Z drugiej strony nie wszystkim się udaje. Chociaż Ewa Kopacz nie bała się narazić opozycji i spanikowanym pacjentom na czele z nieżyjącym już Rzecznikiem Praw Obywatelskich i nie kupiła szczepionki na świńską grypę, a potem zaimponowała organizacyjnymi umiejętnościami w Smoleńsku, marszałkiem Sejmu, mimo prasowych spekulacji, nie została. Z kolei Joanna Mucha najpierw musiała zwyciężyć w parlamentarnym rankingu urody, a dopiero później zagościła na stałe w mediach jako reprezentantka swojej partii. Generalnie nie można marginalizować roli kobiet w polskiej polityce, ale w politycznej ekstraklasie grają nieliczne.
Czy jednak rozwiązaniem są parytety? Czy nie doprowadzi to jedynie do nadprodukcji sejmowych dietetyczek? Parytety przypominają mi bilboard z hasłem „ kobieta nie jest gorsza od mężczyzny". Mam duże wątpliwości czy to wymarzona kampania informacyjna. Ten kto wie, że kobieta gorsza nie jest, ten wie to bez billboardu, a np. mojego sąsiada taki bilboard i tak nie przekona. Konieczna jest zmiana mentalności i nawyków, walka z uprzedzeniami ale czy „załatwi” to ustawa o parytetach?Może lepiej edukować. Może zamiast ustawy sejmowej lepszy byłby charyzmatyczny, kompetentny i aktywny na różnych polach pełnomocnik ds. równego statusu kobiet i mężczyzn?
Wierzę w siłę kobiet ale nie na siłę. Kobiety najpierw muszą chcieć. Dla liczących się polityków, sprawujących realną władzę, polityka nie może być czymś robionym „przy okazji". A ile kobiet dzisiaj naprawdę chce zrezygnować czy ograniczyć do minimum życie rodzinne, pasje... Czy nie jest tak, że zdecydowanie mniej kobiet niż mężczyzn uznaje, że warto?
Czy mamy swoją Hillary Clinton? Kobietę tak zdeterminowaną, silną i nastawioną na polityczny sukces, której mąż zawdzięcza najwyższy urząd w supermocarstwie? Niewątpliwie kobieta będzie kiedyś prezydentem Polski ale nie dlatego, że tworzyć będziemy podziały nie na poglądy i programy, a płeć. Nie dlatego, że powoływać będziemy „na łapu-capu" nowe byty-niebyty polityczne jak Partia Kobiet, która jak szybko powstała, tak szybko zniknęła... z mediów. Nigdzie indziej bowiem nie zaistniała. Samo postawienie na płeć na niewiele się więc zdało, a solidaryzm środowiska feministycznego i kobiet w ogóle, okazał się wątlutki. Chętnie widziałabym np. Hannę Gronkiewicz-Waltz na fotelu Prezydenta Rzeczypospolitej ale przecież nie wyłącznie i nie przede wszystkim dlatego, że jest kobietą.Na razie mamy za sobą dwa, w dodatku całkowicie nieudane starty kobiet w wyborach prezydenckich – Hanny Gronkiewicz-Waltz w 1995 i Henryki Bochniarz w 2005 roku. To jedyne do tej pory próby feminizacji Pałacu Prezydenckiego. Nie liczę medialnego żartu jakim były sondaże przedwyborcze z udziałem Jolanty Kwaśniewskiej. Przy całym szacunku i osobistej sympatii dla Pani Prezydentowej chyba nie takiego prezydenta chciałybyśmy (chcielibyśmy).
Ale może gdyby Platforma wystawiła w prawyborach Hannę Gronkiewicz-Waltz, już dziś mielibyśmy kobietę prezydenta.
Anna Zabłocka