Zarówno władze stolicy, jak i Legii twierdzą, że do nich należą prawa do nazwy nowego stadionu przy Łazienkowskiej. Stawką w grze są dziesiątki milionów złotych - zauważa "Życie Warszawy".
"Jest to obiekt miejski wybudowany za publiczne pieniądze i to władze stolicy będą decydowały o tym, jak w przyszłości będzie się nazywał stadion Legii" - mówi Marcin Ochmański z biura prasowego ratusza. Diametralnie odmienną opinię na temat tej kwestii mają jednak przedstawiciele klubu. "Mamy umowę dzierżawy stadionu, czyli najważniejszy dokument, którym możemy posługiwać się w rozmowach z miastem. W umowie znalazł się zapis, który jasno stwierdza, że wszystkimi prawami marketingowymi dysponuje klub" - mówi Paweł Kosmala, prezes KP Legia Warszawa. Władze klubu zaznaczają jednak, że do czasu zakończenia budowy stadionu, które ma nastąpić w marcu przyszłego roku, nie będą zajmować się prawami do nazwy obiektu.
Stołeczni urzędnicy postanowili tę kwestię skonsultować z prawnikami. Z informacji gazety wynika, że dla miasta zostały przygotowane trzy ekspertyzy prawne, które są całkowicie rozbieżne. Jedni prawnicy twierdzą, że prawa do nazwy stadionu należą do miasta, inni że do klubu, który dzierżawi stadion. Jest jeszcze jedna ekspertyza, z której wynika, że problem ten powinien zostać rozwiązany w drodze negocjacji.
Głos w sprawie komercyjnej nazwy zabrali także kibice Legii. "Nie zgadzamy się na jakąkolwiek nową nazwę dla stadionu przy Łazienkowskiej. Dla nas zawsze obiekt ten ze względów historycznych będzie się nazywał Stadionem Wojska Polskiego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego" - mówi Wojciech Wiśniewski ze Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa. Według gazety, 35 mln zł - przez pięć lat - zarobi Gdańsk na sprzedaży praw do nazwy stadionu firmie PGE. O tym dziś w "Życiu Warszawy".pap