Platforma Obywatelska skończyła właśnie 10 lat - tyle czasu minęło do słynnego wiecu założycielskiego w gdańskiej hali "Olivia". Dziś widać już wyraźnie, że w ciągu tych dziesięciu lat Platforma Obywatelska zamiast rozwijać się w stronę partii demokratycznej, staje się coraz bardziej partią przywódcy i jego dworu.
Przez dziesięć lat Donald Tusk różnymi zabiegami usunął albo zmarginalizował swoich konkurentów partyjnych, począwszy od Andrzeja Olechowskiego i Macieja Płażyńskiego, na Grzegorzu Schetynie kończąc. Obecne zaplecze Donalda Tuska to grupa doradców - ludzi wiernych i użytecznych, ale żaden z nich raczej nie nosi buławy w plecaku. Taka sytuacja grozi w przyszłości poważnym kryzysem - w momencie kiedy Donald Tusk odda przywództwo w partii, Platformę Obywatelską czeka trudny etap walki o schedę po nim.
Na razie jednak przeciwnicy polityczni nie powinni liczyć na to, że PO się rozpadnie. Nigdy nie była to partia ideologiczna – siłą tej formacji jest doskonałe wyczuwanie potrzeb społecznych. Ideologiczna elastyczność partii sprawia, że z PO może identyfikować się każdy, kto lubi spokój i akceptuje nową wersję "małej stabilizacji". Dziś daje to Platformie poparcie na poziomie 40-50%, pozwalające na sprawowanie realnej władzy praktycznie na każdym poziomie państwa. Jednocześnie jednak, w ciągu 10 lat Platforma straciła swój pierwotny, proobywatelski charakter i stała się partią władzy, czymś w rodzaju instytucjonalnej partii państwa. Nie jest to jeszcze polski odpowiednik meksykańskiej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, PO wciąż poddaje się procedurom demokratycznym, ale już daje się zauważyć, że jej działania w sferze zarządzania państwem odbiegają od pewnych zwyczajów demokratycznych. Widać to szczególnie na przykładzie Sejmu, który coraz rzadziej jest miejscem debaty merytorycznej – bezpieczna większość pozwala Platformie realizować swoje projekty bez zbędnych dyskusji.
Warto zauważyć, że w odróżnieniu od poprzednich ekip rządzących Polską, PO nie płaci za sprawowanie władzy ceny wyborczego niezadowolenia. Jesienne wybory formacja Donalda Tuska powinna wygrać, a Donald Tusk najprawdopodobniej zostanie pierwszym w historii III RP premierem sprawującym swój urząd przez dwie kadencje z rzędu. Słabość opozycji parlamentarnej, miałkość nowych inicjatyw Janusza Palikota i Joanny Kluzik-Rostkowskiej, to wszystko jest siłą PO. Siłą i słabością – bo w takich warunkach Platforma staje się partią marketingu politycznego: nie musi proponować długofalowego programu, którego perspektywa wykracza poza bieżący rok budżetowy. Tymczasem państwu potrzebne są pilne reformy. Nie korekty, jak w przypadku systemu emerytalnego, ale reformy, które są wynikiem konsensusu politycznego i obywatelskiego.
Słaba opozycja, ordynacja wyborcza, zasady finansowania partii i koncentrujące się na konsumowaniu owoców sukcesu ekonomicznego społeczeństwo – to wymarzone warunki działania dla aideologicznej partii władzy. Problem pojawi się jednak wtedy, gdy owocowe drzewo dobrobytu uschnie – a ludzie zaczną dopytywać się o reformy. To przede wszystkim tego – a nie opozycji, czy ewentualnego rozłamu – powinna obawiać się dzisiejsza PO.
Na razie jednak przeciwnicy polityczni nie powinni liczyć na to, że PO się rozpadnie. Nigdy nie była to partia ideologiczna – siłą tej formacji jest doskonałe wyczuwanie potrzeb społecznych. Ideologiczna elastyczność partii sprawia, że z PO może identyfikować się każdy, kto lubi spokój i akceptuje nową wersję "małej stabilizacji". Dziś daje to Platformie poparcie na poziomie 40-50%, pozwalające na sprawowanie realnej władzy praktycznie na każdym poziomie państwa. Jednocześnie jednak, w ciągu 10 lat Platforma straciła swój pierwotny, proobywatelski charakter i stała się partią władzy, czymś w rodzaju instytucjonalnej partii państwa. Nie jest to jeszcze polski odpowiednik meksykańskiej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, PO wciąż poddaje się procedurom demokratycznym, ale już daje się zauważyć, że jej działania w sferze zarządzania państwem odbiegają od pewnych zwyczajów demokratycznych. Widać to szczególnie na przykładzie Sejmu, który coraz rzadziej jest miejscem debaty merytorycznej – bezpieczna większość pozwala Platformie realizować swoje projekty bez zbędnych dyskusji.
Warto zauważyć, że w odróżnieniu od poprzednich ekip rządzących Polską, PO nie płaci za sprawowanie władzy ceny wyborczego niezadowolenia. Jesienne wybory formacja Donalda Tuska powinna wygrać, a Donald Tusk najprawdopodobniej zostanie pierwszym w historii III RP premierem sprawującym swój urząd przez dwie kadencje z rzędu. Słabość opozycji parlamentarnej, miałkość nowych inicjatyw Janusza Palikota i Joanny Kluzik-Rostkowskiej, to wszystko jest siłą PO. Siłą i słabością – bo w takich warunkach Platforma staje się partią marketingu politycznego: nie musi proponować długofalowego programu, którego perspektywa wykracza poza bieżący rok budżetowy. Tymczasem państwu potrzebne są pilne reformy. Nie korekty, jak w przypadku systemu emerytalnego, ale reformy, które są wynikiem konsensusu politycznego i obywatelskiego.
Słaba opozycja, ordynacja wyborcza, zasady finansowania partii i koncentrujące się na konsumowaniu owoców sukcesu ekonomicznego społeczeństwo – to wymarzone warunki działania dla aideologicznej partii władzy. Problem pojawi się jednak wtedy, gdy owocowe drzewo dobrobytu uschnie – a ludzie zaczną dopytywać się o reformy. To przede wszystkim tego – a nie opozycji, czy ewentualnego rozłamu – powinna obawiać się dzisiejsza PO.