Prezydent, premier i marszałkowie muszą się dzielić czasem przelotów i znaleźć na nie pieniądze. Jak wynika z informacji "Rzeczpospolitej" trwają rozmowy między kancelariami najważniejszych osób w państwie o tym, jak ułożyć grafik ich zagranicznych podróży.
Prezydent, premier oraz marszałkowie Sejmu i Senatu już muszą zadeklarować ile przelotów przewidują w przyszłym roku. To konsekwencja decyzji rządu, który postanowił, że VIP-y będą latać wyczarterowanymi embraerami. Z nieoficjalnych informacji dziennika wynika, że np. marszałkowi Sejmu Grzegorzowi Schetynie z ogólnej puli ma przypaść 105 godzin lotów. Przy czym siły powietrzne ustaliły, że roczny limit lotów maszynami brazylijskiej produkcji ma wynieść 1200 godzin.
Ponadto politycy po raz pierwszy muszą wyłożyć na nie pieniądze z budżetu swych urzędów. Do tej pory loty rządową flotą opłacał MON, ale umowa na czarter maszyn to rocznie koszt powyżej 28 mln zł. Resort obrony nie chce go sam ponosić, dlatego kancelarie będą musiały wyłożyć część pieniędzy.
Jak wyjaśnia MON całość usług związanych z czarterem bierze na siebie resort, a kancelarie będą ponosić koszty m.in. opłat lotniskowych, odladzania zimą czy kateringu według liczby wylatanych godzin. Według nieoficjalnych informacji Kancelaria Sejmu na loty marszałka i jego urzędników zaplanowała wstępnie ok. 1,2 mln zł.
Politycy PiS krytykują rządowe rozwiązania dotyczące przelotów. - To jest jeden wielki bałagan - ocenia Marek Opioła, członek Komisji Obrony Narodowej. - Najpierw minister obrony Bogdan Klich i premier Donald Tusk ogłosili wielki sukces, bo wyczarterowali embraery, a teraz okazuje się, że każą płacić kancelariom jakieś haracze. Pewnie lepszym i tańszym rozwiązaniem byłoby, by politycy przesiedli się do samolotów rejsowych - podkreśla.PAP