Trzydzieści tysięcy to duża, lecz ciągle zaledwie przybliżona liczba ofiar śmiertelnych największego w historii Ameryki Łacińskiej kataklizmu, jaki dotknął nadmorskie regiony Wenezueli. Ulewy wywołały lawiny błota i zsuwających się z górskich zboczy skał, które grubą warstwą przykryły tysiące hektarów, grzebiąc całe miejscowości.
Trzydzieści tysięcy to duża, lecz ciągle zaledwie przybliżona liczba ofiar śmiertelnych największego w historii Ameryki Łacińskiej kataklizmu, jaki dotknął nadmorskie regiony Wenezueli. Ulewy wywołały lawiny błota i zsuwających się z górskich zboczy skał, które grubą warstwą przykryły tysiące hektarów, grzebiąc całe miejscowości. Pełna liczba ofiar żywiołu zapewne nigdy nie będzie znana. Zachwiana została polityczna pozycja prezydenta Hugo Chaveza, kreującego się na kolejnego Fidela Castro Ameryki Łacińskiej. Tragedia dotknęła tereny, na których mieszka 70 proc. ludności Wenezueli. O zagrożeniu wiedziano wcześniej, dlatego istniały plany przesiedlenia części mieszkańców w głąb kraju. Akcję finansować miał rząd. Projekty pozostały jednak na papierze. Już wiadomo, że olbrzymie straty spowodują dalsze odłożenie realizacji tego przedsięwzięcia.
Według wstępnych szacunków, na odbudowę zdewastowanych terenów kraj będzie potrzebować kilka miliardów dolarów. Ewakuacja ludzi i dobytku do prowizorycznych schronisk wciąż trwa, ale obozy dla ofiar kataklizmu są przepełnione. W każdej chwili wybuchnąć może epidemia cholery i zapalenia wątroby. Poszukujące ofiar i odstraszające szabrowników patrole ze specjalnie przeszkolonymi psami wyposażone są w maski chroniące przed fetorem rozkładających się zwłok.
Specjaliści z Pentagonu oceniają sytuację w Wenezueli jako katastrofalną. Do kraju napływa doraźna pomoc międzynarodowa, ale wobec rozmiarów tragedii jest ona niewystarczająca. Zniszczenia dróg sprawiają, że dotarcie do wielu miejscowości jest zresztą niemożliwe. Klęska żywiołowa na tak ogromną skalę zaszkodzić może notowaniom kontrowersyjnego prezydenta Hugo Chaveza, przyjaciela Fidela Castro. Doszedł on przed rokiem do stanowiska szefa państwa na fali totalnej krytyki poprzednich skorumpowanych reżimów. W Wenezueli, obfitującej w ropę naftową, ponad połowa obywateli żyje w nędzy. "Postępowy" prezydent przyrzekał wyborcom szybką poprawę losu. Dowodził, że wystarczy przepędzić "oligarchów, darmozjadów i krwiopijców". Osiągnięciu tego celu służyć miała nowa konstytucja, którą uchwaliło zgromadzenie narodowe zdominowane przez deputowanych lojalnych wobec Chaveza. Wenezuelski elektorat zatwierdzał poprawioną ustawę zasadniczą 15 grudnia 1999 r., w dniu, gdy kraj od dwóch tygodni tonął w strugach deszczu. By nie psuć frekwencji przy urnach, rząd nie ostrzegał społeczeństwa przed potencjalnymi skutkami długotrwałych opadów. Pojawiły się komentarze, że administracja zanadto pochłonięta była organizacją referendum, wykazując karygodną beztroskę wobec nadciągającej apokalipsy. Dlatego władze usiłują dziś ratować twarz. Hugo Chavez zapewnił, że nowe osiedla dla bezdomnych wznoszone będą na gruntach stanowiących własność wojska i rządu. Ostatnia tragedia jedynie uwypukliła problem braku prawdziwych mieszkań w tym potencjalnie najbogatszym państwie latynoamerykańskim. Podczas gdy miliardy petrodolarów inwestowane są poza granicami kraju, setki tysięcy najuboższych Wenezuelczyków żyją w slumsach. Często nielegalnie stawiają sobie na stromych zboczach górskich prymitywne chaty sklecone z blachy i kartonu. Wśród ofiar żywiołu najwięcej było mieszkańców takich właśnie dzielnic nędzy.
Popularność Hugo Chaveza ucierpi mimo składanych poniewczasie deklaracji. Być może wcześniejszy kres błyskotliwej kariery albo przynajmniej konieczność przedstawienia bardziej realistycznego programu odbudowy zaoszczędzi Wenezuelczykom kontrowersyjnych eksperymentów społecznych, do których prezydent się przymierzał.
Według wstępnych szacunków, na odbudowę zdewastowanych terenów kraj będzie potrzebować kilka miliardów dolarów. Ewakuacja ludzi i dobytku do prowizorycznych schronisk wciąż trwa, ale obozy dla ofiar kataklizmu są przepełnione. W każdej chwili wybuchnąć może epidemia cholery i zapalenia wątroby. Poszukujące ofiar i odstraszające szabrowników patrole ze specjalnie przeszkolonymi psami wyposażone są w maski chroniące przed fetorem rozkładających się zwłok.
Specjaliści z Pentagonu oceniają sytuację w Wenezueli jako katastrofalną. Do kraju napływa doraźna pomoc międzynarodowa, ale wobec rozmiarów tragedii jest ona niewystarczająca. Zniszczenia dróg sprawiają, że dotarcie do wielu miejscowości jest zresztą niemożliwe. Klęska żywiołowa na tak ogromną skalę zaszkodzić może notowaniom kontrowersyjnego prezydenta Hugo Chaveza, przyjaciela Fidela Castro. Doszedł on przed rokiem do stanowiska szefa państwa na fali totalnej krytyki poprzednich skorumpowanych reżimów. W Wenezueli, obfitującej w ropę naftową, ponad połowa obywateli żyje w nędzy. "Postępowy" prezydent przyrzekał wyborcom szybką poprawę losu. Dowodził, że wystarczy przepędzić "oligarchów, darmozjadów i krwiopijców". Osiągnięciu tego celu służyć miała nowa konstytucja, którą uchwaliło zgromadzenie narodowe zdominowane przez deputowanych lojalnych wobec Chaveza. Wenezuelski elektorat zatwierdzał poprawioną ustawę zasadniczą 15 grudnia 1999 r., w dniu, gdy kraj od dwóch tygodni tonął w strugach deszczu. By nie psuć frekwencji przy urnach, rząd nie ostrzegał społeczeństwa przed potencjalnymi skutkami długotrwałych opadów. Pojawiły się komentarze, że administracja zanadto pochłonięta była organizacją referendum, wykazując karygodną beztroskę wobec nadciągającej apokalipsy. Dlatego władze usiłują dziś ratować twarz. Hugo Chavez zapewnił, że nowe osiedla dla bezdomnych wznoszone będą na gruntach stanowiących własność wojska i rządu. Ostatnia tragedia jedynie uwypukliła problem braku prawdziwych mieszkań w tym potencjalnie najbogatszym państwie latynoamerykańskim. Podczas gdy miliardy petrodolarów inwestowane są poza granicami kraju, setki tysięcy najuboższych Wenezuelczyków żyją w slumsach. Często nielegalnie stawiają sobie na stromych zboczach górskich prymitywne chaty sklecone z blachy i kartonu. Wśród ofiar żywiołu najwięcej było mieszkańców takich właśnie dzielnic nędzy.
Popularność Hugo Chaveza ucierpi mimo składanych poniewczasie deklaracji. Być może wcześniejszy kres błyskotliwej kariery albo przynajmniej konieczność przedstawienia bardziej realistycznego programu odbudowy zaoszczędzi Wenezuelczykom kontrowersyjnych eksperymentów społecznych, do których prezydent się przymierzał.
Więcej możesz przeczytać w 1/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.