26 czerwca KERM przyjął założenia makroekonomiczne uzupełniające projekt budżetu
Budżet 2001
Wydawało się, że teraz szybko trafi do Sejmu i najboleśniejsza część koalicyjnych sporów będzie za nami. Niestety, premier Buzek 28 czerwca wycofał z obrad plenarnych projekt nowelizacji ustawy o PIT. Jak argumentował, "system podatkowy musi być zgrany z założeniami przyszłorocznego budżetu, którym rząd zajmie się później". Słowem - wszystko, co dotychczas ustalono, bierze w łeb. Dyskusja w nowym rządzie zaczyna się od nowa i teraz może się toczyć przez kilka następnych tygodni. A jest o co się spierać.
"Prospołeczny" budżet
W ocenie sytuacji gospodarczej analitycy są zgodni - Polska, utrzymując wysoką dynamikę rozwojową, znajduje się na niebezpiecznym zakręcie. Zagrożenie załamania koniunktury wynika z wysokiego deficytu obrotów bieżących (w ubiegłym roku 7,4 proc. PKB) i nawrotu inflacji. Nie wszystkie problemy da się wytłumaczyć złą polityką gospodarczą. Niemniej bez twardej polityki nie można nawet myśleć o poprawie koniunktury. A to z kolei, przekłada się na dwa bardzo niepopularne wśród polityków hasła: dyscyplinowanie dochodów budżetowych i cięcia wydatków. Sprawujący władzę nie palą się do przyjmowania recept ekonomistów. Nigdy tego nie robili. A w tym roku mają trzy specjalne powody ku temu. Po pierwsze, AWS wreszcie rządzi samodzielnie i nie przejęła władzy, żeby teraz powielać politykę Leszka Balcerowicza. To nie spodobałoby się znacznej części jego elektoratu. Z kolei próba zmiany polityki na bardziej populistyczną, nawet jeżeli skończy się katastrofą, to jej efekty mogą spaść na barki następnej już ekipy rządzącej. Po drugie, jest to rok wyborczy i jeżeli Marian Krzaklewski ma mieć minimalną szansę na jedynie umiarkowaną klęskę, to musi rozdawać pieniądze i obiecywać, że rozda jeszcze więcej. "Prospołeczny" projekt budżetu może być także obroną przed próbą SLD, który zapewne będzie dążył do zablokowania ustawy przez domaganie się dodatkowych wydatków. Wprawdzie na dłuższą metę taka polityka jest dla sojuszu zabójcza, ale prawda o tym bardzo powoli dociera do Leszka Millera. A wszystko zapowiadało się dobrze.
23 maja rząd przyjął wstępną koncepcję budżetu i reform podatkowych przygotowaną przez wicepremiera Balcerowicza. Założenia tej koncepcji (deficyt budżetowy - 0,3 proc., a deficyt całego sektora publicznego - 1,5 proc. PKB) były bardzo trudne, ale wykonalne. Pozwalały one także na pobudzanie inwestycji prywatnych przez obniżkę PIT i wprowadzenie ulg prorodzinnych kosztem podwyżki VAT (na artykuły budowlane i dziecięce) oraz likwidację ulg budowlanych.
Wąż w portfelu
Ten projekt miał tylko jedną wadę. Wymuszał włożenie jadowitego węża do budżetowego portfela. Coraz bardziej skłaniam się do hipotezy, że Marian Krzaklewski węża w portfelu nie lubi i to właśnie spowodowało, że tak prowadził negocjacje, aby skończyły się rozpadem koalicji.
No i koalicja się rozpadła, powstał nowy rząd, a ministrem finansów (przynajmniej nominalnie) został Jarosław Bauc, jeden z twórców poprzedniego projektu. Rokowało to nie najgorzej. Zwłaszcza że nowy minister zapowiedział kontynuowanie twardej polityki fiskalnej, nieco tylko obniżając ustaloną poprzeczkę (stwierdził mianowicie, że "deficyt finansów publicznych musi być w roku 2001 niższy niż 2 proc. PKB"). Ministra silnie wsparła także Rada Polityki Pieniężnej. Najpierw pani prezes Hanna Gronkiewicz-Waltz, a następnie poszczególni członkowie (m.in.Cezary Józefiak i Dariusz Rosati), a wreszcie RPP in corpore wypowiedzieli postulat utrzymania deficytu finansów publicznych na poziomie 1,5 proc. PKB.
"Ale" polityka
Takie jest stanowisko RPP. Całej z jednym wyjątkiem - Bogusława Grabowskiego. Najtwardszy dotychczas przeciwnik poluzowania polityki fiskalnej oświadczył, że "jako ekonomista chciałby jak najniższego deficytu, ale...". Zasugerował też, że deficyt sektora publicznego wynosić musi 2,7 proc. PKB. Komentarz jest prosty. Jeżeli ekonomista mówi "ale", przestaje być ekonomistą. Staje się politykiem realizującym "opcję polityczną". W tej sytuacji wiele wskazuje na trzy rzeczy. Na to, że w obecnym rządzie Grabowski odgrywać będzie względem Jarosława Bauca rolę podobną do tej, jaką Krzaklewski odgrywał względem Buzka. Na to, że Bauc charakterologicznie przypomina premiera. I na to, że duchowa przemiana szefa gabinetu była krótkotrwała.
O co w tym chodzi? Jak zawsze o pieniądze. Promil PKB to 800 mln zł. Zwiększenie deficytu z 1,5 proc. do 2,7 proc. PKB daje 10 mld zł. Jest to parę groszy do wydania. Jerzy Urban sformułował taką oto czarną prognozę: primo, AWS wyda nie istniejące pieniądze i rozwali gospodarkę, secundo, władze przejmie SLD, który nie ma cienia pomysłu, co z tym fantem zrobić. Choć sprawia mi to fizyczny ból, powiedzieć muszę, że z oceną rzecznika stanu wojennego zgadzam się w niespodziewanie dużym stopniu.
Wydawało się, że teraz szybko trafi do Sejmu i najboleśniejsza część koalicyjnych sporów będzie za nami. Niestety, premier Buzek 28 czerwca wycofał z obrad plenarnych projekt nowelizacji ustawy o PIT. Jak argumentował, "system podatkowy musi być zgrany z założeniami przyszłorocznego budżetu, którym rząd zajmie się później". Słowem - wszystko, co dotychczas ustalono, bierze w łeb. Dyskusja w nowym rządzie zaczyna się od nowa i teraz może się toczyć przez kilka następnych tygodni. A jest o co się spierać.
"Prospołeczny" budżet
W ocenie sytuacji gospodarczej analitycy są zgodni - Polska, utrzymując wysoką dynamikę rozwojową, znajduje się na niebezpiecznym zakręcie. Zagrożenie załamania koniunktury wynika z wysokiego deficytu obrotów bieżących (w ubiegłym roku 7,4 proc. PKB) i nawrotu inflacji. Nie wszystkie problemy da się wytłumaczyć złą polityką gospodarczą. Niemniej bez twardej polityki nie można nawet myśleć o poprawie koniunktury. A to z kolei, przekłada się na dwa bardzo niepopularne wśród polityków hasła: dyscyplinowanie dochodów budżetowych i cięcia wydatków. Sprawujący władzę nie palą się do przyjmowania recept ekonomistów. Nigdy tego nie robili. A w tym roku mają trzy specjalne powody ku temu. Po pierwsze, AWS wreszcie rządzi samodzielnie i nie przejęła władzy, żeby teraz powielać politykę Leszka Balcerowicza. To nie spodobałoby się znacznej części jego elektoratu. Z kolei próba zmiany polityki na bardziej populistyczną, nawet jeżeli skończy się katastrofą, to jej efekty mogą spaść na barki następnej już ekipy rządzącej. Po drugie, jest to rok wyborczy i jeżeli Marian Krzaklewski ma mieć minimalną szansę na jedynie umiarkowaną klęskę, to musi rozdawać pieniądze i obiecywać, że rozda jeszcze więcej. "Prospołeczny" projekt budżetu może być także obroną przed próbą SLD, który zapewne będzie dążył do zablokowania ustawy przez domaganie się dodatkowych wydatków. Wprawdzie na dłuższą metę taka polityka jest dla sojuszu zabójcza, ale prawda o tym bardzo powoli dociera do Leszka Millera. A wszystko zapowiadało się dobrze.
23 maja rząd przyjął wstępną koncepcję budżetu i reform podatkowych przygotowaną przez wicepremiera Balcerowicza. Założenia tej koncepcji (deficyt budżetowy - 0,3 proc., a deficyt całego sektora publicznego - 1,5 proc. PKB) były bardzo trudne, ale wykonalne. Pozwalały one także na pobudzanie inwestycji prywatnych przez obniżkę PIT i wprowadzenie ulg prorodzinnych kosztem podwyżki VAT (na artykuły budowlane i dziecięce) oraz likwidację ulg budowlanych.
Wąż w portfelu
Ten projekt miał tylko jedną wadę. Wymuszał włożenie jadowitego węża do budżetowego portfela. Coraz bardziej skłaniam się do hipotezy, że Marian Krzaklewski węża w portfelu nie lubi i to właśnie spowodowało, że tak prowadził negocjacje, aby skończyły się rozpadem koalicji.
No i koalicja się rozpadła, powstał nowy rząd, a ministrem finansów (przynajmniej nominalnie) został Jarosław Bauc, jeden z twórców poprzedniego projektu. Rokowało to nie najgorzej. Zwłaszcza że nowy minister zapowiedział kontynuowanie twardej polityki fiskalnej, nieco tylko obniżając ustaloną poprzeczkę (stwierdził mianowicie, że "deficyt finansów publicznych musi być w roku 2001 niższy niż 2 proc. PKB"). Ministra silnie wsparła także Rada Polityki Pieniężnej. Najpierw pani prezes Hanna Gronkiewicz-Waltz, a następnie poszczególni członkowie (m.in.Cezary Józefiak i Dariusz Rosati), a wreszcie RPP in corpore wypowiedzieli postulat utrzymania deficytu finansów publicznych na poziomie 1,5 proc. PKB.
"Ale" polityka
Takie jest stanowisko RPP. Całej z jednym wyjątkiem - Bogusława Grabowskiego. Najtwardszy dotychczas przeciwnik poluzowania polityki fiskalnej oświadczył, że "jako ekonomista chciałby jak najniższego deficytu, ale...". Zasugerował też, że deficyt sektora publicznego wynosić musi 2,7 proc. PKB. Komentarz jest prosty. Jeżeli ekonomista mówi "ale", przestaje być ekonomistą. Staje się politykiem realizującym "opcję polityczną". W tej sytuacji wiele wskazuje na trzy rzeczy. Na to, że w obecnym rządzie Grabowski odgrywać będzie względem Jarosława Bauca rolę podobną do tej, jaką Krzaklewski odgrywał względem Buzka. Na to, że Bauc charakterologicznie przypomina premiera. I na to, że duchowa przemiana szefa gabinetu była krótkotrwała.
O co w tym chodzi? Jak zawsze o pieniądze. Promil PKB to 800 mln zł. Zwiększenie deficytu z 1,5 proc. do 2,7 proc. PKB daje 10 mld zł. Jest to parę groszy do wydania. Jerzy Urban sformułował taką oto czarną prognozę: primo, AWS wyda nie istniejące pieniądze i rozwali gospodarkę, secundo, władze przejmie SLD, który nie ma cienia pomysłu, co z tym fantem zrobić. Choć sprawia mi to fizyczny ból, powiedzieć muszę, że z oceną rzecznika stanu wojennego zgadzam się w niespodziewanie dużym stopniu.
Więcej możesz przeczytać w 28/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.