W naszej demokracji zamiast pełnych półek idei wciąż mamy do wyboru te same cztery rodzaje octu – ocenia sytuację na polskiej scenie politycznej dr Wojciech Jabłoński. Zdaniem politologów zakładanie nowych ugrupowań niewiele da - trzeba wymusić reformę istniejących. Rozwiązaniem może być też… emigracja.
PO, PiS, SLD, PSL - przez ostatnie 10 lat te cztery ugrupowania zdominowały polską scenę polityczną. W tym czasie nie powstała żadna partia, która mogłaby zagrozić pozycji "wielkiej czwórki". Czy oznacza to stabilność systemu politycznego, czy raczej zabetonowanie polskiej sceny politycznej opłacane z pieniędzy Polaków?
- Polski system polityczny przeżywa kryzys, którego praprzyczyną jest finansowanie partii z budżetu państwa - uważa dr Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. W 2001 r. ugrupowania tworzące parlament przegłosowały nowelizację ustawy o partiach politycznych, przyznając sobie sutą dotację państwową za każdy fotel zdobyty w Sejmie i Senacie. - Teraz cztery główne partie są rozpieszczone finansowo - w konsekwencji pozostają niezagrożone na rynku politycznym - ocenia dr Jabłoński.
Polak płaci…
Zdaniem Jabłońskiego, polska scena polityczna została "zabetonowana" przez PO, PiS, SLD i PSL. Politolog krytycznie ocenia szansę nowych partii na przełamanie tego parlamentarnego monopolu. - Ktoś, kto chciałby stworzyć konkurencję, będzie musiał struktury i niezbędną infrastrukturę budować za własne pieniądze. Na sam start ogólnopolskiej partii politycznej potrzeba 5-10 milionów złotych - szacuje Jabłoński.
Jak podaje Państwowa Komisja Wyborcza, w 2009 r. z tytułu subwencji Platforma Obywatelska otrzymała ponad 40 milionów złotych, PiS wzbogacił się o prawie 38 mln, SLD zasiliło konto o 15, a PSL – o 14 milionów złotych. Łącznie w ubiegłym roku utrzymanie partii politycznych kosztowało Polaków ponad 114 milionów złotych. W tym roku będzie tak samo. W tej sytuacji Donald Tusk naprawdę może mówić, że nie ma z kim przegrać. Podobnie mogą mówić Jarosław Kaczyński, Grzegorz Napieralski i Waldemar Pawlak. - Gdyby całkowicie zlikwidować finansowanie partii z budżetu, do polskiej polityki dopłynęłoby wiele świeżej krwi - ocenia dr Jabłoński.
…a do kupienia ocet
- Pieniądze to nie wszystko - uważa dr Anna Materska-Sosnowska, politolog z UW. Przywołuje przykład Stronnictwa Demokratycznego. - Fundusze nie muszą iść w parze z poparciem, na co zapewne liczył Paweł Piskorski - zauważa. Jej zdaniem polska scena polityczna osiągnęła "pewną stabilność" - Scena parlamentarna nie wywraca nam się do góry nogami, to niewątpliwy plus - ocenia. Z drugiej strony nowym graczom bardzo trudno wejść do gry - zaznacza.
- Beton? Jaki beton? – dziwi się dr Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego zdaniem polska scena polityczna jest po prostu ustabilizowana. - To nie słabość, to wartość - podkreśla Flis. Jego zdaniem trzy lata rządów jednej partii to nie problem – politolog przypomina, że konserwatyści w Wielkiej Brytanii i chadecy w Niemczech rządzili ponad 15 lat. - Polska ma w tej chwili jeden z najbardziej logicznych systemów partyjnych w Europie - twierdzi Flis. - To demokracja o charakterze fasadowym - sprzeciwia się Wojciech Jabłoński. - Zamiast wielu produktów w politycznym supermarkecie, wciąż mamy do wyboru tylko 4 rodzaje octu - krytykuje.
Dla siebie samych
Politolodzy spierają się o sensowność przymusowego utrzymywania partii przez podatników, ale jakość ugrupowań parlamentarnych oceniają raczej jednoznacznie. - Za każdym razem w wyborach nie bierze udziału 40-50 proc. uprawnionych. Nie mają na kogo oddać głosu – ocenia dr Materska-Sosnowska. Jej zdaniem z niedojrzałości społecznej wynika fakt, że w Polsce sukcesu nie osiągają formacje w rodzaju Partii Kobiet czy partii zielonych. – Ludzie w pierwszej kolejności chcą załatwiać kwestię wynagrodzeń, czasu pracy itd. – zauważa Materska-Sosnowska. – Reguła jest taka, że ludzie głosują na tych, na których już głosowali – ocenia Jarosław Flis.
- U nas obowiązuje zasada „bierz kasę i rządź". Partie mogą publiczne pieniądze wydawać całkowicie swobodnie – zauważa z przekąsem dr Jabłoński. Jego zdaniem należałoby wprowadzić w Polsce wzorce zachodnie: zmusić polityków, by środki z subwencji przeznaczali na działalność programową, budowanie zaplecza eksperckiego, think tanki. - To szczegóły – oponuje dr Flis. – To nie brak środków powoduje, że partie nie inwestują a działania tego typu – ocenia politolog z Krakowa. Jego zdaniem opór partii przed takim wykorzystaniem pieniędzy to działanie w obronie własnych interesów. – Partie nie wiedzą, po co miałyby rozwijać zaplecze eksperckie. Nikomu wewnątrz partii to się nie opłaca. Zabieganie o pozycję w ugrupowaniu oznacza w pierwszej kolejności utrącanie wszelkich inicjatyw, które służyłyby otwarciu tej partii na zewnątrz – przekonuje Jarosław Flis.
Tę patologię dobrze widać na przykładzie zbliżających się wyborów samorządowych. Wiadomo było, że odbędą się w tym roku. - Dlaczego główne partie w dużych miastach wystawiają do walki parlamentarzystów? Dlaczego wcześniej nie pracowały nad promowaniem sensownych kandydatów, zakorzenionych w lokalnych strukturach? – Każda taka osoba byłaby zagrożeniem dla kogoś z partii – odpowiada dr Flis. Partyjni liderzy nie chcą tworzyć sobie konkurencji. Przykładem takiej „strategii" jest Kraków, gdzie Jacek Majchrowski ma duże szanse na reelekcję m.in. dlatego, że lokalne frakcje w PO i PiS zwalczają się wzajemnie. – Liderzy dwóch frakcji krakowskiej Platformy marzą, żeby za 4 lata zostać prezydentem miasta. Żaden z nich nie jest zainteresowany, żeby wesprzeć oficjalnego kandydata partii – tłumaczy Flis.
Co zrobić z brudnymi dziećmi?
Co może zrobić obywatel, któremu obecny wygląd systemu politycznego nie odpowiada? - Nie namawiam do zamachu stanu ani do bojkotowania wyborów, ale może emigracja jest jakimś wyjściem? – ironizuje dr Jabłoński. Jego zdaniem legalnie nie ma szans na realną zmianę systemu. – Prawo o finansowaniu partii politycy uchwalili sami dla siebie. Mało prawdopodobne, by zechcieli się z tego wycofać – prognozuje. Jabłoński nie wierzy też, żeby przy okazji wyborów samorządowych Polacy mieli szansę poznać nową jakość w polityce. – Samorządowcy chyba uwierzyli w dominację "wielkiej czwórki". Kampania prezydencka i wcześniej katastrofa smoleńska tak bardzo zdominowały rynek polityczny w tym roku, że dopiero teraz niektórzy samorządowcy się budzą - ocenia Jabłoński. Jego zdaniem lokalni działacze zbyt mało energii poświęcają na długofalową komunikację z wyborcami, a kampanię próbują robić tuż przed wyborami. - Przejawem tak rozumianej komunikacji jest wrzucanie do skrzynek pocztowych śmieciowych ulotek - mówi Jabłoński. - Nie da się władzy zdobyć rzutem na taśmę - dodaje.
- Problemem polskich partii jest ich zamknięty charakter. Polskie partie mają najmniej członków w porównaniu do ugrupowań z innych krajów europejskich, a i tak połowa to martwe dusze - tłumaczy dr Flis. Według krakowskiego politologa zakładanie nowych partii nie jest dobrym sposobem na jakościową zmianę polskiej sceny politycznej. – To jak z brudnymi dziećmi. Lepiej myć stare czy robić nowe? Moim zdaniem lepiej umyć - mówi Flis. Jego zdaniem "wielkiej czwórce" potrzeba nowych ludzi i nowych zasad wewnętrznego funkcjonowania. - Partie powinny otworzyć się na obywateli. Angażować ich, nie sprowadzać tylko do roli wyborców, których jedyna aktywność sprowadza się do wrzucenia głosu do urny - przekonuje Flis.
Według politologa z UJ, partiom należy narzucić obowiązek przeprowadzania prawyborów. Przykład płynie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie kandydatów na prezydenta wybierają osoby deklarujące poparcie dla partii, a nie ich członkowie. Na podobny krok zdecydowała się w tym roku PO. Członkowie ugrupowania Donalda Tuska decydowali, czy w walce o Pałac Prezydencki ma ich reprezentować Radosław Sikorski czy Bronisław Komorowski. - Katastrofy nie było. Wybrany kandydat wygrał wybory, a Platforma na wiele tygodni zdominowała przekaz publiczny. Demokracja wewnątrzpartyjna jest w stanie uzdrowić system - uważa dr Flis.
- Najlepiej zacząć od zera - proponuje dr Jabłoński, postulując likwidację subwencji. Dzięki temu - jego zdaniem - politycy musieliby najpierw udowodnić, że nie są nieudacznikami, że potrafią pomnażać pieniądze. - Teraz politycy korzystają z tego, że darzymy ich bardzo niskim zaufaniem - dodaje politolog, tłumacząc łatwość, z jaką rządzącym Polską przychodzi niespełnianie przedwyborczych obietnic.
- Zachęcam do przejrzenia programu wyborczego kandydatów z danych okręgów wyborczych. Zawsze jest bowiem ktoś, na kogo można oddać swój głos - radzi Anna Materska-Sosnowska. - 10 lat funkcjonowania partii politycznych w systemie, w którym pasą się z budżetu państwa pokazało, że - delikatnie rzecz mówiąc - nie są bez skazy i trzeba by spróbować czegoś nowego - podpowiada Wojciech Jabłoński. - Trzeba się zapisać do jednej z partii i ją zmieniać. Politycy są jak krowy - bez naszej czujnej opieki pójdą w szkodę. Muszą czuć nasz oddech na plecach. Zainteresowanie, zainteresowanie i jeszcze raz zainteresowanie. Że to trudne? Nikt nie obiecywał, że w demokracji będzie łatwo - dodaje Jarosław Flis.
Przez kilka najbliższych tygodni Wprost24 przybliży czytelnikom ugrupowania pozaparlamentarne, które będą szukać swojej szansy w czasie wyborów samorządowych. Czy partie spoza „wielkiej czwórki" są w stanie przedstawić wyborcom realną alternatywę? A może niczym Polska Plus tylko czekają na to, by schronić się pod skrzydłami potężniejszej partii gwarantującej mandaty w parlamencie? Spróbujemy znaleźć odpowiedź na to pytanie.
- Polski system polityczny przeżywa kryzys, którego praprzyczyną jest finansowanie partii z budżetu państwa - uważa dr Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. W 2001 r. ugrupowania tworzące parlament przegłosowały nowelizację ustawy o partiach politycznych, przyznając sobie sutą dotację państwową za każdy fotel zdobyty w Sejmie i Senacie. - Teraz cztery główne partie są rozpieszczone finansowo - w konsekwencji pozostają niezagrożone na rynku politycznym - ocenia dr Jabłoński.
Polak płaci…
Zdaniem Jabłońskiego, polska scena polityczna została "zabetonowana" przez PO, PiS, SLD i PSL. Politolog krytycznie ocenia szansę nowych partii na przełamanie tego parlamentarnego monopolu. - Ktoś, kto chciałby stworzyć konkurencję, będzie musiał struktury i niezbędną infrastrukturę budować za własne pieniądze. Na sam start ogólnopolskiej partii politycznej potrzeba 5-10 milionów złotych - szacuje Jabłoński.
Jak podaje Państwowa Komisja Wyborcza, w 2009 r. z tytułu subwencji Platforma Obywatelska otrzymała ponad 40 milionów złotych, PiS wzbogacił się o prawie 38 mln, SLD zasiliło konto o 15, a PSL – o 14 milionów złotych. Łącznie w ubiegłym roku utrzymanie partii politycznych kosztowało Polaków ponad 114 milionów złotych. W tym roku będzie tak samo. W tej sytuacji Donald Tusk naprawdę może mówić, że nie ma z kim przegrać. Podobnie mogą mówić Jarosław Kaczyński, Grzegorz Napieralski i Waldemar Pawlak. - Gdyby całkowicie zlikwidować finansowanie partii z budżetu, do polskiej polityki dopłynęłoby wiele świeżej krwi - ocenia dr Jabłoński.
…a do kupienia ocet
- Pieniądze to nie wszystko - uważa dr Anna Materska-Sosnowska, politolog z UW. Przywołuje przykład Stronnictwa Demokratycznego. - Fundusze nie muszą iść w parze z poparciem, na co zapewne liczył Paweł Piskorski - zauważa. Jej zdaniem polska scena polityczna osiągnęła "pewną stabilność" - Scena parlamentarna nie wywraca nam się do góry nogami, to niewątpliwy plus - ocenia. Z drugiej strony nowym graczom bardzo trudno wejść do gry - zaznacza.
- Beton? Jaki beton? – dziwi się dr Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego zdaniem polska scena polityczna jest po prostu ustabilizowana. - To nie słabość, to wartość - podkreśla Flis. Jego zdaniem trzy lata rządów jednej partii to nie problem – politolog przypomina, że konserwatyści w Wielkiej Brytanii i chadecy w Niemczech rządzili ponad 15 lat. - Polska ma w tej chwili jeden z najbardziej logicznych systemów partyjnych w Europie - twierdzi Flis. - To demokracja o charakterze fasadowym - sprzeciwia się Wojciech Jabłoński. - Zamiast wielu produktów w politycznym supermarkecie, wciąż mamy do wyboru tylko 4 rodzaje octu - krytykuje.
Dla siebie samych
Politolodzy spierają się o sensowność przymusowego utrzymywania partii przez podatników, ale jakość ugrupowań parlamentarnych oceniają raczej jednoznacznie. - Za każdym razem w wyborach nie bierze udziału 40-50 proc. uprawnionych. Nie mają na kogo oddać głosu – ocenia dr Materska-Sosnowska. Jej zdaniem z niedojrzałości społecznej wynika fakt, że w Polsce sukcesu nie osiągają formacje w rodzaju Partii Kobiet czy partii zielonych. – Ludzie w pierwszej kolejności chcą załatwiać kwestię wynagrodzeń, czasu pracy itd. – zauważa Materska-Sosnowska. – Reguła jest taka, że ludzie głosują na tych, na których już głosowali – ocenia Jarosław Flis.
- U nas obowiązuje zasada „bierz kasę i rządź". Partie mogą publiczne pieniądze wydawać całkowicie swobodnie – zauważa z przekąsem dr Jabłoński. Jego zdaniem należałoby wprowadzić w Polsce wzorce zachodnie: zmusić polityków, by środki z subwencji przeznaczali na działalność programową, budowanie zaplecza eksperckiego, think tanki. - To szczegóły – oponuje dr Flis. – To nie brak środków powoduje, że partie nie inwestują a działania tego typu – ocenia politolog z Krakowa. Jego zdaniem opór partii przed takim wykorzystaniem pieniędzy to działanie w obronie własnych interesów. – Partie nie wiedzą, po co miałyby rozwijać zaplecze eksperckie. Nikomu wewnątrz partii to się nie opłaca. Zabieganie o pozycję w ugrupowaniu oznacza w pierwszej kolejności utrącanie wszelkich inicjatyw, które służyłyby otwarciu tej partii na zewnątrz – przekonuje Jarosław Flis.
Tę patologię dobrze widać na przykładzie zbliżających się wyborów samorządowych. Wiadomo było, że odbędą się w tym roku. - Dlaczego główne partie w dużych miastach wystawiają do walki parlamentarzystów? Dlaczego wcześniej nie pracowały nad promowaniem sensownych kandydatów, zakorzenionych w lokalnych strukturach? – Każda taka osoba byłaby zagrożeniem dla kogoś z partii – odpowiada dr Flis. Partyjni liderzy nie chcą tworzyć sobie konkurencji. Przykładem takiej „strategii" jest Kraków, gdzie Jacek Majchrowski ma duże szanse na reelekcję m.in. dlatego, że lokalne frakcje w PO i PiS zwalczają się wzajemnie. – Liderzy dwóch frakcji krakowskiej Platformy marzą, żeby za 4 lata zostać prezydentem miasta. Żaden z nich nie jest zainteresowany, żeby wesprzeć oficjalnego kandydata partii – tłumaczy Flis.
Co zrobić z brudnymi dziećmi?
Co może zrobić obywatel, któremu obecny wygląd systemu politycznego nie odpowiada? - Nie namawiam do zamachu stanu ani do bojkotowania wyborów, ale może emigracja jest jakimś wyjściem? – ironizuje dr Jabłoński. Jego zdaniem legalnie nie ma szans na realną zmianę systemu. – Prawo o finansowaniu partii politycy uchwalili sami dla siebie. Mało prawdopodobne, by zechcieli się z tego wycofać – prognozuje. Jabłoński nie wierzy też, żeby przy okazji wyborów samorządowych Polacy mieli szansę poznać nową jakość w polityce. – Samorządowcy chyba uwierzyli w dominację "wielkiej czwórki". Kampania prezydencka i wcześniej katastrofa smoleńska tak bardzo zdominowały rynek polityczny w tym roku, że dopiero teraz niektórzy samorządowcy się budzą - ocenia Jabłoński. Jego zdaniem lokalni działacze zbyt mało energii poświęcają na długofalową komunikację z wyborcami, a kampanię próbują robić tuż przed wyborami. - Przejawem tak rozumianej komunikacji jest wrzucanie do skrzynek pocztowych śmieciowych ulotek - mówi Jabłoński. - Nie da się władzy zdobyć rzutem na taśmę - dodaje.
- Problemem polskich partii jest ich zamknięty charakter. Polskie partie mają najmniej członków w porównaniu do ugrupowań z innych krajów europejskich, a i tak połowa to martwe dusze - tłumaczy dr Flis. Według krakowskiego politologa zakładanie nowych partii nie jest dobrym sposobem na jakościową zmianę polskiej sceny politycznej. – To jak z brudnymi dziećmi. Lepiej myć stare czy robić nowe? Moim zdaniem lepiej umyć - mówi Flis. Jego zdaniem "wielkiej czwórce" potrzeba nowych ludzi i nowych zasad wewnętrznego funkcjonowania. - Partie powinny otworzyć się na obywateli. Angażować ich, nie sprowadzać tylko do roli wyborców, których jedyna aktywność sprowadza się do wrzucenia głosu do urny - przekonuje Flis.
Według politologa z UJ, partiom należy narzucić obowiązek przeprowadzania prawyborów. Przykład płynie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie kandydatów na prezydenta wybierają osoby deklarujące poparcie dla partii, a nie ich członkowie. Na podobny krok zdecydowała się w tym roku PO. Członkowie ugrupowania Donalda Tuska decydowali, czy w walce o Pałac Prezydencki ma ich reprezentować Radosław Sikorski czy Bronisław Komorowski. - Katastrofy nie było. Wybrany kandydat wygrał wybory, a Platforma na wiele tygodni zdominowała przekaz publiczny. Demokracja wewnątrzpartyjna jest w stanie uzdrowić system - uważa dr Flis.
- Najlepiej zacząć od zera - proponuje dr Jabłoński, postulując likwidację subwencji. Dzięki temu - jego zdaniem - politycy musieliby najpierw udowodnić, że nie są nieudacznikami, że potrafią pomnażać pieniądze. - Teraz politycy korzystają z tego, że darzymy ich bardzo niskim zaufaniem - dodaje politolog, tłumacząc łatwość, z jaką rządzącym Polską przychodzi niespełnianie przedwyborczych obietnic.
- Zachęcam do przejrzenia programu wyborczego kandydatów z danych okręgów wyborczych. Zawsze jest bowiem ktoś, na kogo można oddać swój głos - radzi Anna Materska-Sosnowska. - 10 lat funkcjonowania partii politycznych w systemie, w którym pasą się z budżetu państwa pokazało, że - delikatnie rzecz mówiąc - nie są bez skazy i trzeba by spróbować czegoś nowego - podpowiada Wojciech Jabłoński. - Trzeba się zapisać do jednej z partii i ją zmieniać. Politycy są jak krowy - bez naszej czujnej opieki pójdą w szkodę. Muszą czuć nasz oddech na plecach. Zainteresowanie, zainteresowanie i jeszcze raz zainteresowanie. Że to trudne? Nikt nie obiecywał, że w demokracji będzie łatwo - dodaje Jarosław Flis.
Przez kilka najbliższych tygodni Wprost24 przybliży czytelnikom ugrupowania pozaparlamentarne, które będą szukać swojej szansy w czasie wyborów samorządowych. Czy partie spoza „wielkiej czwórki" są w stanie przedstawić wyborcom realną alternatywę? A może niczym Polska Plus tylko czekają na to, by schronić się pod skrzydłami potężniejszej partii gwarantującej mandaty w parlamencie? Spróbujemy znaleźć odpowiedź na to pytanie.