- Platforma nie reformuje państwa, bo może sobie na to pozwolić. I tak nie zniknie ze sceny - mówi w rozmowie z Wprost24 dr Wojciech Jabłoński, politolog, specjalista od marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego.
Jakub Czermiński: Donald Tusk wcielił się ostatnio w rolę I sekretarza PZPR. Zwołał właścicieli prywatnych firm – OFE - i udzielił im nagany. "Zwiększcie efektywność" - grzmiał.
Dr Wojciech Jabłoński: To już nawet nie public relations, to propaganda. Zatroskany przywódca wkracza do akcji. Kłopot w tym, że nie ponosi żadnej odpowiedzialności za to, co robi. Przerzuca gorącego kartofla, jakim jest konieczność reformy systemu emerytalnego, na OFE, dla których obecny system jest najkorzystniejszy. A przecież fundusze korzystają z ustaleń zawartych w ustawach, które przygotowuje większość parlamentarna, a przywódcą tej większości jest Donald Tusk. Lepiej byłoby, gdyby Tusk wygłosił swoją połajankę przed lustrem. Mógłby ją nawet sfilmować. Byłoby to bardziej wiarygodne niż akcja, którą przeprowadził.
Słowa premiera dotyczące OFE kojarzą mi się z wystąpieniami polityków w rodzaju Władimira Putina.
Putin zna historię swojego kraju, wie, że z okresu komunistycznego można czerpać wiele radości, jeśli chodzi o uprawianie propagandy. To, co zrobił Tusk, to chwyt od dawna znany. Mnie przychodzi na myśl „Archipelag Gułag". Sołżenicyn pisał, że część ludzi zesłanych na Syberię wciąż wierzyła w komunizm. „Gdyby tylko Stalin o tym wiedział…” - mówili niektórzy. Podobny obraz próbowano stworzyć u nas. Po prostu premier nie wiedział! Ale teraz się dowiedział i pokazał, że trzyma rękę na pulsie.
Czy nie jest smutne to, że przywódca ponoć liberalnej partii ucieka się do tego typu zagrań?
Zagrywki, które stosują przywódcy państw, cały marketing polityczny, to zbitka różnego rodzaju chwytów propagandowych i PR-owych. Nawet rządy demokratyczne korzystają ze sprawdzonych w systemach totalitarnych chwytów. W tym nie ma niczego niezwykłego. Niezwykłe jest, że jeszcze się mówi o Platformie jako o partii liberalnej. Ta „liberalna" partia wprowadziła program 1200 nowych fotoradarów na polskich drogach i walczy z legalnym biznesem, np. dopalaczowym. Różne działania tego rządu są dalekie od liberalnych. Byłoby dobrze, gdyby Donald Tusk zaapelował, żeby już go nie nazywać liberałem. Żeby się przyznał , że już liberałem nie jest.
Nie jest też reformatorem. Jak wytłumaczyć zaniechania PO pod tym względem? Platforma ma teraz pełnię władzy, a reform jak nie było, tak nie ma.
System polityczny jest taki, że PO na pewno nie wypadnie z partyjnej wielkiej czwórki, która teraz funkcjonuje na rynku. Obecny system nie zachęca partii politycznych do tego, by coś robić. Żadna z czterech zabetonowanych w systemie partii nie jest przecież zagrożona odcięciem od publicznych pieniędzy.
PSL trochę jest. W ostatnich sondażach regularnie nie przekraczają progu wyborczego, w wyborach prezydenckich Waldemar Pawlak też nie miał zbyt dobrego wyniku...
Nie wierzyłbym w to. Cztery partie – PO, PiS, SLD i PSL – są zabetonowane w systemie. Czerpią dotacje z kieszeni podatnika. Nowa partia musiałaby zainwestować bardzo wiele pieniędzy w to, żeby najpierw na rynek wejść, a potem się na nim utrzymać. Nie widzę na to szansy.
Próbował Paweł Piskorski, ale wygląda na to, że mu ze Stronnictwem Demokratycznym nie wyszło.
Właśnie, Piskorskiemu się nie udało. Palikot wiele mówi, ale nie sądzę, żeby zaryzykował poważne nadwerężenie swojego portfela.
Skoro ma pieniądze, ogłasza chęć, ale w rzeczywistości nie założy własnego ugrupowania, to w takim razie po co Palikot straszy Platformę?
Janusz Palikot próbuje poprzez wymuszenie umocnić swoją pozycję wewnątrz Platformy. Nic więcej. To majętny człowiek, mógłby zaryzykować i partię założyć. Ale w polityce czyny mówią więcej niż słowa. Polityk nie mówi, że założy partię. Polityk zbiera fundusze, ludzi, buduje struktury. W przypadku Palikota chyba jak zwykle skończy się tylko na mówieniu.
Ostatnio mówi się wiele o Marku Migalskim i jego liście. Słusznie zrobił, publikując swój apel do Jarosława Kaczyńskiego?
Oczywiście, że to nie było słuszne. Takie rzeczy załatwia się wewnątrz partii. I znów - obowiązuje zasada, że czyny mówią więcej niż słowa. Poza medialnym rozgłosem jest jeszcze sprawa konkretnych działań politycznych. Myślę, że Marek Migalski nie jest tym nowym liderem, który mógłby w PiS-ie zdetronizować Jarosława Kaczyńskiego. A to w moim przekonaniu jedyny sposób na reformę tej partii.
Jest w Prawie i Sprawiedliwości ktoś, kto mógłby zagrać rolę królobójcy?
Nie widzę w PiS nowego lidera. Ta partia będzie dryfowała. PiS rozpoczął swoją historię z Jarosławem Kaczyńskim i bez Jarosława Kaczyńskiego ta partia nie przetrwa. Wierzę, że w ciągu najbliższych pięciu lat PiS zostanie wewnętrznie rozbity. Nadchodzących wyborów parlamentarnych pewnie nie wygra, a potem będzie okres wielkiej smuty, która już w zasadzie trwa.
Nie wierzę, żeby wszyscy prominentni działacze PiS tak po prostu pogodzili się z losem i zgodzili się na polityczny niebyt.
Do walki może stanąć grupa europarlamentarzystów. Nie sądzę, żeby to Migalski był na jej czele, ale ci ludzie będą na tyle silni finansowo, a ich wpływy w kraju są na tyle duże, że będą w stanie zrobić coś w rodzaju wewnętrznego zamachu stanu. Najpewniej będzie w tej grupie Zbigniew Ziobro. Nie wiem, czy Jacek Kurski zdecyduje się na akces. Ryszard Czarnecki pewnie chętnie się przyłączy, PiS nie jest jego pierwszą i pewnie nie ostatnią partią.
Ci ludzie będą mieć szalone ciśnienie na to, żeby partię rozsadzić, lub przynajmniej, żeby przywództwo Jarosława Kaczyńskiego zakończyć. Dalsze słabnięcie PiS-u nie jest im na rękę, bo za cztery lata zabierze im widoki na przedłużenie kadencji w europarlamencie. Dlatego myślę, że impuls do gruntownej zmiany wyjdzie od nich.
Ludzie o poglądach zbliżonych do Pawła Poncyliusza i Joanny Kluzik-Rostowskiej nie spróbują przejąć PiS-u?
Frakcja Poncyliuszów i osób zaangażowanych w niedawną kampanię miłości jest zbyt słaba. A rzecz trzeba rozegrać faktycznie dość brutalnie. Pewien sygnał wypłynął w liście Migalskiego. Otóż Jarosław Kaczyński, obojętnie co by o nim nie mówić, umożliwił wiele karier politycznych. Co za tym idzie, wielu ludzi (w tym doktor Migalski) dzięki Kaczyńskiemu miało szansę na uzyskanie dużych, płynących z polityki pieniędzy.
A w liście Migalskiego nie ma już cienia wdzięczności.
Europosłowie, choć w Warszawie bywają często, są na tyle oderwani od polskiej rzeczywistości, że Jarosław Kaczyński przestaje być już dla nich punktem odniesienia. PiS-owscy członkowie Parlamentu Europejskiego będą chcieli jeszcze profity z polityki czerpać. A jeśli tak, to przed końcem eurokadencji, gdy już PiS prawdopodobnie przegra wybory parlamentarne w kraju, europosłowie będą musieli zrobić jakiś autentyczny zamach stanu, który polegałby na brutalnym odsunięciu Jarosława Kaczyńskiego od władzy.
Rozumiem, że na zwycięstwo PiS-u w zbliżających się wyborach nie postawiłby Pan u bukmachera dużych pieniędzy?
Mało prawdopodobne, by wygrali. Gdyby nie afera z krzyżem, gdybyśmy byli tuż po wyborach prezydenckich, to powiedziałbym, że PiS ma bardzo dobrą pozycję do zdobycia i samorządów teraz, i parlamentu za rok. Ale oto Jarosław Kaczyński dokonał dzieła wybitnego i w ciągu zaledwie kilku tygodni swoim zachowaniem ściął PiS-owi poparcie prawie o połowę. Bardzo trudno będzie im odbudować impet. Zbyt mało czasu dzieli nas od wyborów. Zbyt mało, by ludzie zapomnieli, że podczas kampanii prezydenckiej Kaczyński ich zwyczajnie nabrał, że nie pokazywał prawdziwej twarzy. To prawdziwe oblicze Jarosława Kaczyńskiego możemy obserwować teraz.
Dr Wojciech Jabłoński: To już nawet nie public relations, to propaganda. Zatroskany przywódca wkracza do akcji. Kłopot w tym, że nie ponosi żadnej odpowiedzialności za to, co robi. Przerzuca gorącego kartofla, jakim jest konieczność reformy systemu emerytalnego, na OFE, dla których obecny system jest najkorzystniejszy. A przecież fundusze korzystają z ustaleń zawartych w ustawach, które przygotowuje większość parlamentarna, a przywódcą tej większości jest Donald Tusk. Lepiej byłoby, gdyby Tusk wygłosił swoją połajankę przed lustrem. Mógłby ją nawet sfilmować. Byłoby to bardziej wiarygodne niż akcja, którą przeprowadził.
Słowa premiera dotyczące OFE kojarzą mi się z wystąpieniami polityków w rodzaju Władimira Putina.
Putin zna historię swojego kraju, wie, że z okresu komunistycznego można czerpać wiele radości, jeśli chodzi o uprawianie propagandy. To, co zrobił Tusk, to chwyt od dawna znany. Mnie przychodzi na myśl „Archipelag Gułag". Sołżenicyn pisał, że część ludzi zesłanych na Syberię wciąż wierzyła w komunizm. „Gdyby tylko Stalin o tym wiedział…” - mówili niektórzy. Podobny obraz próbowano stworzyć u nas. Po prostu premier nie wiedział! Ale teraz się dowiedział i pokazał, że trzyma rękę na pulsie.
Czy nie jest smutne to, że przywódca ponoć liberalnej partii ucieka się do tego typu zagrań?
Zagrywki, które stosują przywódcy państw, cały marketing polityczny, to zbitka różnego rodzaju chwytów propagandowych i PR-owych. Nawet rządy demokratyczne korzystają ze sprawdzonych w systemach totalitarnych chwytów. W tym nie ma niczego niezwykłego. Niezwykłe jest, że jeszcze się mówi o Platformie jako o partii liberalnej. Ta „liberalna" partia wprowadziła program 1200 nowych fotoradarów na polskich drogach i walczy z legalnym biznesem, np. dopalaczowym. Różne działania tego rządu są dalekie od liberalnych. Byłoby dobrze, gdyby Donald Tusk zaapelował, żeby już go nie nazywać liberałem. Żeby się przyznał , że już liberałem nie jest.
Nie jest też reformatorem. Jak wytłumaczyć zaniechania PO pod tym względem? Platforma ma teraz pełnię władzy, a reform jak nie było, tak nie ma.
System polityczny jest taki, że PO na pewno nie wypadnie z partyjnej wielkiej czwórki, która teraz funkcjonuje na rynku. Obecny system nie zachęca partii politycznych do tego, by coś robić. Żadna z czterech zabetonowanych w systemie partii nie jest przecież zagrożona odcięciem od publicznych pieniędzy.
PSL trochę jest. W ostatnich sondażach regularnie nie przekraczają progu wyborczego, w wyborach prezydenckich Waldemar Pawlak też nie miał zbyt dobrego wyniku...
No tak, PSL może mieć mały kłopot. Ale im większa partia, tym większa tendencja do tego, żeby nic nie robić. Gdy PiS miał swój rząd i swojego prezydenta też nie robił wiele. I Platforma nie robi wiele. To jest kwestia systemowa. Jest pokusa do sięgania po proste rozwiązania, rozwiązania z czasów „dobrego gospodarza".
Może wielka czwórka powoli się kończy? Może lenistwo Platformy i zawirowania w Prawie i Sprawiedliwości sprawią, że pojawi się nowa partia, która wbije się klinem między PO i PiS? Może założy ją Janusz Palikot?Nie wierzyłbym w to. Cztery partie – PO, PiS, SLD i PSL – są zabetonowane w systemie. Czerpią dotacje z kieszeni podatnika. Nowa partia musiałaby zainwestować bardzo wiele pieniędzy w to, żeby najpierw na rynek wejść, a potem się na nim utrzymać. Nie widzę na to szansy.
Próbował Paweł Piskorski, ale wygląda na to, że mu ze Stronnictwem Demokratycznym nie wyszło.
Właśnie, Piskorskiemu się nie udało. Palikot wiele mówi, ale nie sądzę, żeby zaryzykował poważne nadwerężenie swojego portfela.
Skoro ma pieniądze, ogłasza chęć, ale w rzeczywistości nie założy własnego ugrupowania, to w takim razie po co Palikot straszy Platformę?
Janusz Palikot próbuje poprzez wymuszenie umocnić swoją pozycję wewnątrz Platformy. Nic więcej. To majętny człowiek, mógłby zaryzykować i partię założyć. Ale w polityce czyny mówią więcej niż słowa. Polityk nie mówi, że założy partię. Polityk zbiera fundusze, ludzi, buduje struktury. W przypadku Palikota chyba jak zwykle skończy się tylko na mówieniu.
Ostatnio mówi się wiele o Marku Migalskim i jego liście. Słusznie zrobił, publikując swój apel do Jarosława Kaczyńskiego?
Oczywiście, że to nie było słuszne. Takie rzeczy załatwia się wewnątrz partii. I znów - obowiązuje zasada, że czyny mówią więcej niż słowa. Poza medialnym rozgłosem jest jeszcze sprawa konkretnych działań politycznych. Myślę, że Marek Migalski nie jest tym nowym liderem, który mógłby w PiS-ie zdetronizować Jarosława Kaczyńskiego. A to w moim przekonaniu jedyny sposób na reformę tej partii.
Jest w Prawie i Sprawiedliwości ktoś, kto mógłby zagrać rolę królobójcy?
Nie widzę w PiS nowego lidera. Ta partia będzie dryfowała. PiS rozpoczął swoją historię z Jarosławem Kaczyńskim i bez Jarosława Kaczyńskiego ta partia nie przetrwa. Wierzę, że w ciągu najbliższych pięciu lat PiS zostanie wewnętrznie rozbity. Nadchodzących wyborów parlamentarnych pewnie nie wygra, a potem będzie okres wielkiej smuty, która już w zasadzie trwa.
Nie wierzę, żeby wszyscy prominentni działacze PiS tak po prostu pogodzili się z losem i zgodzili się na polityczny niebyt.
Do walki może stanąć grupa europarlamentarzystów. Nie sądzę, żeby to Migalski był na jej czele, ale ci ludzie będą na tyle silni finansowo, a ich wpływy w kraju są na tyle duże, że będą w stanie zrobić coś w rodzaju wewnętrznego zamachu stanu. Najpewniej będzie w tej grupie Zbigniew Ziobro. Nie wiem, czy Jacek Kurski zdecyduje się na akces. Ryszard Czarnecki pewnie chętnie się przyłączy, PiS nie jest jego pierwszą i pewnie nie ostatnią partią.
Ci ludzie będą mieć szalone ciśnienie na to, żeby partię rozsadzić, lub przynajmniej, żeby przywództwo Jarosława Kaczyńskiego zakończyć. Dalsze słabnięcie PiS-u nie jest im na rękę, bo za cztery lata zabierze im widoki na przedłużenie kadencji w europarlamencie. Dlatego myślę, że impuls do gruntownej zmiany wyjdzie od nich.
Ludzie o poglądach zbliżonych do Pawła Poncyliusza i Joanny Kluzik-Rostowskiej nie spróbują przejąć PiS-u?
Frakcja Poncyliuszów i osób zaangażowanych w niedawną kampanię miłości jest zbyt słaba. A rzecz trzeba rozegrać faktycznie dość brutalnie. Pewien sygnał wypłynął w liście Migalskiego. Otóż Jarosław Kaczyński, obojętnie co by o nim nie mówić, umożliwił wiele karier politycznych. Co za tym idzie, wielu ludzi (w tym doktor Migalski) dzięki Kaczyńskiemu miało szansę na uzyskanie dużych, płynących z polityki pieniędzy.
A w liście Migalskiego nie ma już cienia wdzięczności.
Europosłowie, choć w Warszawie bywają często, są na tyle oderwani od polskiej rzeczywistości, że Jarosław Kaczyński przestaje być już dla nich punktem odniesienia. PiS-owscy członkowie Parlamentu Europejskiego będą chcieli jeszcze profity z polityki czerpać. A jeśli tak, to przed końcem eurokadencji, gdy już PiS prawdopodobnie przegra wybory parlamentarne w kraju, europosłowie będą musieli zrobić jakiś autentyczny zamach stanu, który polegałby na brutalnym odsunięciu Jarosława Kaczyńskiego od władzy.
Rozumiem, że na zwycięstwo PiS-u w zbliżających się wyborach nie postawiłby Pan u bukmachera dużych pieniędzy?
Mało prawdopodobne, by wygrali. Gdyby nie afera z krzyżem, gdybyśmy byli tuż po wyborach prezydenckich, to powiedziałbym, że PiS ma bardzo dobrą pozycję do zdobycia i samorządów teraz, i parlamentu za rok. Ale oto Jarosław Kaczyński dokonał dzieła wybitnego i w ciągu zaledwie kilku tygodni swoim zachowaniem ściął PiS-owi poparcie prawie o połowę. Bardzo trudno będzie im odbudować impet. Zbyt mało czasu dzieli nas od wyborów. Zbyt mało, by ludzie zapomnieli, że podczas kampanii prezydenckiej Kaczyński ich zwyczajnie nabrał, że nie pokazywał prawdziwej twarzy. To prawdziwe oblicze Jarosława Kaczyńskiego możemy obserwować teraz.