Kulisy śmierci generała Władysława Sikorskiego
Co naprawdę zdarzyło się 4 lipca 1943 r. na lotnisku w Gibraltarze, skąd odleciał w swą, jak się okazało, ostatnią podróż generał Władysław Sikorski, premier polskiego rządu na obczyźnie i naczelny wódz polskich sił zbrojnych?
Krótko przed katastrofą wydarzyło się coś, o czym wiedzieli nieliczni i czego przez długie lata nie łączono ze śmiercią Sikorskiego. "16 kwietnia 1943 r. przyleciał w tajemnicy na Półwysep Iberyjski Kim Philby, wykonując misję specjalną z ramienia brytyjskiej służby tajnej" - ujawnił Anthony Cave Brown w wydanej niedawno książce "Szpiegowska afera stulecia", poświęconej temu najwyżej ulokowanemu sowieckiemu agentowi w brytyjskich służbach specjalnych. Philby pełnił kolejno funkcje szefa kontrwywiadu zagranicznego, rezydenta w Stambule, oficera łącznikowego w Waszyngtonie i osoby odpowiedzialnej za operacje SIS (brytyjskiego wywiadu) w Europie Wschodniej, niemal w komplecie zakończone klęską (powstanie warszawskie było jedną z nich). Dopiero w latach 60. wyszło na jaw, że był on od początku lat 30. sowieckim agentem, któremu Kreml zawdzięczał doskonałą znajomość tajemnic brytyjskich w czasie, gdy ważyły się losy wojny i gdy kształtował się powojenny ład świata. "To człowiek, który pogrzebał mocarstwowe aspiracje Anglików" - pisze o nim Brown.
Ujawnienie działalności Philby'ego podważyło zarówno oficjalną wersję przyczyn katastrofy, jak i podejrzenia, że mógł on paść ofiarą spisku brytyjskich służb specjalnych. Jeśli Philby przyłożył rękę do katastrofy w Gibraltarze - a wiele na to wskazuje - to nie jako agent brytyjski, lecz sowiecki.
Wersja katastrofy lotniczej, wykluczająca zamach, miała zresztą w świecie niewielu zwolenników, poza jej autorami. Opublikowany jeszcze w roku śmierci generała raport specjalnej komisji śledczej, powołanej przez rząd brytyjski do wyjaśnienia przyczyn katastrofy, stwierdzający, że nie było sabotażu, został zakwestionowany przez polski rząd w Londynie. Emigracyjne władze RP zarzucały między innymi, że nie badano związku między tym wypadkiem a wcześniejszą próbą spowodowania katastrofy samolotu generała Sikorskiego na lotnisku w Montrealu w styczniu 1942 r. Na początku lat 60. Jan Nowak-Jeziorański, wówczas dyrektor rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa, spotkał się z czeskim pilotem liberatora, Prchalem, który jako jedyny ocalał z katastrofy. Dyrektor rozgłośni polskiej RWE chciał go między innymi spytać, jak to się stało, że miał na sobie kamizelkę ratunkową czy też spadochron, dzięki czemu przeżył. Przecież musiało mu to przeszkadzać w pilotowaniu maszyny. Raport tego nie wyjaśniał. - Podczas tej rozmowy był w defensywie. Zasłaniał się utratą pamięci w ostatnich chwilach przed katastrofą i powtarzał w kółko oficjalną wersję o zablokowaniu sterów - wspomina dziś Jan Nowak-Jeziorański.
Aeronautyczne ustalenia raportu, mające świadczyć o zablokowaniu sterów samolotu przez nie umocowany ładunek, zostały zakwestionowane w artykule, który ukazał się w fachowym miesięczniku "Aeroplane". Najkrócej rzecz ujmując, chodziło o to, że stery samolotu Liberator były w innym położeniu, niż mogłoby to wyniknąć z ich zablokowania przypadkowym przedmiotem.
Wątpliwości były starannie podsycane przez historiografię i propagandę PRL, która zaszczepiała w umysłach Polaków hipotezę o zamachu dokonanym przez Anglików. Premier polskiego rządu na wychodźstwie miałby im zawadzać w utrzymaniu dobrych stosunków z sowieckim sojusznikiem. Sikorski zginął wszak wkrótce po odkryciu w lesie katyńskim zwłok zamordowanych polskich oficerów, co spowodowało zerwanie stosunków dyplomatycznych między Moskwą a rządem polskim. Dużą rolę w utrwalaniu tego przekonania odegrał nakręcony w stanie wojennym film "Katastrofa w Gibraltarze". Jego reżyser Bohdan Poręba, prezes osławionego Stowarzyszenia Grunwald, do dziś chwali się, że w tym filmie pierwszy wspomniał o Katyniu. Obraz w swej wymowie utrwalał tezę o brytyjskim spisku. - W interesie Anglii nie leżało zabijanie Sikorskiego. Gdyby im przeszkadzał, mogliby zrobić z nim to, co zrobili z Tomaszem Arciszewskim, premierem rządu na uchodźstwie: "zamknąć go w lodówce", czyli ignorować, przestać uznawać - wywodzi Jan Nowak-Jeziorański. Jego zdaniem, jeżeli był to zamach, to stał za nim nie Churchill, lecz Stalin.
Twierdził to już Marian Kukiel, historyk i generał, przed wrześniem 1939 r. profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, w czasie wojny dowódca I Korpusu, po wojnie biograf Sikorskiego i dyrektor londyńskiego instytutu jego imienia. Według Kukiela, Philby miał wejść w posiadanie szczegółowej marszruty podróży Sikorskiego i dostarczyć ją Sowietom. Ładunek, który spowodował katastrofę, mógł więc zostać zainstalowany już wcześniej, w Kairze. O tym, że Philby pełnił funkcję instrumentu w zabójstwie Sikorskiego, był też przekonany Romuald Spasowski, były ambasador PRL w Waszyngtonie, który w stanie wojennym zerwał z reżimem Jaruzelskiego i pozostał w USA. Jego żona była spokrewniona z rodziną Sikorskiego. Nowak-Jeziorański przypuszcza, że Philby lub jakiś inny wysoko umocowany agent sowiecki mógł się też przyczynić do zamachu na generała de Gaulle'a 21 kwietnia 1943 r. na lotnisku w Glasgow. - Przecież de Gaulle też był główną przeszkodą na drodze do opanowania władzy we Francji przez komunistów po jej wyzwoleniu - wywodzi kurier z Warszawy.
- Istotnie, Sowieci mogli mieć w tym interes: skłócić zachodnich sojuszników, doprowadzić do sytuacji kryzysowej w polskich władzach emigracyjnych, co się w pewnym stopniu stało, i ułatwić przejęcie władzy w Polsce przez komunistów - przyznaje prof. Andrzej Paczkowski, historyk z PAN. Zauważa jednak, że było to trochę nie w ich stylu. - Nie przypominam sobie, by w tamtych czasach inspirowali jakiś zamach na przywódcę czy głowę państwa. Nawet na Hitlera. Usuwali raczej swoich: Trockiego, liderów białej emigracji. Uważam, że sprawa jest nadal otwarta.
Philby zmarł w 1988 r. w Moskwie, obsypany przez Kreml najwyższymi honorami. Dostał Order Lenina, wypuszczono nawet znaczek pocztowy z jego podobizną. Zostawił po sobie ogromną kolekcję dokumentów i pamiętniki, z których tylko część została opublikowana. Zawartość jego archiwum jest do dziś jedną z tajnych broni Kremla. Zdaniem historyków, powinny tam być i na pewno są dokumenty związane z misją Philby'ego na Półwyspie Iberyjskim przed śmiercią Sikorskiego, które mogłyby ostatecznie wyjaśnić zagadkę katastrofy jego samolotu.
Aby jednak skłonić Moskwę do otwarcia archiwów, najpierw powinien otworzyć je Londyn. Na początku lipca Jan Nowak-Jeziorański wystosował do szefa brytyjskiego MSZ, Robina Cooka, list otwarty z prośbą o ujawnienie i udostępnienie wszystkich dokumentów dotyczących katastrofy w Gibraltarze, których Wielka Brytania - jak przyznaje autor listu - "w ówczesnych warunkach nie mogła ujawnić", a także materiałów z prowadzonych później śledztw w sprawie angielskich szpiegów w służbie wywiadu sowieckiego. "Przekonany jestem, że jakakolwiek pomoc ze strony rządu Jego Królewskiej Mości w ustaleniu prawdy historycznej wzmocni jeszcze bardziej więzy przyjaźni między Anglią a Polakami" - pisze Nowak-Jeziorański. - Żeby mój list odniósł skutek, strona polska powinna powiedzieć jasno: nie mamy powodów do cienia podejrzeń wobec Anglii. Uważamy jednak, że śledztwo w sprawie katastrofy powinno zostać wznowione i sięgnąć Moskwy. Tylko wspólne wystąpienie obu krajów mogłoby ją skłonić do ujawnienia prawdy. Skoro przyznali się do zbrodni katyńskiej, nie ma powodów, by nie mogli się przyznać do zamachu na Sikorskiego - twierdzi w rozmowie z "Wprost".
Podjęcie prac polsko-brytyjskiej komisji ds. archiwów polskiego wywiadu z okresu II wojny światowej, utworzonej przez premierów Tony'ego Blaira i Jerzego Buzka, stwarza bardzo dobry klimat. Wchodząca w skład komisji prof. Daria Nałęcz, naczelna dyrektor Archiwów Państwowych, podkreśla ogromną życzliwość i otwartość strony brytyjskiej. - Nie wykluczam więc, że wśród udostępnionych nam dokumentów znajdą się też materiały dotyczące śmierci Sikorskiego, również polskiej proweniencji - mówi prof. Nałęcz. Mogą one wiele wyjaśnić, ale mogą też przysporzyć dodatkowych komplikacji. W tym czasie, gdy zginął generał, w Gibraltarze odbywał się wielki zjazd polskiej siatki wywiadowczej, której członkowie po śmierci generała rozjechali się po świecie. Uczestnicy tego spotkania nie byli indagowani przez brytyjską komisję śledczą. Mogli być wśród nich również podwójni i potrójni agenci czy agenci "odwróceni". Służby specjalne chronią tych tajemnic jak źrenicy oka.
Krótko przed katastrofą wydarzyło się coś, o czym wiedzieli nieliczni i czego przez długie lata nie łączono ze śmiercią Sikorskiego. "16 kwietnia 1943 r. przyleciał w tajemnicy na Półwysep Iberyjski Kim Philby, wykonując misję specjalną z ramienia brytyjskiej służby tajnej" - ujawnił Anthony Cave Brown w wydanej niedawno książce "Szpiegowska afera stulecia", poświęconej temu najwyżej ulokowanemu sowieckiemu agentowi w brytyjskich służbach specjalnych. Philby pełnił kolejno funkcje szefa kontrwywiadu zagranicznego, rezydenta w Stambule, oficera łącznikowego w Waszyngtonie i osoby odpowiedzialnej za operacje SIS (brytyjskiego wywiadu) w Europie Wschodniej, niemal w komplecie zakończone klęską (powstanie warszawskie było jedną z nich). Dopiero w latach 60. wyszło na jaw, że był on od początku lat 30. sowieckim agentem, któremu Kreml zawdzięczał doskonałą znajomość tajemnic brytyjskich w czasie, gdy ważyły się losy wojny i gdy kształtował się powojenny ład świata. "To człowiek, który pogrzebał mocarstwowe aspiracje Anglików" - pisze o nim Brown.
Ujawnienie działalności Philby'ego podważyło zarówno oficjalną wersję przyczyn katastrofy, jak i podejrzenia, że mógł on paść ofiarą spisku brytyjskich służb specjalnych. Jeśli Philby przyłożył rękę do katastrofy w Gibraltarze - a wiele na to wskazuje - to nie jako agent brytyjski, lecz sowiecki.
Wersja katastrofy lotniczej, wykluczająca zamach, miała zresztą w świecie niewielu zwolenników, poza jej autorami. Opublikowany jeszcze w roku śmierci generała raport specjalnej komisji śledczej, powołanej przez rząd brytyjski do wyjaśnienia przyczyn katastrofy, stwierdzający, że nie było sabotażu, został zakwestionowany przez polski rząd w Londynie. Emigracyjne władze RP zarzucały między innymi, że nie badano związku między tym wypadkiem a wcześniejszą próbą spowodowania katastrofy samolotu generała Sikorskiego na lotnisku w Montrealu w styczniu 1942 r. Na początku lat 60. Jan Nowak-Jeziorański, wówczas dyrektor rozgłośni polskiej Radia Wolna Europa, spotkał się z czeskim pilotem liberatora, Prchalem, który jako jedyny ocalał z katastrofy. Dyrektor rozgłośni polskiej RWE chciał go między innymi spytać, jak to się stało, że miał na sobie kamizelkę ratunkową czy też spadochron, dzięki czemu przeżył. Przecież musiało mu to przeszkadzać w pilotowaniu maszyny. Raport tego nie wyjaśniał. - Podczas tej rozmowy był w defensywie. Zasłaniał się utratą pamięci w ostatnich chwilach przed katastrofą i powtarzał w kółko oficjalną wersję o zablokowaniu sterów - wspomina dziś Jan Nowak-Jeziorański.
Aeronautyczne ustalenia raportu, mające świadczyć o zablokowaniu sterów samolotu przez nie umocowany ładunek, zostały zakwestionowane w artykule, który ukazał się w fachowym miesięczniku "Aeroplane". Najkrócej rzecz ujmując, chodziło o to, że stery samolotu Liberator były w innym położeniu, niż mogłoby to wyniknąć z ich zablokowania przypadkowym przedmiotem.
Wątpliwości były starannie podsycane przez historiografię i propagandę PRL, która zaszczepiała w umysłach Polaków hipotezę o zamachu dokonanym przez Anglików. Premier polskiego rządu na wychodźstwie miałby im zawadzać w utrzymaniu dobrych stosunków z sowieckim sojusznikiem. Sikorski zginął wszak wkrótce po odkryciu w lesie katyńskim zwłok zamordowanych polskich oficerów, co spowodowało zerwanie stosunków dyplomatycznych między Moskwą a rządem polskim. Dużą rolę w utrwalaniu tego przekonania odegrał nakręcony w stanie wojennym film "Katastrofa w Gibraltarze". Jego reżyser Bohdan Poręba, prezes osławionego Stowarzyszenia Grunwald, do dziś chwali się, że w tym filmie pierwszy wspomniał o Katyniu. Obraz w swej wymowie utrwalał tezę o brytyjskim spisku. - W interesie Anglii nie leżało zabijanie Sikorskiego. Gdyby im przeszkadzał, mogliby zrobić z nim to, co zrobili z Tomaszem Arciszewskim, premierem rządu na uchodźstwie: "zamknąć go w lodówce", czyli ignorować, przestać uznawać - wywodzi Jan Nowak-Jeziorański. Jego zdaniem, jeżeli był to zamach, to stał za nim nie Churchill, lecz Stalin.
Twierdził to już Marian Kukiel, historyk i generał, przed wrześniem 1939 r. profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, w czasie wojny dowódca I Korpusu, po wojnie biograf Sikorskiego i dyrektor londyńskiego instytutu jego imienia. Według Kukiela, Philby miał wejść w posiadanie szczegółowej marszruty podróży Sikorskiego i dostarczyć ją Sowietom. Ładunek, który spowodował katastrofę, mógł więc zostać zainstalowany już wcześniej, w Kairze. O tym, że Philby pełnił funkcję instrumentu w zabójstwie Sikorskiego, był też przekonany Romuald Spasowski, były ambasador PRL w Waszyngtonie, który w stanie wojennym zerwał z reżimem Jaruzelskiego i pozostał w USA. Jego żona była spokrewniona z rodziną Sikorskiego. Nowak-Jeziorański przypuszcza, że Philby lub jakiś inny wysoko umocowany agent sowiecki mógł się też przyczynić do zamachu na generała de Gaulle'a 21 kwietnia 1943 r. na lotnisku w Glasgow. - Przecież de Gaulle też był główną przeszkodą na drodze do opanowania władzy we Francji przez komunistów po jej wyzwoleniu - wywodzi kurier z Warszawy.
- Istotnie, Sowieci mogli mieć w tym interes: skłócić zachodnich sojuszników, doprowadzić do sytuacji kryzysowej w polskich władzach emigracyjnych, co się w pewnym stopniu stało, i ułatwić przejęcie władzy w Polsce przez komunistów - przyznaje prof. Andrzej Paczkowski, historyk z PAN. Zauważa jednak, że było to trochę nie w ich stylu. - Nie przypominam sobie, by w tamtych czasach inspirowali jakiś zamach na przywódcę czy głowę państwa. Nawet na Hitlera. Usuwali raczej swoich: Trockiego, liderów białej emigracji. Uważam, że sprawa jest nadal otwarta.
Philby zmarł w 1988 r. w Moskwie, obsypany przez Kreml najwyższymi honorami. Dostał Order Lenina, wypuszczono nawet znaczek pocztowy z jego podobizną. Zostawił po sobie ogromną kolekcję dokumentów i pamiętniki, z których tylko część została opublikowana. Zawartość jego archiwum jest do dziś jedną z tajnych broni Kremla. Zdaniem historyków, powinny tam być i na pewno są dokumenty związane z misją Philby'ego na Półwyspie Iberyjskim przed śmiercią Sikorskiego, które mogłyby ostatecznie wyjaśnić zagadkę katastrofy jego samolotu.
Aby jednak skłonić Moskwę do otwarcia archiwów, najpierw powinien otworzyć je Londyn. Na początku lipca Jan Nowak-Jeziorański wystosował do szefa brytyjskiego MSZ, Robina Cooka, list otwarty z prośbą o ujawnienie i udostępnienie wszystkich dokumentów dotyczących katastrofy w Gibraltarze, których Wielka Brytania - jak przyznaje autor listu - "w ówczesnych warunkach nie mogła ujawnić", a także materiałów z prowadzonych później śledztw w sprawie angielskich szpiegów w służbie wywiadu sowieckiego. "Przekonany jestem, że jakakolwiek pomoc ze strony rządu Jego Królewskiej Mości w ustaleniu prawdy historycznej wzmocni jeszcze bardziej więzy przyjaźni między Anglią a Polakami" - pisze Nowak-Jeziorański. - Żeby mój list odniósł skutek, strona polska powinna powiedzieć jasno: nie mamy powodów do cienia podejrzeń wobec Anglii. Uważamy jednak, że śledztwo w sprawie katastrofy powinno zostać wznowione i sięgnąć Moskwy. Tylko wspólne wystąpienie obu krajów mogłoby ją skłonić do ujawnienia prawdy. Skoro przyznali się do zbrodni katyńskiej, nie ma powodów, by nie mogli się przyznać do zamachu na Sikorskiego - twierdzi w rozmowie z "Wprost".
Podjęcie prac polsko-brytyjskiej komisji ds. archiwów polskiego wywiadu z okresu II wojny światowej, utworzonej przez premierów Tony'ego Blaira i Jerzego Buzka, stwarza bardzo dobry klimat. Wchodząca w skład komisji prof. Daria Nałęcz, naczelna dyrektor Archiwów Państwowych, podkreśla ogromną życzliwość i otwartość strony brytyjskiej. - Nie wykluczam więc, że wśród udostępnionych nam dokumentów znajdą się też materiały dotyczące śmierci Sikorskiego, również polskiej proweniencji - mówi prof. Nałęcz. Mogą one wiele wyjaśnić, ale mogą też przysporzyć dodatkowych komplikacji. W tym czasie, gdy zginął generał, w Gibraltarze odbywał się wielki zjazd polskiej siatki wywiadowczej, której członkowie po śmierci generała rozjechali się po świecie. Uczestnicy tego spotkania nie byli indagowani przez brytyjską komisję śledczą. Mogli być wśród nich również podwójni i potrójni agenci czy agenci "odwróceni". Służby specjalne chronią tych tajemnic jak źrenicy oka.
Więcej możesz przeczytać w 32/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.