Nasi byli premierzy

Nasi byli premierzy

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
Jedni politykę uprawiają już tylko w kawiarniach i jeżdżą tramwajami. Inni przycupnęli w biznesie, ale myślą o powrocie. Jeśli nie do polityki, to chociaż do dyplomacji. Nasi byli premierzy.
Życie byłego premiera wbrew pozorom nie jest lekkie. Ta funkcja zużywa jak żadna inna. Najpierw wciąga człowieka u szczytu kariery i trawi go przez kilka miesięcy albo lat – zależy, kto ile wytrzyma. A na koniec wypluwa. Jeśli można zostać w polityce, to jeszcze pół biedy. Najgorzej jest wypaść za burtę, bo ekspremierom emerytura nie przysługuje, a z pracą bywa krucho.

Marek Belka (rok, pięć miesięcy i 29 dni na stanowisku), stając na czele rządu, mówił wręcz, że bycie premierem mu się nie opłaca. – Moja cena nie wzrośnie – kalkulował. – Rynki cenią byłych ministrów finansów, a byłych premierów nie.

Trzeba się też liczyć z szokiem, który nadchodzi, gdy jest już po wszystkim. Józef Oleksy (na stanowisku 10 miesięcy i 19 dni), opisując go, sięga po sprawdzoną metaforę: – Dostojnik schodzi rano do samochodu. Siada z tyłu, otwiera gazetę i orientuje się, że auto nie jedzie, bo nie ma w nim kierowcy.

Gdy szok mija, wraca wola walki. Warszawski hotel Gromada, 2004 r. Partyjne spotkanie SLD, kilka miesięcy po dymisji Millera (na stanowisku trzy lata, sześć miesięcy i 14 dni). Atmosfera jak na stypie: sondaże lecą na łeb na szyję, a w wyborach do europarlamentu Sojusz przegoniła nawet Samoobrona. Miller podchodzi do baru, przy którym siedzi trzech młodych działaczy. Zamawia po pięćdziesiątce. – Ja upadałem wiele razy. I jako robotnik w Żyrardowie, i jako premier – unosi kieliszek, wychyla i wraca do swojego wywodu. – Ale po każdym upadku powtarzałem sobie: trzeba umieć wstać.

O tym jak wygląda w Polsce życie byłego premiera można będzie przeczytać w artykule Michała Krzymowskiego, który ukaże się w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost".