Jego zdaniem, jeśli jednak chodzi o zachowanie ludzi przed Pałacem Prezydenckim, to nie ma wrażenia, że "sprawa wymaga jakiejś specjalnej reakcji". - Wydaje się, że ten osobliwy Hyde Park, jeśli nawet dla niektórych nieprzyjemny, nie jest dla miasta jakoś szczególnie groźny. I dlatego proponuję maksimum spokoju i konsekwentne działanie - powiedział Tusk. Zapewnił, że jeśli będzie tylko taka potrzeba, to służby, za które on odpowiada, będą gotowe do działania. - Wczoraj, jak sądzę, dość sprawnie służby zapobiegły jakimkolwiek ostrzejszych wariantom tego happeningu - podkreślił Tusk.
Premier ocenił też, że na całym świecie w sytuacjach, które budzą emocje, a - jak przyznał - sprawa krzyża jest tematem emocjonującym bardzo dużą część opinii publicznej, ludzie się zbierają, demonstrują, czasami przygotowują happeningi. - I Warszawa przypomina tu raczej stolice tych tradycyjnych demokracji, a nie jakieś gorszące miejsce - ocenił Tusk. - Z całą pewnością dobrze byłoby, aby rozwiązanie, jakie zaproponował prezydent Komorowski, znalazło swój finał. Naszym zadaniem jest, żeby nie dochodziło tam w żadnym wypadku do jakichś zajść gorszących czy stanowiących ryzyko dla zdrowia czy życia ludzi - podkreślił szef rządu.
Jednocześnie zaznaczył, że nikt nie kwestionuje potrzeby upamiętnienia ofiar katastrofy. Jego zdaniem, Warszawa nie miałaby nic przeciwko temu, żeby w pobliżu Pałacu Prezydenckiego - w wyniku otwartego konkursu, możliwie szybko przeprowadzonego - powstała tablica czy postument. - Żeby takie upamiętnienie stało się faktem. Ja mogę zagwarantować, że ze strony rządu będzie też najlepsza dobra wola, jeśli w ogóle rząd będzie miał tu cokolwiek do zrobienia, ale gwarantuję pozytywne działanie - zapewnił Tusk. Zaznaczył też, że proponuje maksimum zdrowego rozsądku oraz "czasami też odrobinę poczucia humoru i dystansu do samych siebie". - Tu żadna katastrofa się nie dzieje, nawet jeśli nie zawsze jesteśmy gotowi przyjąć te dość osobliwe i czasami zaskakujące formy protestu czy wymiany myśli, to jakiś czas pewnie jeszcze musi minąć, zanim te emocje opadną - przyznał szef rządu.
Jak dodał, nie chciałby, żeby jakakolwiek władza "dołożyła do tego swój happening, tzn. szarpaninę z ludźmi czy bicie ludzi, bo ta sytuacja nie wymaga radykalnych działań, czyli stosowania bezpośrednio przemocy". - Byłbym przeciwny temu, bo obawiam się, że przyniosłoby to skutki odwrotne od zamierzonych. A ja jestem ostatnią osobą, która chciałaby tę wojnę o krzyż potęgować, bo to samo w sobie nie jest jakimś szczególnie sympatycznym zjawiskiem. Chociaż nie ukrywam, że mam głębokie przekonanie, że taka polityczna odpowiedzialność w tej sprawie ciąży na bardzo konkretnych osobach, które chciały tę sytuację dla siebie wykorzystać - ocenił premier. Tusk przypomniał też, że Warszawa była świadkiem znacznie bardziej burzliwych demonstracji, m.in. związków zawodowych, podczas których "używano koktajlów Mołotowa, podpalano policjantów i demolowane gmachy użyteczności publicznej czy paraliżowano życia miasta".
PAP, arb