"Gdy pogorszyły się stosunki Łukaszenki z Moskwą (rosyjska państwowa telewizja latem bieżącego roku zaangażowała się w jawną kampanię propagandową przeciwko niemu), unijni dyplomaci dostrzegli w tym szansę na przyciągnięcie Białorusi do Europy i odciągnięcia jej od Rosji" - napisał Kramer. "Jednak Łukaszenka okazał się specem od rozgrywania Zachodu i Rosji przeciw sobie, a wielu europejskich polityków dało się nabrać" - dodaje.
Podróże do Mińska w przededniu grudniowych wyborów prezydenckich niektórych zachodnich polityków, oferujących Łukaszence korzyści finansowe w zamian za przeprowadzenie wolnych i rzetelnych wyborów, faktycznie były wyrazem poparcia dla niego - twierdzi amerykański ekspert. Również Waszyngton padł ofiarą pobożnych życzeń, że Łukaszenka będzie najlepszą rękojmią oparcia się naciskom Moskwy i że w gruncie rzeczy jest on ostrożnym liberałem.
Wyrazem tego było spotkanie sekretarz stanu USA Hillary Clinton z szefem dyplomacji białoruskiej Siarhiejem Martynauem w Kazachstanie w listopadzie. "Czytając oświadczenie (po spotkaniu) nie sposób się domyśleć, że Łukaszenka przed trzema laty wydalił z Mińska ambasadora USA i jak dotąd oba państwa nie znormalizowały stosunków dyplomatycznych" - pisze ironicznie Kramer.
"Przemoc wobec uczestników protestów powinna położyć kres pobożnym życzeniom Zachodu odnośnie Łukaszenki i jego kolesiów. Nie zamierza on na serio zliberalizować kraju, ponieważ nie chce dopuścić do tego, by władza wymknęła mu się z rąk. Nie zależy mu też na poprawie stosunków z Zachodem, lecz na tym, by stosunki te dawały mu możliwość równoważenia presji ze strony Moskwy" - konkluduje Kramer.
PAP