Czy grozi nam stały deficyt w handlu z Rosją?
W Moskwie obietnic padło wiele: strona rosyjska obiecała ratyfikować umowę o wzajemnej ochronie inwestycji, minister Janusz Steinhoff zapewniał polskich przedsiębiorców, że mogą liczyć na większe gwarancje i łatwiejszy dostęp do kredytów eksportowych, a prezydenci obu krajów deklarowali, iż będą dbać, by dobry klimat polityczny był fundamentem współpracy gospodarczej. Czy optymizm polityków wystarczy, by nasze firmy odbudowały swą dawną pozycję na rynku rosyjskim? Czy w handlu ze Wschodem, a przede wszystkim z Rosją, jesteśmy skazani na trwały deficyt?
Deklaracje składane są po to, by politycy mieli dobre samopoczucie. W przeszłości padały równie ważne słowa, z których nic nie wynikało - komentuje Andrzej Sadowski, wiceprezes Centrum im. Adama Smitha. Jego zdaniem, fetyszyzacja rynku rosyjskiego jest bardzo trudna do wytłumaczenia. - Ponad sto milionów potencjalnych klientów to nie wszystko. Aby sprzedaż miała stanowić znaczącą pozycję w naszym bilansie handlowym, Rosja musiałaby dysponować odpowiednią siłą nabywczą. A na razie jest ona mniejsza niż w Holandii. Czy koniecznie musimy handlować z Rosją? - pyta Andrzej Sadowski. - Eksport na Wschód jest dla naszej gospodarki bardzo ważny. Nie jest prawdą, że brakuje tam siły nabywczej. Jeżeli nawet tylko kilka procent Rosjan będzie kupować nasze towary, powstanie dla nas wielomilionowy rynek - ripostuje Maciej Formanowicz, prezes zarządu Forte SA.
Czy rosyjska gospodarka najgorsze ma już za sobą? Kilka dni temu Państwowy Komitet Statystyki poinformował, że w pierwszym kwartale tego roku wzrost produkcji (o 10,4 proc. w porównaniu z pierwszym kwartałem 1999 r.) odnotowano we wszystkich głównych gałęziach przemysłu. Co więcej, obroty handlowe Rosji wzrosły w tym czasie o 28,2 proc., w tym eksport aż o 43,1 proc. (import - zaledwie o 2,4 proc.). Czy to wystarczy, by handel ze Wschodem stał się atrakcyjny? W 1999 r. popyt na polskie leki, żywność zmalał o 30 proc. w porównaniu z 1998 r., zaś eksport przetworów mięsnych - aż o 60 proc. Polska, przez długie lata drugi partner handlowy Rosji, spadła na ósmą pozycję. Wprawdzie obroty handlowe wzrosły w czterech pierwszych miesiącach tego roku o 80 proc. i wyniosły 1,6 mld USD, ale wzrost ten zawdzięczamy przede wszystkim dwukrotnemu zwiększeniu importu (eksport wzrósł o 14 proc.). Ujemne saldo handlowe wyniosło 1,13 mld USD.
Tak niekorzystny bilans obrotów mamy jedynie w handlu z Rosją. Z większością krajów dawnego ZSRR udało się w pierwszym kwartale tego roku wypracować dodatnie saldo handlowe: z Litwą zarobiliśmy 51 mln USD, z Łotwą - ponad 38 mln USD, z Ukrainą - prawie 30 mln USD.
Ubożejące społeczeństwo rosyjskie zainteresowane jest zakupem najtańszej żywności i artykułów pierwszej potrzeby. W 1999 r. Polska była największym dostawcą ziemniaków do Rosji, zwiększył się też eksport margaryny, podrobów drobiowych i kapusty. Powoli wzrasta sprzedaż sprzętu telekomunikacyjnego i autobusów. Wartość tych transakcji stanowi margines obrotów naszego handlu zagranicznego. Sprzedając tylko ziemniaki, kapustę i wieprzowinę, nie zarobimy na ropę naftową i gaz, których ceny systematycznie rosną.
- Rosjanie nie zapomnieli o polskich kosmetykach, chemii gospodarczej, żywności, sprzęcie gospodarstwa domowego. Trzeba wam tylko więcej odwagi, aktywności i... reklamy - pocieszał polskich biznesmenów goszczących w Moskwie Arkadij Wolski, prezes Związku Przemysłowców i Przedsiębiorców. - Słyszeliśmy, że mamy lepiej promować nasze wyroby. To na pewno też jest ważne, ale Rosjanie znają polskie wyroby - zyskały one ich uznanie. Eksport na rynek rosyjski blokowany jest administracyjnie przede wszystkim poprzez wysokie cła (w wypadku mebli sięgające kilkudziesięciu procent). Jeśli ta polityka się nie zmieni, eksport nie wzrośnie - niezależnie od tego, czy będziemy się tam promować, czy nie - mówi Maciej Formanowicz.
- Inną sprawą jest nieuporządkowanie rynku rosyjskiego, problemy z cleniem czy przekazywaniem zapłaty za towar. Kolejny problem to polityka proeksportowa rządu. Właśnie polityka, a nie tylko promocja eksportu, do czego się ją sprowadza. Jest to wielkie uproszczenie - uważa Formanowicz.
Andrzej Sadowski twierdzi, że jedyną skuteczną metodą wspierania eksportu są inwestycje infrastrukturalne, a za korupcjogenne uznaje wszelkie mechanizmy finansowej pomocy. Jako przykład braku dalekowzrocznej polityki proeksportowej podaje niedoinwestowanie sfery logistycznej. O autostradach możemy tylko marzyć, a PKP, tłumacząc się pogarszającym stanem torowisk, sukcesywnie obniża maksymalną ładowność składów kursujących po torach w pasie przygranicznym. - Naszą największą przewagą, oprócz tego, że polskie produkty są znane na wschodnim rynku i mają konkurencyjne ceny, jest sąsiedztwo. Bariery logistyczne mogą oznaczać zmarnowanie tej szansy - mówi Mirosław Ciełuszewski, prezes zarządu firmy Farm Agro Planta, specjalizującej się w imporcie substancji chemicznych niezbędnych do produkcji nawozów. Jego zdaniem, wzrostowi eksportu nie sprzyja polityka celna. - Rząd zapomina, że nałożenie ceł, na przykład na sprowadzaną z Rosji saletrę, oznacza, że rosyjscy partnerzy kupią mniej polskich towarów.
Polskie firmy mozolnie odbudowują utraconą pozycję na rynku rosyjskim. W latach 1997-1998 firma Dolina Łąk (dawniej Polish Meat Farm) z przygranicznych Małaszewicz sprzedawała do państw WNP 40-50 proc. swojej produkcji. Zakład znajduje się 8 km od granicy z Białorusią i trzystutysięcznego Brześcia, więc kierunek ekspansji wydawał się oczywisty. - Po kryzysie straciliśmy niemal połowę tamtejszego rynku i do tej pory nie udało nam się odbudować poprzedniej pozycji. Teraz zdarzają się jedynie sporadyczne transakcje - mówi Andrzej Szot, pełnomocnik zarządu spółki. - Pozyskaliśmy natomiast nowych partnerów w trzech krajach bałtyckich. Do ekspansji na Wschód zachęciło nas to, że są tam bardzo duże rynki, zwłaszcza rosyjski. Sprzedawaliśmy głównie parówki, kiełbasy, czyli produkty, do których mieszkańcy WNP przywykli - dodaje. Przypomina, że polskie mięso i przetworzone produkty spożywcze miały w Rosji i na Białorusi dobrą markę, zwłaszcza po problemach zachodnich farmerów z chorobą szalonych krów i aferą dioksynową. Niestety, wiele polskich przedsiębiorstw chciało wykorzystać sytuację, sprzedając na Wschód towar bardzo kiepskiej jakości. Tymczasem Rosjanie coraz większą uwagę zwracają na jakość, choć cena ma nadal decydujące znaczenie. - Ale nawet cenowo często jesteśmy mniej konkurencyjni niż dotowani producenci z UE, którzy na dodatek mniej ryzykują, wchodząc na rynki wschodnie dzięki sprawnemu systemowi ubezpieczania transakcji - mówi Andrzej Szot.
Łódzka firma kosmetyczna Kolastyna miała wyjątkowego pecha: zainaugurowała działalność na rynku rosyjskim wiosną 1998 r. Kryzys rosyjski, do którego doszło kilka miesięcy później, pogrzebał ambitne plany sprzedaży eksportowej.
- Powoli sprzedaż wzrasta do poziomu sprzed sierpnia 1999 r. Pojawił się jednak nowy problem: kryzys rosyjski paradoksalnie poprawił kondycję rosyjskich firm. Te, które zdołały się odbić od dna, dziś są naszymi konkurentami - mówi Grzegorz Gromczyk, kierownik działu eksportu Kolastyny. Firma planuje wyeksportować na rynki wschodnie kosmetyki warte 1,2 mln USD, czyli ośmiokrotnie więcej niż w 1999 r. - Wiążemy duże nadzieje z Rosją, gdyż na tamtym rynku łatwiej zaistnieć niż w Europie Zachodniej - mówi Grzegorz Gromczyk. Twierdzi jednak, że najłatwiej handluje się na Litwie. Jego zdaniem, siła nabywcza i preferencje litewskich konsumentów są najbardziej zbliżone do polskich. Nasze firmy liczą też na konkretne wsparcie ze strony państwa. - Nie może być tak, że wszystkie koszty promocji przerzuca się na przedsiębiorstwa. Środki, jakimi dysponujemy, są znikome. Ponadto ciągle pojawia się problem finansowania dostaw - podsumowuje Mirosław Ciełuszewski.
Przedsiębiorcy wierzą, że ocieplenie klimatu politycznego i spotkania na szczycie mogłyby mieć korzystny wpływ na gospodarkę. Ocieplenie, ale nie sprzeczne sygnały, wysyłane przez prezydenta sąsiadom. Z jednej strony, deklaracje o strategicznej współpracy z Ukrainą a z drugiej, rozmowy z Rosją o gazociągu z pominięciem Ukrainy.
Deklaracje składane są po to, by politycy mieli dobre samopoczucie. W przeszłości padały równie ważne słowa, z których nic nie wynikało - komentuje Andrzej Sadowski, wiceprezes Centrum im. Adama Smitha. Jego zdaniem, fetyszyzacja rynku rosyjskiego jest bardzo trudna do wytłumaczenia. - Ponad sto milionów potencjalnych klientów to nie wszystko. Aby sprzedaż miała stanowić znaczącą pozycję w naszym bilansie handlowym, Rosja musiałaby dysponować odpowiednią siłą nabywczą. A na razie jest ona mniejsza niż w Holandii. Czy koniecznie musimy handlować z Rosją? - pyta Andrzej Sadowski. - Eksport na Wschód jest dla naszej gospodarki bardzo ważny. Nie jest prawdą, że brakuje tam siły nabywczej. Jeżeli nawet tylko kilka procent Rosjan będzie kupować nasze towary, powstanie dla nas wielomilionowy rynek - ripostuje Maciej Formanowicz, prezes zarządu Forte SA.
Czy rosyjska gospodarka najgorsze ma już za sobą? Kilka dni temu Państwowy Komitet Statystyki poinformował, że w pierwszym kwartale tego roku wzrost produkcji (o 10,4 proc. w porównaniu z pierwszym kwartałem 1999 r.) odnotowano we wszystkich głównych gałęziach przemysłu. Co więcej, obroty handlowe Rosji wzrosły w tym czasie o 28,2 proc., w tym eksport aż o 43,1 proc. (import - zaledwie o 2,4 proc.). Czy to wystarczy, by handel ze Wschodem stał się atrakcyjny? W 1999 r. popyt na polskie leki, żywność zmalał o 30 proc. w porównaniu z 1998 r., zaś eksport przetworów mięsnych - aż o 60 proc. Polska, przez długie lata drugi partner handlowy Rosji, spadła na ósmą pozycję. Wprawdzie obroty handlowe wzrosły w czterech pierwszych miesiącach tego roku o 80 proc. i wyniosły 1,6 mld USD, ale wzrost ten zawdzięczamy przede wszystkim dwukrotnemu zwiększeniu importu (eksport wzrósł o 14 proc.). Ujemne saldo handlowe wyniosło 1,13 mld USD.
Tak niekorzystny bilans obrotów mamy jedynie w handlu z Rosją. Z większością krajów dawnego ZSRR udało się w pierwszym kwartale tego roku wypracować dodatnie saldo handlowe: z Litwą zarobiliśmy 51 mln USD, z Łotwą - ponad 38 mln USD, z Ukrainą - prawie 30 mln USD.
Ubożejące społeczeństwo rosyjskie zainteresowane jest zakupem najtańszej żywności i artykułów pierwszej potrzeby. W 1999 r. Polska była największym dostawcą ziemniaków do Rosji, zwiększył się też eksport margaryny, podrobów drobiowych i kapusty. Powoli wzrasta sprzedaż sprzętu telekomunikacyjnego i autobusów. Wartość tych transakcji stanowi margines obrotów naszego handlu zagranicznego. Sprzedając tylko ziemniaki, kapustę i wieprzowinę, nie zarobimy na ropę naftową i gaz, których ceny systematycznie rosną.
- Rosjanie nie zapomnieli o polskich kosmetykach, chemii gospodarczej, żywności, sprzęcie gospodarstwa domowego. Trzeba wam tylko więcej odwagi, aktywności i... reklamy - pocieszał polskich biznesmenów goszczących w Moskwie Arkadij Wolski, prezes Związku Przemysłowców i Przedsiębiorców. - Słyszeliśmy, że mamy lepiej promować nasze wyroby. To na pewno też jest ważne, ale Rosjanie znają polskie wyroby - zyskały one ich uznanie. Eksport na rynek rosyjski blokowany jest administracyjnie przede wszystkim poprzez wysokie cła (w wypadku mebli sięgające kilkudziesięciu procent). Jeśli ta polityka się nie zmieni, eksport nie wzrośnie - niezależnie od tego, czy będziemy się tam promować, czy nie - mówi Maciej Formanowicz.
- Inną sprawą jest nieuporządkowanie rynku rosyjskiego, problemy z cleniem czy przekazywaniem zapłaty za towar. Kolejny problem to polityka proeksportowa rządu. Właśnie polityka, a nie tylko promocja eksportu, do czego się ją sprowadza. Jest to wielkie uproszczenie - uważa Formanowicz.
Andrzej Sadowski twierdzi, że jedyną skuteczną metodą wspierania eksportu są inwestycje infrastrukturalne, a za korupcjogenne uznaje wszelkie mechanizmy finansowej pomocy. Jako przykład braku dalekowzrocznej polityki proeksportowej podaje niedoinwestowanie sfery logistycznej. O autostradach możemy tylko marzyć, a PKP, tłumacząc się pogarszającym stanem torowisk, sukcesywnie obniża maksymalną ładowność składów kursujących po torach w pasie przygranicznym. - Naszą największą przewagą, oprócz tego, że polskie produkty są znane na wschodnim rynku i mają konkurencyjne ceny, jest sąsiedztwo. Bariery logistyczne mogą oznaczać zmarnowanie tej szansy - mówi Mirosław Ciełuszewski, prezes zarządu firmy Farm Agro Planta, specjalizującej się w imporcie substancji chemicznych niezbędnych do produkcji nawozów. Jego zdaniem, wzrostowi eksportu nie sprzyja polityka celna. - Rząd zapomina, że nałożenie ceł, na przykład na sprowadzaną z Rosji saletrę, oznacza, że rosyjscy partnerzy kupią mniej polskich towarów.
Polskie firmy mozolnie odbudowują utraconą pozycję na rynku rosyjskim. W latach 1997-1998 firma Dolina Łąk (dawniej Polish Meat Farm) z przygranicznych Małaszewicz sprzedawała do państw WNP 40-50 proc. swojej produkcji. Zakład znajduje się 8 km od granicy z Białorusią i trzystutysięcznego Brześcia, więc kierunek ekspansji wydawał się oczywisty. - Po kryzysie straciliśmy niemal połowę tamtejszego rynku i do tej pory nie udało nam się odbudować poprzedniej pozycji. Teraz zdarzają się jedynie sporadyczne transakcje - mówi Andrzej Szot, pełnomocnik zarządu spółki. - Pozyskaliśmy natomiast nowych partnerów w trzech krajach bałtyckich. Do ekspansji na Wschód zachęciło nas to, że są tam bardzo duże rynki, zwłaszcza rosyjski. Sprzedawaliśmy głównie parówki, kiełbasy, czyli produkty, do których mieszkańcy WNP przywykli - dodaje. Przypomina, że polskie mięso i przetworzone produkty spożywcze miały w Rosji i na Białorusi dobrą markę, zwłaszcza po problemach zachodnich farmerów z chorobą szalonych krów i aferą dioksynową. Niestety, wiele polskich przedsiębiorstw chciało wykorzystać sytuację, sprzedając na Wschód towar bardzo kiepskiej jakości. Tymczasem Rosjanie coraz większą uwagę zwracają na jakość, choć cena ma nadal decydujące znaczenie. - Ale nawet cenowo często jesteśmy mniej konkurencyjni niż dotowani producenci z UE, którzy na dodatek mniej ryzykują, wchodząc na rynki wschodnie dzięki sprawnemu systemowi ubezpieczania transakcji - mówi Andrzej Szot.
Łódzka firma kosmetyczna Kolastyna miała wyjątkowego pecha: zainaugurowała działalność na rynku rosyjskim wiosną 1998 r. Kryzys rosyjski, do którego doszło kilka miesięcy później, pogrzebał ambitne plany sprzedaży eksportowej.
- Powoli sprzedaż wzrasta do poziomu sprzed sierpnia 1999 r. Pojawił się jednak nowy problem: kryzys rosyjski paradoksalnie poprawił kondycję rosyjskich firm. Te, które zdołały się odbić od dna, dziś są naszymi konkurentami - mówi Grzegorz Gromczyk, kierownik działu eksportu Kolastyny. Firma planuje wyeksportować na rynki wschodnie kosmetyki warte 1,2 mln USD, czyli ośmiokrotnie więcej niż w 1999 r. - Wiążemy duże nadzieje z Rosją, gdyż na tamtym rynku łatwiej zaistnieć niż w Europie Zachodniej - mówi Grzegorz Gromczyk. Twierdzi jednak, że najłatwiej handluje się na Litwie. Jego zdaniem, siła nabywcza i preferencje litewskich konsumentów są najbardziej zbliżone do polskich. Nasze firmy liczą też na konkretne wsparcie ze strony państwa. - Nie może być tak, że wszystkie koszty promocji przerzuca się na przedsiębiorstwa. Środki, jakimi dysponujemy, są znikome. Ponadto ciągle pojawia się problem finansowania dostaw - podsumowuje Mirosław Ciełuszewski.
Przedsiębiorcy wierzą, że ocieplenie klimatu politycznego i spotkania na szczycie mogłyby mieć korzystny wpływ na gospodarkę. Ocieplenie, ale nie sprzeczne sygnały, wysyłane przez prezydenta sąsiadom. Z jednej strony, deklaracje o strategicznej współpracy z Ukrainą a z drugiej, rozmowy z Rosją o gazociągu z pominięciem Ukrainy.
Więcej możesz przeczytać w 30/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.