Po 16 latach zamieszkiwania w Krakowie wróciliśmy do Warszawy w 1956 r. i zamieszkaliśmy w alei Szucha, niedaleko placu na Rozdrożu. „Kisiel wyfasował mieszkanko" – szydził Leopold Tyrmand. W czasie wojny w tej kamienicy mieszkali gestapowcy, po wojnie ulokowało się egzotyczne towarzystwo: działacz chłopski i poeta Józef Ozga-Michalski, wiceprezes Rady Państwa Zygmunt Moskwa. Adres cieszył się w pewnych kręgach stolicy równym prestiżem co w Nowym Jorku Park Avenue. Ojciec dzięki temu mieszkaniu miał oko na władzę – a przy okazji wystarczająco miejsca na dwa fortepiany, Wacka i swój.
Alkohol
Miał do niego stosunek życzliwy, ale nie bezkrytyczny. Mawiał, że „pijaństwo budzi entuzjazm tylko w pierwszych momentach: kontynuujemy je, by go odzyskać, lecz to już nie to samo". Pewien poeta po latach przyznał mi: – Twój ojciec bardzo mi kiedyś pomógł. – Poznaliście się? – pytam. – Nie, ale przeczytałem kiedyś jego zdanie: „Pić można, ale trzeba robić przerwy".
Bartoszewski
Wielka i odwzajemniona przyjaźń. Partner rozmów i dyskusji o Polsce, polityce i powstaniu. Kisiel zawsze mu wytykał, że jako powstaniec „spalił Warszawę". Bartoszewski odpowiadał, że ojciec też miał brać w tym udział, ale w pierwszych godzinach powstania dostał postrzał w pośladek i jako mężczyzna przestał wiedzieć, na czym siedzi. Przez lata ojciec wszystkie książki dla Bartoszewskiego opatrywał dedykacją: „Kochanemu Władkowi, który zburzył Warszawę". Razem wędrowali po górach.
O cenzurze, Jerzym Giedroyciu, jazzie i zamiłowaniu Kisiela do przysłów nam opak - czytaj w poniedziałkowym "Wprost"