – ogień oczyszczenia miałby w tym scenariuszu strawić PiS, PO i polską demokrację.
Nieco ponad miesiąc temu Jarosław Kaczyński zapowiadał, że po 10 kwietnia polska polityka nie może być taka sama, należy zapomnieć o dawnych waśniach, skupić się na reformowaniu kraju i zakończyć wyniszczającą wojnę polsko-polską. I prezes PiS obietnicy dotrzymał. Tyle tylko, że w miejsce starych waśni pojawiły się waśnie zupełnie nowe, reformowanie kraju ma polegać na budowaniu pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej, a wojnę polsko-polską zastąpiła wojna nuklearna, w czasie której Jarosław Kaczyński codziennie odpala nowe ładunki jądrowe zmieniając polską politykę w efektowne zgliszcza.
Kaczyński jako lider opozycji ma oczywiście prawo – a nawet obowiązek – krytykowania rządu. Patrzenia mu na ręce. Kontrolowania. Bez dobrej opozycji nie ma dobrej demokracji. Problem polega jednak na tym, że Kaczyński nie krytykuje rządu. On, w kolejnych wypowiedziach, odmawia mu prawa do istnienia, a prezydenta Bronisława Komorowskiego przedstawia niemal jako uzurpatora, który zdobył urząd dzięki – jak mówi Kaczyński - nieporozumieniu. Jednocześnie politycy PiS zagrzewając do boju obrońców krzyża – zachęcają ich de facto do obywatelskiego nieposłuszeństwa i jawnego kontestowania obecnej władzy. PiS nie krytykuje dziś PO. PiS wypowiada PO walkę na śmierć i życie – kontestując demokratyczny porządek. Na Komorowskiego głosowało 9 milionów Polaków? Nieporozumienie! Rząd cieszy się poparciem większości? Mistyfikacja. W ten sposób PiS cofa nas do początku lat 90-tych, kiedy co wyrywniejsi politycy marzyli o tym, by władzę wyciąć sobie szablami. Apokatastaza polskiej demokracji.
Oczywiście głównym celem Kaczyńskiego nie jest niszczenie demokracji, ale rozprawienie się z PO i Donaldem Tuskiem, ale metoda wybrana przez lidera PiS wiąże się z pewnymi efektami ubocznymi. O jednym było wyżej. Drugi – to prawdopodobny rozpad PiS. Im bardziej prezes radykalizuje swój język, im ważniejsi stają się politycy PiS, dla których sensem istnienia w polityce jest doczekanie chwili, gdy postawią Tuska i Komorowskiego przed Trybunałem Stanu, im częściej Smoleńsk przesłania takie kwestie jak choćby podwyżka VAT-u – tym bardziej prawdopodobne jest, że politycy tacy jak Paweł Poncyljusz, Joanna Kluzik-Rostkowska, czy Paweł Kowal powiedzą wreszcie: „dość", tak jak wcześniej „dość” powiedzieli (z różnych powodów) Radosław Sikorski, Ludwik Dorn, Paweł Zalewski, Kazimierz Michał Ujazdowski (choć ten ostatni być może wróci do PiS). Odłamki z rakiet wystrzeliwanych w kierunku szańców PO przez Kaczyńskiego i jego starą gwardię coraz częściej boleśnie ranią PiS. Marek Migalski, niegdyś wskazywany przez samego Jarosława Kaczyńskiego jako potencjalny kandydat na prezydenta, już zaczyna się wyłamywać otwarcie krytykując lidera PiS na swoim blogu. Prędzej czy później odezwą się następni. Kaczyński, niejako mimochodem, funduje apokatastazę również PiS. Partia, która w 2005 roku była zdolna do zwycięstwa i rządzenia Polską z każdym dniem zmienia się w „zakon PC”, odejmując sobie kolejne procenty poparcia w szalonym marszu ku samounicestwieniu.
A może Kaczyński liczy, że na gruzach polskiej polityki zbuduje wreszcie nową lepszą Polskę, nowy lepszy PiS, ba może nawet nowe lepsze PO? Jeśli tak to warto pamiętać, że stoicy wierzyli, iż po apokatastazie świat odrodzi się tylko po to, by historia mogła się powtórzyć.
Kaczyński jako lider opozycji ma oczywiście prawo – a nawet obowiązek – krytykowania rządu. Patrzenia mu na ręce. Kontrolowania. Bez dobrej opozycji nie ma dobrej demokracji. Problem polega jednak na tym, że Kaczyński nie krytykuje rządu. On, w kolejnych wypowiedziach, odmawia mu prawa do istnienia, a prezydenta Bronisława Komorowskiego przedstawia niemal jako uzurpatora, który zdobył urząd dzięki – jak mówi Kaczyński - nieporozumieniu. Jednocześnie politycy PiS zagrzewając do boju obrońców krzyża – zachęcają ich de facto do obywatelskiego nieposłuszeństwa i jawnego kontestowania obecnej władzy. PiS nie krytykuje dziś PO. PiS wypowiada PO walkę na śmierć i życie – kontestując demokratyczny porządek. Na Komorowskiego głosowało 9 milionów Polaków? Nieporozumienie! Rząd cieszy się poparciem większości? Mistyfikacja. W ten sposób PiS cofa nas do początku lat 90-tych, kiedy co wyrywniejsi politycy marzyli o tym, by władzę wyciąć sobie szablami. Apokatastaza polskiej demokracji.
Oczywiście głównym celem Kaczyńskiego nie jest niszczenie demokracji, ale rozprawienie się z PO i Donaldem Tuskiem, ale metoda wybrana przez lidera PiS wiąże się z pewnymi efektami ubocznymi. O jednym było wyżej. Drugi – to prawdopodobny rozpad PiS. Im bardziej prezes radykalizuje swój język, im ważniejsi stają się politycy PiS, dla których sensem istnienia w polityce jest doczekanie chwili, gdy postawią Tuska i Komorowskiego przed Trybunałem Stanu, im częściej Smoleńsk przesłania takie kwestie jak choćby podwyżka VAT-u – tym bardziej prawdopodobne jest, że politycy tacy jak Paweł Poncyljusz, Joanna Kluzik-Rostkowska, czy Paweł Kowal powiedzą wreszcie: „dość", tak jak wcześniej „dość” powiedzieli (z różnych powodów) Radosław Sikorski, Ludwik Dorn, Paweł Zalewski, Kazimierz Michał Ujazdowski (choć ten ostatni być może wróci do PiS). Odłamki z rakiet wystrzeliwanych w kierunku szańców PO przez Kaczyńskiego i jego starą gwardię coraz częściej boleśnie ranią PiS. Marek Migalski, niegdyś wskazywany przez samego Jarosława Kaczyńskiego jako potencjalny kandydat na prezydenta, już zaczyna się wyłamywać otwarcie krytykując lidera PiS na swoim blogu. Prędzej czy później odezwą się następni. Kaczyński, niejako mimochodem, funduje apokatastazę również PiS. Partia, która w 2005 roku była zdolna do zwycięstwa i rządzenia Polską z każdym dniem zmienia się w „zakon PC”, odejmując sobie kolejne procenty poparcia w szalonym marszu ku samounicestwieniu.
A może Kaczyński liczy, że na gruzach polskiej polityki zbuduje wreszcie nową lepszą Polskę, nowy lepszy PiS, ba może nawet nowe lepsze PO? Jeśli tak to warto pamiętać, że stoicy wierzyli, iż po apokatastazie świat odrodzi się tylko po to, by historia mogła się powtórzyć.