Część świadków komisji, m.in. dziennikarz Robert Zieliński, zeznała, że podczas tej operacji służby "w sposób ewidentny" nadużywały swoich uprawnień. Zdaniem Zielińskiego wyłudzono m.in. zgodę na podsłuchy. Sprawa "Cele" dotyczyła zagrożenia bezpieczeństwa Ziobry i Kaczmarka. Sprawę nadzorował Marzec. - Przez cały czas zachowywałem się jak policjant - oświadczył Marzec. Zaznaczył, że nieprawdą jest, że swoją promocję w strukturach CBŚ zawdzięcza byłemu szefowi MSWiA Januszowi Kaczmarkowi. Jak podkreślił, jako szef CBŚ bronił tę instytucję "przed prowadzeniem za rękę przez prokuratorów i wykonywaniem ich bezpośrednich wytycznych". - Nie wiem, w jakich gabinetach, wśród jakich polityków została podjęta decyzja przeniesienia kilku naczelników CBŚ w inne miejsce - powiedział.
Marzec zeznał, że nie chciał być przeniesiony do pracy w warszawskiej delegaturze CBŚ. Dodał, że pisał w tej sprawie m.in. do ówczesnego komendanta głównego policji Marka Bieńkowskiego. - Warunki, które poznałem (w warszawskim CBŚ - red.), spowodowały u mnie kolizję wyobrażeń i potężny stres. Podejmowałem prawne działanie mające zmienić sytuację, którą zastałem - zeznał Marzec. Zastrzegł, że o szczegółach może powiedzieć na posiedzeniu niejawnym. - Stwierdziłem, że struktura warszawska jest najbardziej zainteresowana świętym spokojem - powiedział Marzec. Dodał, że jego pisma i raporty były wielokrotnie odsyłane, pozostawały bez reakcji. - Zderzałem się ze ścianą - ocenił.
Marzec powiedział też, że odniósł wrażenie, iż jego zainteresowanie niektórymi sprawami było "niewygodne" oraz że przyjęto wobec niego "taktykę zagłuszania", "wprost zamykania ust" i "grożenia konsekwencjami służbowymi".