Skrzypczak zauważa, że przed przejęciem Ghazni przez Polaków prowincja była zaznaczona na mapach NATO kolorem żółtym, a teraz oznaczana jest na czerwono - jako prowincja o najwyższym stopniu zagrożenia. To może być jedna z przyczyn dla których Amerykanie kierują tam swoich żołnierzy. A co z Polakami, którzy formalnie mają dowodzić amerykańskim wojskiem? - Mrzonka. Być może propagandowo będziemy dowodzić. Ale nigdy, powtarzam, nigdy Amerykanie nie oddadzą nam pod komendę tysiąca ludzi. Będziemy siedzieli w bazach i bez uzgodnienia z US Army nie będziemy mogli z nich wyjść. Będziemy musieli informować ich o swoich zamierzeniach, a oni się będą zgadzali albo nie - opisuje prawdopodobny przebieg zdarzeń Skrzypczak. I dodaje, że fakt, iż najpierw domagaliśmy się swojej prowincji, a teraz potrzebujemy pomocy Amerykanów stawia nas w pozycji "chimerycznych partnerów". - Stajemy się mało wiarygodni i to nie z winy wojskowych, ale polityków - ocenia Skrzypczak.
Skrzypczak oskarża też MON o to, że mimo wielokrotnie składanych zapewnień nie doposażył polskich żołnierzy w Afganistanie. - Bezzałogowych samolotów rozpoznania nie ma, śmigłowców nie ma, nie ma karabinów Dillona, o które toczyłem bój - wylicza Skrzypczak. - Armia jest w złej kondycji, w coraz gorszej kondycji. To, co słyszę od żołnierzy, to zgroza - dodaje. I tłumaczy, że z armii odchodzą kolejni generałowie, bo nie chcą brać odpowiedzialności za to "co politycy wyprawiają z armią"."Rzeczpospolita", arb