Trener Polaków chwali zawodników za przegrane mecze. Uważa, ze porażka 1:3 z Hiszpanią oznacza piłkarską śmierć przeciwnika (bo wcześniej przegrywaliśmy po 0:5), a na koniec trener mistrzów nie przychodzi na wręczenie medali. Wicemistrzem świata zostaje zaś niedoceniana przez nikogo Algieria. Dziwne? Tak. Ale tak właśnie było po wyborach samorządowych, tylko że na poważnie i politycznie, a nie żartobliwie i na sportowo.
Sytuacja SLD po wyborach samorządowych przypomina trochę miejsce, w którym znajduje się dziś piłkarska reprezentacja Polski. Kadra przegrywała mecze, ale trener chwalił zawodników za grę i twierdził, że z każdym meczem „wygląda to lepiej".
Gra się jednak po to, żeby wygrywać, a nie po to, żeby grać dobrze w przegranych meczach, a na turniejach być gorszym niż outsiderzy. W polityce jest tak samo. W wyborach startuje się nie po to, żeby cieszyć się, że osiągnęło się wynik zbliżony do sondażowego, tylko po to, żeby tych głosów mieć jak najwięcej. 15 procent SLD w wyborach to porażka, bo nie dość, że nie udało się Sojuszowi zbliżyć do PiS-u, to na dodatek niespodziewanie wyprzedził go jeszcze niedoceniany PSL. I tak z aspiracji do bycia drugą siłą polityczną po wyborach samorządowych, okazało się, że SLD nie jest nawet siłą trzecią.
W kategoriach paradoksu wyborczego nie można pominąć wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS po ogłoszeniu wyników wyborów dumnie obwieścił wszem i wobec, że PiS osiągnął sukces. To trochę tak jakbyśmy grając trzy mecze z Hiszpanami przegrali dwa pierwsze po 0:5, trzeci 1:3, a Smuda powiedziałby, że ostatnie spotkanie to nasz sukces i zwiastun piłkarskiej śmierci Hiszpanów. Jedyna różnica jest taka, że Hiszpania odwiecznym rywalem dla Polski, tak jak PO dla PiS-u, nie jest.
Z kolei Donalda Tuska nie było na ogłoszeniu wyników wyborów. W Warszawie przy Hannie Gronkiewicz-Waltz stał, bił brawo i uśmiechał się od ucha do ucha marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna. Gdzie był Donald Tusk? Schetyna mówi, że premier ma napięty grafik. Cóż, może grał w scrabble z żoną (premierowa mówi, że to jedno z ich ulubionych zajęć), albo uznał, że wybory samorządowe mają zbyt lokalny charakter? Wyglądało to jednak trochę tak, jakby na ceremonii wręczenia olimpijskich medali dla piłkarzy, nie było trenera zwycięzców. Nie przyszedł, bo ma napięty grafik, a Olimpiada to nie to samo, co Mistrzostwa Świata czy Europy. Krótko mówiąc, zbyt lokalna i za mało prestiżowa impreza.
Świetny wynik PSL to nie lada niespodzianka. Paradoksem jest to, że sondaże dawały ludowcom 4-6 proc. głosów. Rzeczywistość i obywatele dali jednak ponad 15 proc. Paradoks to ciekawy, ale i ważny, bo ma charakter informacyjny. Po raz kolejny potwierdziła się bowiem kiepska skuteczność ośrodków badań opinii publicznej, które „dostały baty" za wybory prezydenckie. Teraz, za PSL, powinny dostać jeszcze większe, bo niedoszacowanie było zatrważająco duże. To tak jakby na Olimpiadzie trzecie miejsce przypadło… Algierii. Nikt na nią nie stawia, nikt się z nią nie liczy, a na koniec jest lepsza od wyżej notowanego rywala. Nic, tylko gratulować skuteczności i wyniku.
Gra się jednak po to, żeby wygrywać, a nie po to, żeby grać dobrze w przegranych meczach, a na turniejach być gorszym niż outsiderzy. W polityce jest tak samo. W wyborach startuje się nie po to, żeby cieszyć się, że osiągnęło się wynik zbliżony do sondażowego, tylko po to, żeby tych głosów mieć jak najwięcej. 15 procent SLD w wyborach to porażka, bo nie dość, że nie udało się Sojuszowi zbliżyć do PiS-u, to na dodatek niespodziewanie wyprzedził go jeszcze niedoceniany PSL. I tak z aspiracji do bycia drugą siłą polityczną po wyborach samorządowych, okazało się, że SLD nie jest nawet siłą trzecią.
W kategoriach paradoksu wyborczego nie można pominąć wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS po ogłoszeniu wyników wyborów dumnie obwieścił wszem i wobec, że PiS osiągnął sukces. To trochę tak jakbyśmy grając trzy mecze z Hiszpanami przegrali dwa pierwsze po 0:5, trzeci 1:3, a Smuda powiedziałby, że ostatnie spotkanie to nasz sukces i zwiastun piłkarskiej śmierci Hiszpanów. Jedyna różnica jest taka, że Hiszpania odwiecznym rywalem dla Polski, tak jak PO dla PiS-u, nie jest.
Z kolei Donalda Tuska nie było na ogłoszeniu wyników wyborów. W Warszawie przy Hannie Gronkiewicz-Waltz stał, bił brawo i uśmiechał się od ucha do ucha marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna. Gdzie był Donald Tusk? Schetyna mówi, że premier ma napięty grafik. Cóż, może grał w scrabble z żoną (premierowa mówi, że to jedno z ich ulubionych zajęć), albo uznał, że wybory samorządowe mają zbyt lokalny charakter? Wyglądało to jednak trochę tak, jakby na ceremonii wręczenia olimpijskich medali dla piłkarzy, nie było trenera zwycięzców. Nie przyszedł, bo ma napięty grafik, a Olimpiada to nie to samo, co Mistrzostwa Świata czy Europy. Krótko mówiąc, zbyt lokalna i za mało prestiżowa impreza.
Świetny wynik PSL to nie lada niespodzianka. Paradoksem jest to, że sondaże dawały ludowcom 4-6 proc. głosów. Rzeczywistość i obywatele dali jednak ponad 15 proc. Paradoks to ciekawy, ale i ważny, bo ma charakter informacyjny. Po raz kolejny potwierdziła się bowiem kiepska skuteczność ośrodków badań opinii publicznej, które „dostały baty" za wybory prezydenckie. Teraz, za PSL, powinny dostać jeszcze większe, bo niedoszacowanie było zatrważająco duże. To tak jakby na Olimpiadzie trzecie miejsce przypadło… Algierii. Nikt na nią nie stawia, nikt się z nią nie liczy, a na koniec jest lepsza od wyżej notowanego rywala. Nic, tylko gratulować skuteczności i wyniku.