Trudny okres dla banków – zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie Zachodniej – jeszcze się nie skończył. Najbliższych kilka lat może być bardzo trudnych dla banków w krajach rozwiniętych. Co będzie kształtowało ich kondycję i kierunki rozwoju w najbliższych latach? Przede wszystkim będą musiały przetrwać nadchodzące spowolnienie gospodarcze, ale także zmierzyć się z procesem oddłużania się klientów z sektora niefinansowego. Na przykład łączne zadłużenie z tytułu kredytów gospodarstw domowych i firm w Wielkiej Brytanii w szczycie koniunktury przekraczało 200 proc. PKB, w Stanach Zjednoczonych 170 proc. PKB. Zatem z jednej strony, spowolnienie gospodarcze będzie prowadziło do pogorszenia jakości kredytów i strat z tego tytułu, z drugiej – zostanie ograniczony popyt na nowe kredyty, a więc również dochody z tego tytułu.
Trudny okres dla banków – zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie Zachodniej – jeszcze się nie skończył. Najbliższych kilka lat może być bardzo trudnych dla banków w krajach rozwiniętych. Co będzie kształtowało ich kondycję i kierunki rozwoju w najbliższych latach? Przede wszystkim będą musiały przetrwać nadchodzące spowolnienie gospodarcze, ale także zmierzyć się z procesem oddłużania się klientów z sektora niefinansowego. Na przykład łączne zadłużenie z tytułu kredytów gospodarstw domowych i firm w Wielkiej Brytanii w szczycie koniunktury przekraczało 200 proc. PKB, w Stanach Zjednoczonych 170 proc. PKB. Zatem z jednej strony, spowolnienie gospodarcze będzie prowadziło do pogorszenia jakości kredytów i strat z tego tytułu, z drugiej – zostanie ograniczony popyt na nowe kredyty, a więc również dochody z tego tytułu.
Wciąż niska będzie też dochodowość aktywów banków wynikająca z niskich stóp procentowych przy jednoczesnym wzroście kosztów finansowania (co będzie wynikało ze zmian regulacyjnych). W dodatku działania regulatorów zmierzające do oddzielenia działalności bankowej (zbieranie depozytów i udzielanie kredytów) od kasyna (spekulacji na instrumentach finansowych) ograniczą bankom możliwości spekulacji i zarabiania na nich.
Nie wolno też zapominać, że wiele banków ma znaczną liczbę obligacji rządów bardzo zadłużonych (Grecja czy Belgia) lub mało wiarygodnych (Hiszpania, Portugalia, Włochy). Jeżeli rynki finansowe stracą zaufanie do tych krajów, to banki poniosą na obligacjach tych krajów straty, których nie da się łatwo schować w bilansach. Agencja ratingowa Standard & Poor’s ostrzegła nawet rząd USA, że jeżeli nie ograniczy deficytu budżetowego, to rating kredytowy USA także zostanie obniżony.
Żeby w przyszłości ograniczyć koszty kryzysów bankowych ponoszone przez podatnika, wiele krajów wprowadziło lub wprowadza podatek od banków (np. Szwecja, Niemcy). Inne kraje, jak Węgry, Wielka Brytania czy USA, wprowadziły lub mają zamiar wprowadzić podatek od banków, żeby ograniczyć deficyt budżetowy. Taki ruch spowoduje oczywiście wzrost marż bankowych, czyli wyższe opłaty dla klientów, bo przecież trudno się spodziewać, że banki wezmą ten koszt na siebie.
Poza Polską, gdzie ówczesna Komisja Nadzoru Bankowego już w 2005 r. podejmowała działania w celu spowolnienia tempa akcji kredytowej, nadzorcy w innych krajach przespali narastanie bańki na rynku kredytów. Teraz, rok po kryzysie, ci sami nadzorcy, którzy wówczas nie wywiązali się ze swoich podstawowych obowiązków, zamiast uczyć się od kolegów z krajów, które uniknęły kryzysu, sami wprowadzają nowe regulacje. Regulacje, które będą tak skuteczne jak bieg ślepego konia w Wielkiej Pardubickiej. Banki będą musiały na przykład tworzyć dodatkowe bufory kapitałowe, gdy tempo akcji kredytowej będzie zbyt wysokie. Jak? Chociażby ograniczając wypłatę dywidend. Tylko że to u nas nic nowego. Komisja Nadzoru Finansowego zadbała o to w Polsce już w 2008 r., tuż po wybuchu kryzysu na świecie. Po prostu zakazała bankom wypłacania dywidend. Propozycje nowych regulacji na poziomie unijnym pokazują też, że to na nadzór finansowy nakłada się obowiązki dbania o stabilność makroekonomiczną. I znów możemy się pochwalić, że Polska robi to od kilku lat, a w UE dostrzeżono tę konieczność dopiero teraz.
Tam, gdzie należałoby zareagować szybko i radykalnie, pozwala się bankom narzucać rozwiązania, jak w wypadku regulacji przedstawionych w grudniu 2009 r., które nakładają na banki obowiązek pozyskania długoterminowego finansowania w celu ograniczenia ryzyka płynności. Na skutek lobbingu banków regulacje te wejdą jednak w życie dopiero w 2018 r. Zamiast respektowania polskich przepisów pojawiają się też próby ograniczenia wpływu polskiego nadzoru finansowego na sektor bankowy. Na przykład są propozycje, żeby w wypadku kłopotów banku mającego spółki córki w innych krajach miał on prawo pozyskać zdrowe aktywa od tych spółek córek, zanim zwróci się o pomoc do swego rządu. To zwiększa ryzyko przenoszenia się „zarazy" kryzysowej między krajami i oczywiście jest niedobre z punktu widzenia interesów Polski. Przypomnijmy, że KNF w czasie kryzysu nakazał bankom codzienne raportowanie transakcji ze spółkami matkami, żeby uniknąć tego typu pokus. Inny dziwny pomysł to propozycje nowych zasad mediacji między nadzorem krajowym i nadzorem kraju, z którego pochodzi bank matka. W efekcie przenosiłoby to bowiem decyzję na poziom europejski, czyli tam, gdzie działali nadzorcy, którzy przegapili zagrożenia kryzysowe. Warto tu przypomnieć dwie decyzje Rady Unii Europejskiej – z 2003 i 2008 r., które mówiły, że nowe unijne ciała nadzorcze będą zlokalizowane w nowych krajach członkowskich. Tej zapowiedzi nie dotrzymano, wszystkie będą ulokowane w krajach starej Unii i obsadzone przez tamtejszych nadzorców.
Niestety, dyskusja o koniecznych zmianach po kryzysie poszła w dużym stopniu na marne, ponieważ proponowane zmiany prawie nie dotknęły dwóch zagadnień należących do głównych przyczyn kryzysu: koncentracji władzy i stopnia skomplikowania instrumentów finansowych. W ciągu ostatnich dziesięciu lat doszło do silnej koncentracji władzy na rynkach finansowych. Coraz mniej instytucji generowało coraz większą część obrotów. Według danych Banku Rozrachunków Międzynarodowych w 1997 r. 75 proc. obrotów na rynku walutowym w Wielkiej Brytanii generowały 24 banki, a w 2007 r. już tylko 12 banków. W USA liczba banków generujących 75 proc. wszystkich obrotów spadła z 20 do 10, w Szwajcarii z 7 do 3, w Japonii z 19 do 9, a we Francji z 7 do 4.
Tak duża koncentracja obrotów w tak niewielu instytucjach tworzy potężne ryzyko. Lloyd Blankfein, szef Goldman Sachs, nazwał wręcz 14 największych grup bankowych 14 rodzinami. Te banki mają w zasadzie nieograniczone możliwości lobbingu. Koledzy ich szefów i właścicieli pełnią ważne funkcje w rządzie, bankach centralnych i nadzorze finansowym, nic dziwnego, że w minionych dziesięciu latach rządy i regulatorzy w krajach rozwiniętych dbali bardziej o interesy „14 rodzin" niż o stabilność finansową. Banki potrafią się zresztą odwdzięczyć, bo na przykład w USA mówi się o „drzwiach obrotowych", gdzie z banków inwestycyjnych trafia się do banku centralnego i do rządu, a potem wraca się do banku inwestycyjnego. Wielkie instytucje finansowe są w stanie narzucić innym bankom reguły gry, na przykład to, jakimi instrumentami się handluje – tak było w wypadku pochodnych instrumentów kredytowych. Wielkie instytucje finansowe widzą też dużą część przepływów finansowych, więc mogą spekulować prawie bez ryzyka. Nic dziwnego, że zdarzały się kwartały, gdy taki czy inny bank inwestycyjny miał zyski każdego dnia, co w wypadku mniejszych instytucji jest niemożliwe. Dopóki jednak sektor bankowy na świecie pozostaje skonsolidowany, patologie w tej branży są nieuniknione.
Drugi równie poważny problem to skomplikowanie instrumentów finansowych. Tak długo jak banki będą oferowały produkty finansowe, których ryzyka klienci nie rozumieją, tak długo kryzysy finansowe będą powracać. Doszło do tego, że nawet same banki nie rozumiały struktury ryzyka niektórych produktów kredytowych oferowanych klientom. Nie chodzi przy tym o możliwość ograniczenia dostępu do instrumentów ryzykownych tym, którzy chcą z nich korzystać. Rzecz w tym, by do ryzykownych przedsięwzięć nie wykorzystywać zasobów depozytowych zwykłych klientów, a także o to, by wybierając produkt, inwestor miał świadomość, czy ta inwestycja to bezpieczna skarbonka, czy raczej ruletka.
Co z tego wynika dla polskiego rynku bankowego? Po pierwsze, powinniśmy pilnować, żeby kompetencje nadzorcze Komisji Nadzoru Finansowego nie zostały bezrefleksyjnie przekazane nadzorcom europejskim, którzy „nie widzą przeszkód". Po drugie, powinniśmy lepiej pilnować naszych interesów w Brukseli. Minister finansów, Komisja Nadzoru Finansowego razem ze Związkiem Banków Polskich powinny się domagać realizacji postanowień Rady UE i umiejscowienia jednego z nowych europejskich ciał nadzorczych w Polsce. Po trzecie, należy docenić i wzmocnić wyprzedzające ruchy KNF, które ograniczają ryzyko zaburzeń w sektorze bankowym w Polsce. Dlatego Związek Banków Polskich powinien współpracować z KNF, aby ograniczyć działania banków prowadzące do ominięcia rekomendacji (teraz służą do tego np. kredyty dwuwalutowe). Wyrazem tego powinno być silne wsparcie przez rząd, KNF i Związek Banków Polskich procesu przejmowania BZ WBK przez PKO BP. W świetle niektórych wspomnianych zmian w nadzorze europejskim będzie bezpiecznej dla Polski, jeśli większa część sektora bankowego znajdzie się w rękach polskich inwestorów.