Soros nie ma zastrzeżeń do idei ratowania sektora bankowego, bez czego recesja byłaby głębsza i dłuższa, nie kwestionuje też potrzeby wsparcia gospodarki osobnym pakietem, choć przyznaje, iż pod presją czasu został on przeznaczony na wspieranie konsumpcji, a nie na inwestycje. Jego zastrzeżenia dotyczą obranego sposobu ratowania sektora bankowego. Banki odzyskały rentowność dzięki temu, że administracja odkupiła ich toksyczne aktywa i zasiliła je tanim pieniądzem. O wiele skuteczniejsze byłoby, w ocenie Sorosa, dokapitalizowanie banków w zamian za przejęcie ich udziałów, tak jak w Europie, choć naraziłoby to Obamę na zarzut nacjonalizacji i socjalizmu.
Źródłem trudności prezydenta USA - o którym Soros pisze, iż był bardzo przyjazny biznesowi - jest to, że korporacje, mimo że są rentowne, nie inwestują, a zamiast tego zwiększają rezerwy gotówkowe. - Być może wyborcze zwycięstwo Republikanów poprawiłoby nastawienie korporacji do inwestowania, ale w międzyczasie inwestycje i zatrudnienie wymagają fiskalnego bodźca - zaznacza Soros. Sugeruje w związku z tym, by nie wyolbrzymiać związku między takim bodźcem, a długiem. Według niego nie ma z góry ustalonego poziomu długu publicznego, który nie będzie tolerowany. Taki poziom zależy od percepcji. Nie wiadomo, od którego punktu inwestorzy zaczynają się domagać większej premii za ryzyko.
Soros podaje przykład Japonii, gdzie dług publiczny sięga 200 proc. PKB, a mimo to 10-letnie obligacje oprocentowane są na ok. 1 proc. Powodem jest to, że japońscy inwestorzy kupują tak nisko oprocentowane obligacje, zamiast szukać wyżej oprocentowanych za granicą. - Odpowiednia polityka wymaga zmniejszenia nierównowagi w gospodarce tak szybko, jak się da przy równoczesnym zminimalizowaniu zaciągania długu. Cel ten można osiągnąć na kilka sposobów, ale ogłoszony przez Obamę cel redukcji deficytu budżetowego o połowę do 2013 roku w czasie, gdy gospodarka funkcjonuje poniżej potencjału, nie jest jednym z nich - tłumaczy Soros.
PAP