Hasło polityki historycznej w Polsce pojawiło się stosunkowo niedawno. A konkretnie za czasów tak zwanej IV RP, w której od początku polityka historyczna była immanentnym elementem polityki w ogóle.
Czym jest polityka historyczna? Wbrew temu co mogłaby sugerować nazwa, nie jest to naukowa refleksja nad historią, lecz raczej jej swobodna interpretacja, konieczna dla uzasadnienia aktualnej polityki prowadzonej przez formację, która politykę historyczną stosuje. W przypadku PiS polityka historyczna jest wręcz narzędziem politycznego marketingu. W myśl starego orwellowskiego hasła, które głosi iż „kto panuje nad przeszłością – panuje nad teraźniejszością", w PiS uznano, że jeżeli uda się napisać na nowo historię najnowszą, to uda się zdobyć prymat w polityce bieżącej.
Uroczysty zjazd "Solidarności" w Gdyni był przygotowany "pod Kaczyńskiego" przez Janusza Śniadka. Prezes PiS przyjechał tam z zamiarem wzmocnienia mitu swojego zmarłego brata. Już w pierwszym zdaniu wspomniał, że mówi w imieniu brata. A potem mówił już tylko po to, by przypomnieć o roli Lecha Kaczyńskiego w wydarzeniach z sierpnia 1980 roku. Problem polega jednak na tym, że choć nie ma zwartego opracowania dotyczącego przebiegu strajku w Stoczni Gdańskiej, to jednak powszechność materiałów, a przede wszystkim świadectwa uczestników, pozwalają określić pozycję, znaczenie i zasługi poszczególnych aktorów tamtych wydarzeń. Świadectwa te jednoznacznie wskazują, że Lech Kaczyński, doradca Wolnych Związków Zawodowych, miał w wydarzeniach sierpniowych udział marginalny. Nie był, tak jak to przedstawiał Jarosław Kaczyński, reprezentantem komitetu strajkowego, nie był również członkiem Komisji Ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Jego obecność w słynnej sali BHP Stoczni Gdańskiej ograniczyła się do kilku godzin. Próba przedstawienia Lecha Kaczyńskiego, jako tego sprawiedliwego, który przeciwstawił się ekspertom, dążącym do kompromisu z władzą komunistyczną nie wytrzymuje próby świadectw głównych uczestników wydarzeń sierpniowych.
Jarosław Kaczyński musiał o tym wiedzieć. A mimo to ośmielony sytuacją, miejscem i atmosferą zjazdu, zdecydował się na wypowiedź ewidentnie fałszującą historię. I zrobił to zaraz po tym, kiedy zwrócił uwagę, że należy walczyć z manipulacjami w życiu społecznym, polityce, że nie należy manipulować i ludźmi, i słowami. Zrobił to w imię kreacji mitu swojego brata, nowego bohatera i ikony nowej polityki PiS. Ten mit jest mu zresztą potrzebny do realizacji doraźnej polityki, a konkretnie do powiązania polityki PiS z działalnością związku zawodowego. Ten związek, pod kierownictwem Janusza Śniadka, od lat skłócony z Lechem Wałęsą i innymi uczestnikami tamtych wydarzeń, potrzebuje nowych bohaterów Sierpnia, na których będzie opierał swoją tożsamość. Takim nowym bohaterem mogłaby być tragicznie zmarła w Smoleńsku Anna Walentynowicz. Ale Jarosław Kaczyński woli, aby był nim jego brat.
Zamysł Kaczyńskiemu popsuła Henryka Krzywonos. Jej uwaga o tym, że nie powinien niszczyć pamięci swojego brata, musiała zaboleć lidera PiS bardzo mocno. Krzywonos mogła jednak zdemaskować Kaczyńskiego, bo posunął się on o krok za daleko. Historię można bowiem pisać na nowo dopiero wtedy, kiedy zabraknie już jej świadków.
Uroczysty zjazd "Solidarności" w Gdyni był przygotowany "pod Kaczyńskiego" przez Janusza Śniadka. Prezes PiS przyjechał tam z zamiarem wzmocnienia mitu swojego zmarłego brata. Już w pierwszym zdaniu wspomniał, że mówi w imieniu brata. A potem mówił już tylko po to, by przypomnieć o roli Lecha Kaczyńskiego w wydarzeniach z sierpnia 1980 roku. Problem polega jednak na tym, że choć nie ma zwartego opracowania dotyczącego przebiegu strajku w Stoczni Gdańskiej, to jednak powszechność materiałów, a przede wszystkim świadectwa uczestników, pozwalają określić pozycję, znaczenie i zasługi poszczególnych aktorów tamtych wydarzeń. Świadectwa te jednoznacznie wskazują, że Lech Kaczyński, doradca Wolnych Związków Zawodowych, miał w wydarzeniach sierpniowych udział marginalny. Nie był, tak jak to przedstawiał Jarosław Kaczyński, reprezentantem komitetu strajkowego, nie był również członkiem Komisji Ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Jego obecność w słynnej sali BHP Stoczni Gdańskiej ograniczyła się do kilku godzin. Próba przedstawienia Lecha Kaczyńskiego, jako tego sprawiedliwego, który przeciwstawił się ekspertom, dążącym do kompromisu z władzą komunistyczną nie wytrzymuje próby świadectw głównych uczestników wydarzeń sierpniowych.
Jarosław Kaczyński musiał o tym wiedzieć. A mimo to ośmielony sytuacją, miejscem i atmosferą zjazdu, zdecydował się na wypowiedź ewidentnie fałszującą historię. I zrobił to zaraz po tym, kiedy zwrócił uwagę, że należy walczyć z manipulacjami w życiu społecznym, polityce, że nie należy manipulować i ludźmi, i słowami. Zrobił to w imię kreacji mitu swojego brata, nowego bohatera i ikony nowej polityki PiS. Ten mit jest mu zresztą potrzebny do realizacji doraźnej polityki, a konkretnie do powiązania polityki PiS z działalnością związku zawodowego. Ten związek, pod kierownictwem Janusza Śniadka, od lat skłócony z Lechem Wałęsą i innymi uczestnikami tamtych wydarzeń, potrzebuje nowych bohaterów Sierpnia, na których będzie opierał swoją tożsamość. Takim nowym bohaterem mogłaby być tragicznie zmarła w Smoleńsku Anna Walentynowicz. Ale Jarosław Kaczyński woli, aby był nim jego brat.
Zamysł Kaczyńskiemu popsuła Henryka Krzywonos. Jej uwaga o tym, że nie powinien niszczyć pamięci swojego brata, musiała zaboleć lidera PiS bardzo mocno. Krzywonos mogła jednak zdemaskować Kaczyńskiego, bo posunął się on o krok za daleko. Historię można bowiem pisać na nowo dopiero wtedy, kiedy zabraknie już jej świadków.