Obama przed rozpoczęciem operacji w Libii konsultował się jedynie z niektórymi członkami Kongresu informując ich o planie udziału USA w międzynarodowej interwencji w celu wprowadzenia strefy zakazu lotów wojskowych nad Libią, zgodnie z uchwaloną poprzedniego dnia rezolucją Rady Bezpieczeństwa ONZ. Krytycy Obamy wypominają mu, że sam, jako kandydat do Białego Domu w 2007 roku w wywiadzie dla "Boston Globe" powiedział, iż prezydent USA "według konstytucji nie ma uprawnień by rozkazać atak militarny w sytuacji, która nie wymaga odsunięcia bezpośredniego zagrożenia dla kraju".
W liście do Kongresu prezydent wyjaśnił, że operacja libijska ma charakter ograniczony, gdyż jej celem jest tylko ochrona ludności cywilnej przed masakrą grożącą jej ze strony reżimu Muammara Kadafiego. Zapewnił, że akcja jest zgodna z interesami USA i zapewnił, że będzie trwała krótko. Powołując się na to rozróżnienie między ograniczoną akcją zbrojną a wojną na pełną skalę doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Tom Donilon powiedział, że Obama miał pełne prawo wydać polecenie interwencji w Libii.
PAP, arb