Świat zachodni zastanawia się, jak pomóc libijskim rebeliantom. Tymczasem pułkownik Kadafi i jego synowie stworzyli nową paramilitarną siłę. Stanowi ją około 20 tysięcy dobrze wyszkolonych ludzi, pochodzących ze struktur plemiennych, wiernych swoim klanom, wspieranych przez dobrze opłacanych najemników z Czadu i Nigeru. Plemienni wojskowi przylecieli z Sahary do Trypolisu 21 lutego, po czym zbrojnie i krwawo stłumili tam opór. Tydzień później próbowali zrobić to samo w nadmorskich miastach Zawija i Misrata. Obie miejscowości pozostały w rękach opozycji, jednak wojska Kadafiego skutecznie odcięły im drogę do stolicy Libii. - Jakiekolwiek próby przemieszczenia się sił rebeliantów pomiędzy Trypolisem a Bengazi będą więc narażone na atak z powietrza – pisze "The Economist".
Opozycja jest podzielona w sprawie utworzenia w Libii strefy zakazu lotów. Jedni uważają, że to umniejszy wiarygodność rebeliantów, zaś drudzy sądzą, że bez pomocy zachodnich wojsk lotniczych będą tylko łatwym celem. - Bez pomocy Zachodu libijska rewolucja potknie się i upadnie – ocenia brytyjski tygodnik.
Gazeta przyznaje jednak, że strefa zakazu lotów to rozwiązanie trudne do wprowadzenia. Zakaz lotów nie powstrzyma też rozlewu krwi w Libii. – Strefa utworzona nad Bośnią nie zatrzymała masakry w Srebrenicy w 1995 roku – przypomina "The Economist". Według tygodnika, strefa zakazu lotów nad Libią powinna raczej być rezultatem "koalicji woli" niż rezolucji ONZ, która i tak prawdopodobnie nie uzyska poparcia Chin i Rosji.
JC