Także dobry polityk popełnia błędy, ale tylko dobry polityk umie się z błędów wycofać
Richard Nixon tak długo kłamał w sprawie Watergate, że działacze jego własnej partii, broniąc się przed spadkiem popularności ugrupowania, zmusili go do rezygnacji z urzędu prezydenta USA. Ekshibicjonistycznym wyznaniem grzechów zdołał się natomiast wywikłać z niemal beznadziejnej sytuacji prezydent Bill Clinton, ratując nie tylko siebie, ale i szanse demokratycznych kandydatów w zbliżających się wówczas wyborach. Helmut Kohl upierając się, wbrew faktom, że w kasie partyjnej CDU jest wszystko w porządku, wyczerpał cierpliwość swego politycznego otoczenia, stracił fotel szefa partii i znaczną część reputacji, na którą pracował przez 16 lat sprawowania urzędu kanclerza Niemiec. Zręczniejszy od niego okazał się Jürgen Moellemann. W 1993 r. ustąpił ze stanowiska niemieckiego ministra gospodarki po ujawnieniu, że promował produkty swego krewnego - dzięki szybkiemu uderzeniu się w piersi może dziś kontynuować polityczną karierę. Zaskakujące nawet dla niektórych liderów AWS złożenie dymisji przez ministra edukacji narodowej Mirosława Handkego tworzy w polskiej polityce nowy standard tego, co wypada uczynić, gdy popełni się błąd. W demokratycznym świecie politycy posypują głowy popiołem nie dlatego, że tak im nakazuje poczucie przyzwoitości. Pokutują, bo jest to często bardziej opłacalne niż walka do upadłego.
"Rzeczą ludzką jest błądzić, ale nie należy trwać w błędzie" - powiedział Handke po złożeniu dymisji. Podlegli mu urzędnicy pomylili się w rachunkach o 800 mln zł, które rząd będzie musiał wyjąć z naszych kieszeni - po 20 zł od osoby. A jednak Handke może liczyć na powszechną aprobatę, gdyż przyznał się do popełnienia błędu, zbeształ publicznie samego siebie i oddał ministerialny gabinet innemu politykowi. - Człowiek, który przyznaje się do pomyłki i składa rezygnację, nie próbując uruchomić mechanizmów politycznych mogących pomóc mu w ratowaniu własnej skóry, daje dowód, że ma dobrą kondycję umysłową - ocenia Andrzej Urbańczyk, poseł SLD. - To godna szacunku decyzja i objaw normalności naszego życia politycznego - stwierdza Jerzy Wierchowicz, przewodniczący Klubu Parlamentarnego UW.
Złożenie przez Handkego dymisji rzeczywiście mogło zaskoczyć, gdyż w Polsce nie działa jeszcze mechanizm wymuszania na politykach odpowiednich zachowań. W utrwalonych demokracjach działacze partyjnych "aparatów" wiedzą, że obrona polityka, który popełnił widoczny błąd, może oznaczać przegranie wyborów. Chłodno więc kalkulują, czy taka osoba powinna się pokajać, czy też może jeszcze próbować wytrzymać przypuszczane na niego ataki. Kiedy z rachub wynika, że jest to niemożliwe, winny posypuje głowę popiołem, kaja się i na pewien czas znika. Niekiedy jednak otrzymuje na zawsze wilczy bilet od swej partii. Cóż mówić o tych, którzy podejmują złe decyzje, skoro nawet znani politycy odchodzą, mimo że nie popełnili ewidentnych błędów. Dziś wiadomo, że Charles de Gaulle i Margaret Thatcher - jedni z najbardziej znanych tego świata, którzy sami zrezygnowali z najważniejszych funkcji w państwie - ustąpili pod naciskiem działaczy swoich partii, pragnących zachować popularność, a co za tym idzie - władzę.
Taki styl uprawiania polityki w Polsce z trudem toruje sobie drogę. čle pojęta lojalność każe wokół krytykowanego partyjnego kolegi wznosić obronny mur, mimo że prędzej czy później zostanie on zburzony pod naciskiem opinii publicznej. Zbyt długo chronieni przez partyjne szeregi tacy politycy, jak Waldemar Pawlak, były premier i były prezes PSL, czy Jacek Janiszewski, były minister rolnictwa i gospodarki żywnościowej z rekomendacji SKL, są dziś, mimo młodego wieku, politycznymi emerytami.
Polityków nie potrafiących się przyznać do błędu można spotkać we wszystkich ugrupowaniach. Stanisław Alot, były prezes ZUS z poręczenia AWS, poszedł tropem poprzedniej szefowej tej firmy, Anny Bańkowskiej (SLD), i twierdził, że system informatyczny kupiony od firmy Prokom działa bez zarzutu, choć trzeba było wrócić do ręcznego liczenia, by emeryci mogli dostawać swoje świadczenia. Reforma ubezpieczeń społecznych jest przez wyborców oceniana krytycznie, ze szkodą dla pozycji AWS. Grzegorz Kołodko, wicepremier i minister finansów koalicji SLD-PSL, nie dostrzegł powodu do rezygnacji z posady po ujawnieniu, że "zasugerował" podległej mu firmie państwowej wykupienie nakładu jego książki. Zaczął też bez pozwolenia budować willę w sękocińskim lesie. Premier Józef Oleksy dopuścił, by Jacek Buchacz, minister gospodarki z rekomendacji PSL, uwikłał skarb państwa w kosztowne układy z poznańskim biznesmenem Piotrem Bykowskim: tylko w 1994 r. budżet stracił na tym 2,7 bilionów starych złotych. Wyrzucenie Buchacza przez następnego szefa rządu, Włodzimierza Cimoszewicza, było już musztardą po obiedzie. W ostatnich wyborach ludowcy utracili ponad połowę głosów.
Polityków gubią też ich wypowiedzi. Kazimierz Kapera (AWS) był już dwukrotnie usuwany ze stanowisk rządowych za bulwersujące wypowiedzi o homoseksualistach i białej rasie. Z kolei premier Włodzimierz Cimoszewicz zbyt długo nie był w stanie dostrzec niczego złego w uwadze o konieczności ubezpieczenia się, skierowanej do dotkniętych tragedią powodzian. Przeprosiny okazały się mocno spóźnione, co odebrało mu spore do tego czasu zaufanie społeczne. Za to Janusz Pałubicki, koordynator służb specjalnych, szybko przeprosił za niesłuszne oskarżenie skierowane pod adresem dowództwa jednostki GROM, co pozwoliło uniknąć przewlekłych dyskusji na ten temat.
Umiejętność rezygnacji nie jest kwestią honoru czy moralności, pojęć obcych polityce. To pragmatyka. W swym pomnikowym dziele - "Traktacie o dobrej robocie" - Tadeusz Kotarbiński, twórca prakseologii, twierdził, że skoro błędy są nie do uniknięcia, trzeba się wystrzegać ich kontynuacji. Andrzej Olechowski po ujawnieniu kolizji jego funkcji w rządzie i w radach nadzorczych zrezygnował ze stanowiska ministra spraw zagranicznych, nie trzymając się kurczowo fotela. Teraz ma szansę odegrać poważną rolę w wyborach prezydenckich.
"Rzeczą ludzką jest błądzić, ale nie należy trwać w błędzie" - powiedział Handke po złożeniu dymisji. Podlegli mu urzędnicy pomylili się w rachunkach o 800 mln zł, które rząd będzie musiał wyjąć z naszych kieszeni - po 20 zł od osoby. A jednak Handke może liczyć na powszechną aprobatę, gdyż przyznał się do popełnienia błędu, zbeształ publicznie samego siebie i oddał ministerialny gabinet innemu politykowi. - Człowiek, który przyznaje się do pomyłki i składa rezygnację, nie próbując uruchomić mechanizmów politycznych mogących pomóc mu w ratowaniu własnej skóry, daje dowód, że ma dobrą kondycję umysłową - ocenia Andrzej Urbańczyk, poseł SLD. - To godna szacunku decyzja i objaw normalności naszego życia politycznego - stwierdza Jerzy Wierchowicz, przewodniczący Klubu Parlamentarnego UW.
Złożenie przez Handkego dymisji rzeczywiście mogło zaskoczyć, gdyż w Polsce nie działa jeszcze mechanizm wymuszania na politykach odpowiednich zachowań. W utrwalonych demokracjach działacze partyjnych "aparatów" wiedzą, że obrona polityka, który popełnił widoczny błąd, może oznaczać przegranie wyborów. Chłodno więc kalkulują, czy taka osoba powinna się pokajać, czy też może jeszcze próbować wytrzymać przypuszczane na niego ataki. Kiedy z rachub wynika, że jest to niemożliwe, winny posypuje głowę popiołem, kaja się i na pewien czas znika. Niekiedy jednak otrzymuje na zawsze wilczy bilet od swej partii. Cóż mówić o tych, którzy podejmują złe decyzje, skoro nawet znani politycy odchodzą, mimo że nie popełnili ewidentnych błędów. Dziś wiadomo, że Charles de Gaulle i Margaret Thatcher - jedni z najbardziej znanych tego świata, którzy sami zrezygnowali z najważniejszych funkcji w państwie - ustąpili pod naciskiem działaczy swoich partii, pragnących zachować popularność, a co za tym idzie - władzę.
Taki styl uprawiania polityki w Polsce z trudem toruje sobie drogę. čle pojęta lojalność każe wokół krytykowanego partyjnego kolegi wznosić obronny mur, mimo że prędzej czy później zostanie on zburzony pod naciskiem opinii publicznej. Zbyt długo chronieni przez partyjne szeregi tacy politycy, jak Waldemar Pawlak, były premier i były prezes PSL, czy Jacek Janiszewski, były minister rolnictwa i gospodarki żywnościowej z rekomendacji SKL, są dziś, mimo młodego wieku, politycznymi emerytami.
Polityków nie potrafiących się przyznać do błędu można spotkać we wszystkich ugrupowaniach. Stanisław Alot, były prezes ZUS z poręczenia AWS, poszedł tropem poprzedniej szefowej tej firmy, Anny Bańkowskiej (SLD), i twierdził, że system informatyczny kupiony od firmy Prokom działa bez zarzutu, choć trzeba było wrócić do ręcznego liczenia, by emeryci mogli dostawać swoje świadczenia. Reforma ubezpieczeń społecznych jest przez wyborców oceniana krytycznie, ze szkodą dla pozycji AWS. Grzegorz Kołodko, wicepremier i minister finansów koalicji SLD-PSL, nie dostrzegł powodu do rezygnacji z posady po ujawnieniu, że "zasugerował" podległej mu firmie państwowej wykupienie nakładu jego książki. Zaczął też bez pozwolenia budować willę w sękocińskim lesie. Premier Józef Oleksy dopuścił, by Jacek Buchacz, minister gospodarki z rekomendacji PSL, uwikłał skarb państwa w kosztowne układy z poznańskim biznesmenem Piotrem Bykowskim: tylko w 1994 r. budżet stracił na tym 2,7 bilionów starych złotych. Wyrzucenie Buchacza przez następnego szefa rządu, Włodzimierza Cimoszewicza, było już musztardą po obiedzie. W ostatnich wyborach ludowcy utracili ponad połowę głosów.
Polityków gubią też ich wypowiedzi. Kazimierz Kapera (AWS) był już dwukrotnie usuwany ze stanowisk rządowych za bulwersujące wypowiedzi o homoseksualistach i białej rasie. Z kolei premier Włodzimierz Cimoszewicz zbyt długo nie był w stanie dostrzec niczego złego w uwadze o konieczności ubezpieczenia się, skierowanej do dotkniętych tragedią powodzian. Przeprosiny okazały się mocno spóźnione, co odebrało mu spore do tego czasu zaufanie społeczne. Za to Janusz Pałubicki, koordynator służb specjalnych, szybko przeprosił za niesłuszne oskarżenie skierowane pod adresem dowództwa jednostki GROM, co pozwoliło uniknąć przewlekłych dyskusji na ten temat.
Umiejętność rezygnacji nie jest kwestią honoru czy moralności, pojęć obcych polityce. To pragmatyka. W swym pomnikowym dziele - "Traktacie o dobrej robocie" - Tadeusz Kotarbiński, twórca prakseologii, twierdził, że skoro błędy są nie do uniknięcia, trzeba się wystrzegać ich kontynuacji. Andrzej Olechowski po ujawnieniu kolizji jego funkcji w rządzie i w radach nadzorczych zrezygnował ze stanowiska ministra spraw zagranicznych, nie trzymając się kurczowo fotela. Teraz ma szansę odegrać poważną rolę w wyborach prezydenckich.
Więcej możesz przeczytać w 31/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.