Popierana przez wojsko partia junty - Partia Związku Solidarności i Rozwoju (USDP) - uzyskała prawie 80 proc. miejsc w dwuizbowym Zgromadzeniu Związku w wyborach z 7 listopada 2010 roku, pierwszych od ponad 20 lat. Przeciwnicy junty i obserwatorzy z zewnątrz uznali, że wybory nie były ani uczciwe, ani demokratyczne. Twierdzą, że rezultaty zmanipulowano, by zapewnić zwycięstwo partii popieranej przez wojsko. Wynik wyborów oznacza, że wojsko, które rządzi Birmą od 1962 roku, zachowa władzę. Zgodnie z konstytucją parlament wybiera prezydenta i wiceprezydenta. Na mocy konstytucji 25 proc. miejsc w parlamencie jest przeznaczonych dla nominatów wojska, co oznacza, że deputowani z USDP wraz z nominatami obsadzają 85 proc. miejsc w izbie niższej i 83 proc. w izbie wyższej. Taka dominacja gwarantuje, że wojsko, przy współudziale swych sojuszników, będzie mogło przeforsować bądź zablokować każdą ustawę i każdą nowelizację konstytucji.
Zgodnie z nowymi zasadami, ogłoszonymi w listopadzie, parlamentarzyści będą mieli zapewnioną swobodę wypowiedzi, chyba że ich słowa mogłyby "zagrozić bezpieczeństwu narodowemu lub jedności kraju". Za zorganizowanie w parlamencie akcji protestacyjnej grozi do dwóch lat więzienia. Ostatnie kroki na "drodze do demokracji" wytyczonej przez juntę to zwołanie parlamentu i budowa rozwiniętego państwa demokratycznego, z głową państwa wybraną przez parlament.
Poprzednie wybory, przeprowadzone w 1990 roku, zdecydowanie wygrała opozycyjna partia Aung San Suu Kyi, ale wojsko odmówiło oddania władzy. Suu Kyi spędziła w areszcie domowym większość z minionych 21 lat. Uwolniono ją tydzień po wyborach z listopada 2010 roku. Jej opozycyjna partia - Narodowa Liga na rzecz Demokracji - została rozwiązana w maju 2010 roku i nie jest reprezentowana w parlamencie.PAP, arb