Ludzie z działek

Ludzie z działek

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zwłoki czterech bezdomnych znaleziono w ubiegłym tygodniu na terenie warszawskich ogródków działkowych.
Ogródki pracownicze stają się kryjówkami dla przestępców i marginesu społecznego 

Wydarzenie o tyle wstrząsające, co niezbyt zaskakujące. Każdy, kto mieszka lub przechodzi czasem koło ogródków, wie, że już dawno temu stały się polskim odpowiednikiem slumsów, pełnym bezdomnych, narkomanów i przestępców. - Na działkach najczęściej można spotkać ludzi popadających w konflikt z prawem - mówi komisarz Dariusz Janas, rzecznik stołecznej policji.
W czasach PRL działki pracownicze były iluzją własnego miejsca na ziemi i sposobem na podreperowanie domowego budżetu. Koalicja SLD-PSL wywalczyła dla działkowiczów (a de facto dla kontrolowanego przez siebie związku działkowców) prawo wieczystej dzierżawy. Miało to być lewicowe lenno - obok środków wypoczynkowych i domów wczasowych czy majątku związków zawodowych. Decyzja ta poszerzyła wprawdzie strefę posiadania SLD, lecz sparaliżowała urbanistyczny rozwój miast, a z działek uczyniła polskie getta.

Państwo w państwie
Ogródki działkowe zajmują 44 tys. hektarów. Ponad połowa powstała na terenach, których właściciele zostali wywłaszczeni w okresie PRL. Nie mają oni jednak wielkich szans na odzyskanie swojej ziemi właśnie na skutek przyznania działkowcom prawa wieczystego użytkowania tych gruntów. Przepis przyjęty pięć lat temu przez koalicję SLD-PSL został zaskarżony do Trybunału Konstytucyjnego przez rady trzech gmin (m.in. gminę Warszawa Centrum). Trybunał uznał, że ustawa jest niezgodna z konstytucją - narusza prawo własności gmin i stawia wyżej dobro grupy ludzi niż interes miasta.
Wyrok Trybunału Konstytucyjnego ma jednak niewielkie znaczenie dla Polskiego Związku Działkowców, który w praktyce decyduje o tym, co się stanie z ziemią wartą nawet tysiąc dolarów za metr. Może on wstrzymać każdą, choćby największą inwestycję. Planiści powinni więc zapomnieć o tych terenach na najbliższych kilkadziesiąt lat. Przekonały się o tym władze Warszawy, gdy przy ulicy Żwirki i Wigury miał powstać kampus uniwersytecki. Nie powstanie, gdyż działkowcy zablokowali decyzję, nie chcąc przyjąć ani odszkodowań, ani terenów zastępczych.
- Nie wyobrażam sobie życia bez tego skrawka ziemi. To dla mnie przedłużenie domu. Weszlibyśmy w układ z samym diabłem, żeby chronić nasz ogród. Stąd nasze zaangażowanie w walkę o te tereny - mówi Eugeniusz Markowski, rencista, który razem z żoną założył komitet obrony ogródków działkowych. Jego zdanie podziela milion innych członków Polskiego Związku Działkowców, monopolisty w rozdzielaniu praw do atrakcyjnych terenów w wielu aglomeracjach. - Trzeba sobie zadać fundamentalne pytanie: czy chcemy mieszkać w betonowych pustyniach, czy też chcemy zachować w miastach trochę zieleni? Ogródki działkowe są płucami miasta - przekonuje Eugeniusz Kondracki, prezes Polskiego Związku Działkowców. - Oczywiście są, ale nie w tak dużym stopniu jak parki, które naprawdę są fabrykami tlenu - oponuje Ryszard Dmowski, przedstawiciel gminy Warszawa Centrum. Właścicieli ogródków nie przekonują ani argumenty ekologów, ani inwestorów.
Tymczasem działki stają się coraz częściej miejscem pijackich spotkań, oazą dla kryminalistów i to w samym centrum miasta. Ich właściciele przyzwyczaili się, że przez pół roku w ich domkach mieszka margines społeczny: jesienią nie tylko zabierają z działek wszystkie cenniejsze przedmioty, ale nie zamykają nawet domków na kłódkę.
- Ogródki wewnątrz miasta to rodzaj skansenu. Miasto musi się przecież rozwijać - mówi Ryszard Dmowski. Dowodzi on, że na utrzymaniu działek traci się podwójnie, gdyż działkowcy nie płacą za użytkowanie terenu. Tymczasem cena tych gruntów wynosi od 100 do 1000 dolarów za metr kwadratowy. Tylko w Warszawie ogródki działkowe zajmują 120 hektarów. Licząc po 500 dolarów za metr, otrzymujemy 27 mld zł. To budżet policji na nastepne 20 lat, a służby zdrowia na ponad rok.

Dziedzictwo PRL
- Kiedyś ogródki działkowe były namiastką prywatnej własności. Jedyny sposób na własne owoce, własne warzywa i wypoczynek na swoim. Ta namiastka niezależności pozwalała zachować dystans wobec ówczesnej rzeczywistości - mówi prof. Roch Sulima, antropolog kultury. W nowych realiach działki są właściwie jedyną pozostałością mitu o socjalnym dobrobycie poprzedniego systemu. Być może dlatego weterani PRL bronią ich jak niepodległości.
Terenów działkowych jest zbyt dużo, żeby ich pilnować. Można byłoby je jednak wykorzystać w bardziej racjonalny sposób, gdyby zgodzili się na to działkowcy. Problemem jest to, że się nie godzą. Niedawno w Poznaniu zapadł precedensowy wyrok nakazujący zwrot części użytkowanych przez nich gruntów dawnemu właścicielowi. - Mimo wyroku sądu nadal nie mogę odzyskać swojej ziemi. Działkowcy nie chcą ustąpić - mówi Jerzy Dulęba, właściciel terenu. Jak długo będziemy tolerować socjalistyczne skanseny i kryjówki przestępców w centrach miast? Czyżby działkowcy i ich polityczni patroni byli silniejsi od państwa prawa i zasad zdrowego rozsądku?

Więcej możesz przeczytać w 28/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.