Chodzi o publikacje "Wprost" z której wynika, że dziennikarze tygodnika dotarli do 57 tomów akt śledztwa smoleńskiego. Według nich, z tych materiałów wynika m.in., że prokuratorzy poświęcają bardzo dużo energii badaniu hipotezy, czy gen. Andrzej Błasik siedział za sterami samolotu. O jego relacje z załogami rządowych samolotów śledczy - jak napisano - wypytywali pilotów, ich rodziny, znajomych, łącznie kilkanaście osób. Dziennikarze powołują się przy tym m.in. na zeznania Magdaleny Protasiuk, wdowy po kpt. Arkadiuszu Protasiuku.
O zamiarze wyłączenia do odrębnego postępowania materiałów ze śledztwa dot. katastrofy smoleńskiej poinformowano w komunikacie zamieszczonym we wtorek po południu na stronie Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Poinformowano w nim, że odrębne postępowanie ma dotyczyć art. 241 Kodeksu karnego. Mówi on o rozpowszechnianiu bez zezwolenia wiadomości z postępowania przygotowawczego. Czyn ten zagrożony jest karą do dwóch lat więzienia.
Według prokuratury dziennikarze tygodnika weszli bezprawnie w posiadanie kopii akt śledztwa, których fragmenty zacytowali bez zgody prokuratora prowadzącego postępowanie. "Opublikowanie niezweryfikowanych jednoznacznie, wybranych ustaleń śledztwa, nie tylko w sposób negatywny rzutuje na jego bieg, czy też dezinformuje opinię publiczną, ale może być także rozpatrywane przez pryzmat naruszenia praw pokrzywdzonych - dóbr osobistych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej" - zaznaczyli prokuratorzy. Jak dodali "zawarte w artykule niektóre stwierdzenia stanowią de facto wskazanie osób rzekomo winnych katastrofy, jeszcze przed zakończeniem pracy organów Państwa, ustawowo powołanych do zbadania sprawy".
Równocześnie prokuratura zdecydowała też o wprowadzeniu pewnych ograniczeń w korzystaniu przez strony z akt śledztwa dot. katastrofy smoleńskiej. Nie będzie można ich kserować ani wykonywać fotokopii. "Wprost" podało również, powołując się na konkretne zeznania, że pojawia się w nich często wątek niewystarczającego wyszkolenia pilotów Tupolewa. Według tygodnika, z akt śledztwa wynika także, że w dniu katastrofy obsługa lotniska Siewiernyj nie pracowała w pełnym składzie: choć zgodnie z rosyjskimi przepisami stację meteorologiczną powinno obsługiwać trzech pracowników, 10 kwietnia był tylko jeden.
pap, ps