Jej komentator podkreśla: "Północny Kaukaz brutalnie przypomniał wczoraj Rosji, duetowi Miedwiediew-Putin, że wciąż jest cierniem w oku, a poprzez swych bojowników-terrorystów sprawił, że popłynęła następna rzeka krwi", niecały rok po dokonanym przez "czarne wdowy" zamachu w moskiewskim metrze. Według gazety za cel poniedziałkowego zamachu wybrano największe rosyjskie lotnisko, "aby jeszcze głośniej rozeszło się echo wyzwania wobec Kremla".
"W ten sposób kolejny już raz zerwana została maska normalizacji, wbrew powtarzanym komunikatom o zwycięstwie, ogłaszanym (kilka lat temu) przez ówczesnego prezydenta Władimira Putina. Te deklaracje, głośne i nieostrożne, służyły dalszemu odwróceniu uwagi Zachodu, i tak już mało skłonnemu do popierania czeczeńskiego separatyzmu. Ale na miejscu, na tym Kaukazie przeklętym, który nie pozwolił się ujarzmić, sukces był bardziej pozorny niż faktyczny" - ocenia publicysta mediolańskiego dziennika.
Autor zwraca uwagę na to, że władze w Moskwie "łudziły się", że osiągnęły strategiczne cele, takie jak uniknięcie secesji, powstrzymanie proislamskich tendencji i zagwarantowanie bezpieczeństwa ropociągom. "Ale optymizm sprzed czterech czy pięciu lat miał gliniane nogi" - stwierdza. Zdaniem komentatora "Corriere della Sera" terroryzm na Kaukazie i w symbolicznych miejscach Rosji będzie dalej istniał, a Zachód "będzie nadal stawał po stronie Moskwy, tak jak słusznie ma to miejsce teraz".
PAP