Skandalem nazwano w sztabie NATO przygotowania polskiego kontyngentu do wyjazdu do Afganistanu. Nie wiadomo kiedy, i czy w ogóle weźmie udział w akcji.
Wprawdzie 10 stycznia minął termin wysłania polskiego kontyngentu do Afganistanu, nasi żołnierze mogą jednak spokojnie wziąć urlop. Nikt nie wie, kiedy i dokąd mają jechać, a także w jaki sposób zostaną przetransportowani. - Rzeczywiście, nie wiemy, gdzie będziemy stacjonować - potwierdza Jerzy Szmajdziński, szef resortu obrony. Ponadto nie jest jasne, co żołnierze mieliby robić i kto zapłaci za ekspedycję, skoro w budżecie MON nie ma na nią pieniędzy. Wbrew zapowiedziom, większość mających odbywać służbę w Afganistanie nie przeszła specjalnego treningu. Jedynie żołnierze Gromu wyjechali do Zakopanego, jednak przeszli tam rutynową zimową zaprawę.
Nikt z dowództwa jednostek, których żołnierze mieliby uczestniczyć w misji, nie chce tego komentować. - Założono nam kaganiec informacyjny. Nie wolno nam rozmawiać z dziennikarzami. Nie wolno nam mówić nawet tego, że nie wolno nam rozmawiać - ujawniają oficerowie z brygady w Brzegu. Na temat wyjazdu nie chce mówić płk Lech Woźniak, dowódca kontyngentu. Sama nominacja Woźniaka wzbudziła zdziwienie. - To ma być operacja antyterrorystyczna, a szefem misji został logistyk, który ma blade pojęcie o działaniach jednostek specjalnych - twierdzi jeden z oficerów jednostki Grom. Do Afganistanu nie poleci zaś płk Roman Polko, szef Gromu. W Sztabie Generalnym uznano bowiem, że ma on za wysoki stopień, by dowodzić częścią kontyngentu, czyli 80 żołnierzami jednostki specjalnej. Sztabowcy stwierdzili, że mogłoby to być powodem konfliktu z dowództwem kontyngentu.
Jest to o tyle dziwne, że obecności Polski spodziewają się Amerykanie i Brytyjczycy, z którymi współpracował na Bałkanach. Poza tym ukończył w USA kursy rangera, spadochronowy i naprowadzania śmigłowców. Gdy nie został wytypowany do operacji w Afganistanie, zgłosił się na ochotnika. Jego propozycja została odrzucona przez MON. - Ktoś musi zostać w kraju i dowodzić pozostałą częścią Gromu - tłumaczy płk Eugeniusz Mleczak, rzecznik ministra obrony narodowej.
W tej sytuacji żołnierze Gromu - jeśli w ogóle wyjadą - nie wezmą udziału w operacjach sił specjalnych, będą natomiast ochraniać najważniejsze osoby w dowództwie polskiego kontyngentu i towarzyszyć konwojom. Grom de facto będzie więc agencją ochrony pozostałych żołnierzy, co jest absurdem. Wyjazd naszych komandosów miałby sens, gdyby współpracowali oni z jednostkami brytyjskiego SAS i amerykańskiej Delty. Na ten temat prowadzono rozmowy w Wielkiej Brytanii. Polski zespół łącznikowy przebywa od kilku tygodni w bazie Tampa na Florydzie, gdzie znajduje się dowództwo operacji w Afganistanie. Komandosi Gromu mieli stacjonować z Brytyjczykami w ich bazie w Biafrze i uczestniczyć w operacjach z żołnierzami Delty ulokowanymi w rejonie Kandaharu. W ten rejon zmierzają z USA Krzyczące Orły, czyli 101. dywizja powietrzno-desantowa, która już kilka razy, m.in. w Kosowie, ubezpieczała operacje Gromu i zapewniała specjalistyczną łączność.
Wybuchł też inny skandal związany z wysłaniem naszego kontyngentu. Kilkudziesięciu żołnierzy z jednostek w Opolu, Brzegu i Brodnicy nie chce wyjeżdżać, mimo że podpisali stosowne oświadczenia. O tej sprawie także jest już głośno w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli. - Podpisaliśmy zgodę na wyjazd, ponieważ dano nam do zrozumienia, że jeśli tego nie zrobimy, możemy być zwolnieni z wojska. Odbyłoby się to pod pozorem redukcji i oszczędności - opowiada oficer z 4. Pułku Przeciwchemicznego w Brodnicy.
Dariusz Rembelski
Pełny tekst "Gromem w płot " w najnowszym, 999 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 14. stycznia.
Nikt z dowództwa jednostek, których żołnierze mieliby uczestniczyć w misji, nie chce tego komentować. - Założono nam kaganiec informacyjny. Nie wolno nam rozmawiać z dziennikarzami. Nie wolno nam mówić nawet tego, że nie wolno nam rozmawiać - ujawniają oficerowie z brygady w Brzegu. Na temat wyjazdu nie chce mówić płk Lech Woźniak, dowódca kontyngentu. Sama nominacja Woźniaka wzbudziła zdziwienie. - To ma być operacja antyterrorystyczna, a szefem misji został logistyk, który ma blade pojęcie o działaniach jednostek specjalnych - twierdzi jeden z oficerów jednostki Grom. Do Afganistanu nie poleci zaś płk Roman Polko, szef Gromu. W Sztabie Generalnym uznano bowiem, że ma on za wysoki stopień, by dowodzić częścią kontyngentu, czyli 80 żołnierzami jednostki specjalnej. Sztabowcy stwierdzili, że mogłoby to być powodem konfliktu z dowództwem kontyngentu.
Jest to o tyle dziwne, że obecności Polski spodziewają się Amerykanie i Brytyjczycy, z którymi współpracował na Bałkanach. Poza tym ukończył w USA kursy rangera, spadochronowy i naprowadzania śmigłowców. Gdy nie został wytypowany do operacji w Afganistanie, zgłosił się na ochotnika. Jego propozycja została odrzucona przez MON. - Ktoś musi zostać w kraju i dowodzić pozostałą częścią Gromu - tłumaczy płk Eugeniusz Mleczak, rzecznik ministra obrony narodowej.
W tej sytuacji żołnierze Gromu - jeśli w ogóle wyjadą - nie wezmą udziału w operacjach sił specjalnych, będą natomiast ochraniać najważniejsze osoby w dowództwie polskiego kontyngentu i towarzyszyć konwojom. Grom de facto będzie więc agencją ochrony pozostałych żołnierzy, co jest absurdem. Wyjazd naszych komandosów miałby sens, gdyby współpracowali oni z jednostkami brytyjskiego SAS i amerykańskiej Delty. Na ten temat prowadzono rozmowy w Wielkiej Brytanii. Polski zespół łącznikowy przebywa od kilku tygodni w bazie Tampa na Florydzie, gdzie znajduje się dowództwo operacji w Afganistanie. Komandosi Gromu mieli stacjonować z Brytyjczykami w ich bazie w Biafrze i uczestniczyć w operacjach z żołnierzami Delty ulokowanymi w rejonie Kandaharu. W ten rejon zmierzają z USA Krzyczące Orły, czyli 101. dywizja powietrzno-desantowa, która już kilka razy, m.in. w Kosowie, ubezpieczała operacje Gromu i zapewniała specjalistyczną łączność.
Wybuchł też inny skandal związany z wysłaniem naszego kontyngentu. Kilkudziesięciu żołnierzy z jednostek w Opolu, Brzegu i Brodnicy nie chce wyjeżdżać, mimo że podpisali stosowne oświadczenia. O tej sprawie także jest już głośno w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli. - Podpisaliśmy zgodę na wyjazd, ponieważ dano nam do zrozumienia, że jeśli tego nie zrobimy, możemy być zwolnieni z wojska. Odbyłoby się to pod pozorem redukcji i oszczędności - opowiada oficer z 4. Pułku Przeciwchemicznego w Brodnicy.
Dariusz Rembelski
Pełny tekst "Gromem w płot " w najnowszym, 999 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 14. stycznia.