Czy Ameryka Łacińska pozostanie kontynentem dyktatur, mafii narkotykowych i szwadronów śmierci?
Każdy z 59 deputowanych zgromadzenia parlamentarnego argentyńskiej prowincji Salta zarabia rocznie pół miliona dolarów, a ich koledzy z Formosy nawet dwa miliony. Uposażenia wybrańców narodu pochłaniają dziesiątą część budżetu Formosy. Tymczasem w Salcie prawie 60 proc. ludzi żyje poniżej oficjalnej granicy ubóstwa. Wielu z nich musi przetrwać za nieco ponad dolara dziennie. Nie da się ukryć, że Ameryka Łacińska nadal przywołuje głównie negatywne skojarzenia - kontynentu kontrastów, brutalnych wojskowych dyktatur, mafii narkotykowych, szwadronów śmierci, bezdomnych dzieci, przepaści między dochodami elit i milionów ludzi żyjących na granicy przetrwania w wielkomiejskich slumsach. Czy region ten na zawsze musi pozostać gorszą Ameryką?
Przed II wojną światową Argentyna należała do najbogatszych krajów świata. W przygotowanym ostatnio przez Economist Intelligence Unit ratingu krajów, które oferują najlepsze warunki do robienia biznesu, Argentyna znalazła się na 28. miejscu. Wyprzedziła zarówno Polskę, jak i Węgry, dwa kraje tworzące czołówkę kandydatów do Unii Europejskiej, a także azjatyckiego "tygrysa" - Koreę Południową. Wspólnie z Brazylią Argentyna wypracowuje kryteria konwergencji gospodarczej, które - tak jak wcześniej w Europie - mają być wstępem do wprowadzenia wspólnej waluty dla całego regionalnego ugrupowania współpracy gospodarczej Mercosur (w tym także dla Paragwaju i Urugwaju oraz krajów stowarzyszonych - Boliwii i Chile). Tę inicjatywę ochrzczono już mianem "mini-Maastricht".
Na razie jednak twarda polityka fiskalna (wzrost podatków i ograniczenie wydatków publicznych) nie przynosi spodziewanych rezultatów, a raczej spowalnia ożywienie i wzmaga protesty. Gdy doszło do zablokowania dróg przez bezrobotnych w ośmiu prowincjach kraju, to właśnie we wspomnianej Salcie protesty miały najgorętszy charakter. Ich uczestników rozsierdziła zapowiedź kolejnych cięć budżetowych ogłoszonych przez rząd. Tym razem chodziło o 600 mln USD - cel uzgodniony z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, który próbuje pomóc 37-milionowemu krajowi dźwignąć się z recesji po krachu finansowym, jaki dotknął Amerykę Łacińską dwa lata temu.
Niewiele pomaga uruchomienie nowego programu zwalczania biedy i pomocy w poszukiwaniu pracy dla tracących zatrudnienie w prywatyzowanych zakładach (głównie rafineriach). Pieniądze łatwiej trafiają do kieszeni skorumpowanych urzędników oraz sympatyków ugrupowań rządzących niż do tych, którzy najbardziej ich potrzebują. W tej sytuacji "argentyński Balcerowicz", Domingo Cavallo, który po latach zastoju gospodarczego pod rządami dyktatury zdołał postawić Argentynę na nogi, ograniczając inflację i prywatyzując "wszystko, co się da", przegrał batalię o fotel burmistrza Buenos Aires. Kryzys finansowy okazał się dotkliwym ciosem dla jego osiągnięć, komplikując także drogę kraju do stabilnej i sprawnie funkcjonującej demokracji. Dlatego zagraniczny kapitał ostrożnie podchodzi do inwestowania w Argentynie.
Ze wszystkimi swoimi problemami Argentyna i tak należy do czołówki krajów Ameryki Łacińskiej. Cóż dopiero powiedzieć o nadal wstrząsanych puczami wojskowymi Paragwaju i Ekwadorze? O Kolumbii, gdzie rząd nie panuje nawet nad całością terytorium, dzieląc się z przymusu władzą z lewicującymi partyzantkami, prawicowymi bojówkami i baronami narkotykowymi? O rządzonym przez chaos Haiti albo komunistycznej Kubie? Według raportu Międzyamerykańskiego Banku Rozwoju, tylko Afryka ma gorsze notowania, jeśli chodzi o jakość rządów prawa, funkcjonowanie administracji publicznej i walkę z korupcją.
W dodatku Ameryka Południowa jest kontynentem największych anomalii klimatycznych: huragany, powodzie, osunięcia ziemi są tu na porządku dziennym. Ich skutki mogłyby być niwelowane przez mądrą politykę, umożliwiającą na przykład rozwój badań medycznych, rolnictwa czy - niesłychanie ważne - skuteczne prognozowanie i informowanie o pogodzie. Zresztą zmienny klimat ma też swoje zalety - na przykład na tarasowych polach Andów w zależności od wysokości nad poziomem morza można uprawiać warzywa i owoce wszystkich stref klimatycznych. Surowe i kapryśne warunki naturalne odciskają trwałe piętno na stosunkach międzyludzkich. Możliwość bezwzględnego polegania na innych osobach jest warunkiem przetrwania. Stąd silne więzi rodzinne, klanowe i sąsiedzkie (ktoś, kto się wybił ponad przeciętność, jest zobowiązany wspierać swoich pociotków i znajomych). To zjawisko ma także ciemniejszą stronę - owocuje bowiem w życiu społecznym korupcją i układami, nadając polityce charakter quasi-mafijny. Burzliwe - niczym pogoda - temperamenty wprowadzają do polityki nieprzewidywalność i przemoc.
To właśnie polityka jest piętą achillesową większości krajów kontynentu, a w kilku wypadkach prawdziwym przekleństwem. Żądnym władzy politykom trudno zrozumieć, że rządy prawa to nie luksus ani fanaberie wymyślone przez zblazowane społeczeństwa Zachodu. Czy jednak ostatni kryzys gospodarczy będzie dostateczną nauczką dla latynoskich polityków? Chyba nie dla Alberta Fujimoriego, obecnie już ponad wszelką wątpliwość samozwańczego prezydenta Peru. Fujimori z pewnością zasłużył się dla swego kraju, choć przez dziesięć lat sprawował rządy w stylu autorytarnym. Przeprowadził reformy gospodarcze, rozbił też terrorystyczne ugrupowania Świetlisty Szlak i Tupac Amaru. Ostatecznie jednak jego polityka może przynieść zgubę krajowi. Nadużywając władzy, Fujimori najpierw za pomocą triku konstytucyjnego - niczym Aleksander Łukaszenka na Białorusi - umożliwił sobie starania o trzecią kadencję na stanowisku prezydenta. Następnie urządził farsę wyborczą, chociaż miał szansę uczciwie wygrać rywalizację z kandydatem opozycji Alejandrem Toledo. Teraz Peru zmierza prostą drogą od demokracji do dyktatury.
Odwrotnym przykładem jest dziś Chile. Paradoksalnie, gdyż przez lata - podobnie jak Paragwaj Alfreda Strössnera - było symbolem dyktatury, związanej z nazwiskiem generała Pinocheta. Prawica wychwalała go jako tego, który zatrzymał pochód komunizmu. Na lewicę całego świata Pinochet działał jak płachta na byka. Doszedł bowiem do władzy - dosłownie - po trupie socjalistycznego prezydenta Salvadora Allende i zaprowadził rządy terroru państwowego. Generał umyka wszakże jednoznacznej ocenie, ponieważ w końcowym okresie swych rządów postawił kraj gospodarczo na nogi. Sąd Apelacyjny w Santiago pozbawił Pinocheta immunitetu, przysługującego mu jako dożywotniemu senatorowi. Teraz, jeżeli nie przeszkodzi w tym stan zdrowia 84-letniego byłego dyktatora, może on stanąć przed chilijskim sądem za zbrodnie popełnione w okresie jego rządów.
W Paragwaju młodsi oficerowie wraz z podległymi im jednostkami ruszyli wprost na budynek Kongresu, ostrzeliwując go z pojazdów opancerzonych. Pucz skończył się fiaskiem, ponieważ presja Stanów Zjednoczonych i Brazylii zmusiła do zdecydowanej reakcji zachowujących się dwuznacznie dowódców armii. Za rebelią stał generał Lino Oviedo, autor nieudanego puczu w 1996 r. Oviedo przypomniał o sobie, kiedy nowy rząd Argentyny zagroził jego deportacją. Zwolennicy awanturniczego generała wybrali dobry moment - rząd był bardzo niepopularny, kraj przeżywał gospodarczą stagnację, rosła bieda i bezrobocie (16 proc.), a wraz z nimi korupcja. Wojowniczy caudillos i ich zwolennicy nie chcą bez oporów złożyć broni i zrezygnować z zagarnięcia władzy przemocą. W Ekwadorze prezydent został usunięty przez siły zbrojne. W Gwatemali prezydentem jest Alfonso Portillo. Jego partia ma za lidera Efraina Riosa Montta, byłego wojskowego dyktatora, oskarżonego w marcu przez sąd hiszpański o ludobójstwo. Jego koledzy zajmują połowę stołków ministerialnych.
Demokracje latynoskie nie muszą jednak paść ofiarą caudillos. W Hiszpanii jeszcze w 1982 r. próbowano siłą przejąć władzę. Dziś ten kraj jest niekwestionowanym członkiem rodziny demokratycznych, a zarazem także najbogatszych państw świata. Metamorfoza dawnej potęgi kolonialnej jest dla krajów latynoskich wzorem do naśladowania. Ameryka Łacińska w takim samym stopniu potrzebuje inwestycji i technologii, jak skutecznego egzekwowania praw człowieka i demokracji.
W Gwatemali pod naciskiem społeczności międzynarodowej wprowadzana jest nie tylko reforma fiskalna. Przed sądem mają stanąć trzej oficerowie oskarżeni o zamordowanie w 1998 r. biskupa Juana Gerardi, który w liczącym 1400 stron raporcie oskarżał armię i jej bojówki o 90 proc. zbrodni wojennych popełnionych w czasie trzydziestoletniej wojny z lewicową partyzantką (w 1996 r. zawarto rozejm). Brakuje cywilizowanych metod rozwiązywania sporów społecznych - podczas demonstracji przeciwko podwyżce cen biletów autobusowych w Gwatemala City zginęło pięć osób, w tym fotograf z największej gazety "Prensa Libre" ("Wolna Prasa"), obwiniającej rząd za protesty. Dwie osoby poniosły śmierć z rąk prywatnych ochroniarzy. Paramilitarne formacje i bojówki to plaga wielu krajów regionu. W Argentynie zmorą są kibice piłki nożnej - barras bravas. Wywołują krwawe burdy, handlują narkotykami, pobierają od piłkarzy haracze od wynagrodzeń i transferów, a od klubów - za "ochronę". Tworzą prywatne armie zasiadających w radach klubów polityków, służące do porachunków z przeciwnikami politycznymi. Zdaniem Dominga Cavallo, byłemu prezydentowi Carlosowi Menemowi zabrakło odwagi, by podjąć zdecydowaną walkę z korupcją i zorganizowaną przestępczością - "niebezpiecznymi organizacjami infiltrującymi policję, wymiar sprawiedliwości i rząd".
Do Argentyny z pewnością nie pasuje miano kraju Trzeciego Świata. Nie ma tu powszechnego analfabetyzmu, a płace są wyższe niż w sąsiedniej Brazylii. Bardzo wcześnie Argentyna zyskała znaczący udział w handlu światowym dzięki eksportowi ziarna i mięsa do Europy. Dawną i obecną świetność Argentyny manifestują neokolonialne pałace, hacjendy farmerów, finansowe dzielnice takie jak w Londynie czy Frankfurcie. A jednak nierówności w zarobkach najbogatszych i najbiedniejszych zbliżają Argentynę raczej do krajów rozwijających się niż państw powszechnego dobrobytu. Pod względem poziomu życia niektóre północne prowincje znacznie odstają od głównych miast: Buenos Aires i Kordoby. Argentyńska demokracja ma stare korzenie, ale jej postępy zahamował ogólnoświatowy kryzys gospodarczy lat 30. Po długich rządach autokratycznych - zwłaszcza szalonego zwolennika inżynierii społecznej Juana Perona - w latach 1976-1983 rządziła dyktatura wojskowa.
Dzisiaj Ameryka Łacińska nie potrzebuje "peronistowskich" osobowości, takich jak Fujimori czy Hugo Chavez w Wenezueli, ale przede wszystkim dyscypliny gospodarczej do utrzymania wzrostu. Mogą ją zaprowadzić politycy z niekwestionowaną legitymacją do sprawowania władzy, pochodzącą z uczciwych wyborów. Chavez, choć jest faworytem, toruje sobie drogę do reelekcji, zarządzając aresztowania krytykujących go oficerów i dziennikarzy. Kraj ropą płynący odstrasza inwestorów i własnych obywateli (ponad połowa deklaruje chęć wyjazdu za granicę). To prosta droga ku przepaści - spełnienia się przepowiedni typów spod ciemnej gwiazdy, takich jak dowódca grupy partyzanckiej FARC w Kolumbii, Jorge Briceńo, który mówi: "Możemy zamienić ten kraj w gówno".
Obecnie wszystkie oczy są zwrócone na Meksyk - kraj najściślej współpracujący z Zachodem (z inicjatywy USA włączony do północnoamerykańskiej strefy wolnego handlu NAFTA, ostatnio zawarł podobne porozumienie z Unią Europejską). Lipcowe wybory prezydenckie zakończyły bezprecedensowe 71-letnie rządy Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI), umożliwiając wprowadzenie systemu wielopartyjnego. Według sondażu przeprowadzonego w siedemnastu krajach, większość mieszkańców Ameryki Łacińskiej popiera demokrację i gospodarkę rynkową, choć w Meksyku aż 42 proc. nie chce wolnego rynku, a dwie trzecie nie ufa instytucjom państwa. Nowe władze mają do wykonania ogromną pracę. Były prezydent Ernesto Zedillo zaapelował, by nie kierowano się uprzedzeniami wobec jego następcy. Widocznie rozumie, że w przeciwnym razie jego kraj na zawsze pozostanie - nie tylko geograficznie - po drugiej stronie Rio Grande, a świat nadal będzie się zachwycać jedynie tequilą.
Przed II wojną światową Argentyna należała do najbogatszych krajów świata. W przygotowanym ostatnio przez Economist Intelligence Unit ratingu krajów, które oferują najlepsze warunki do robienia biznesu, Argentyna znalazła się na 28. miejscu. Wyprzedziła zarówno Polskę, jak i Węgry, dwa kraje tworzące czołówkę kandydatów do Unii Europejskiej, a także azjatyckiego "tygrysa" - Koreę Południową. Wspólnie z Brazylią Argentyna wypracowuje kryteria konwergencji gospodarczej, które - tak jak wcześniej w Europie - mają być wstępem do wprowadzenia wspólnej waluty dla całego regionalnego ugrupowania współpracy gospodarczej Mercosur (w tym także dla Paragwaju i Urugwaju oraz krajów stowarzyszonych - Boliwii i Chile). Tę inicjatywę ochrzczono już mianem "mini-Maastricht".
Na razie jednak twarda polityka fiskalna (wzrost podatków i ograniczenie wydatków publicznych) nie przynosi spodziewanych rezultatów, a raczej spowalnia ożywienie i wzmaga protesty. Gdy doszło do zablokowania dróg przez bezrobotnych w ośmiu prowincjach kraju, to właśnie we wspomnianej Salcie protesty miały najgorętszy charakter. Ich uczestników rozsierdziła zapowiedź kolejnych cięć budżetowych ogłoszonych przez rząd. Tym razem chodziło o 600 mln USD - cel uzgodniony z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, który próbuje pomóc 37-milionowemu krajowi dźwignąć się z recesji po krachu finansowym, jaki dotknął Amerykę Łacińską dwa lata temu.
Niewiele pomaga uruchomienie nowego programu zwalczania biedy i pomocy w poszukiwaniu pracy dla tracących zatrudnienie w prywatyzowanych zakładach (głównie rafineriach). Pieniądze łatwiej trafiają do kieszeni skorumpowanych urzędników oraz sympatyków ugrupowań rządzących niż do tych, którzy najbardziej ich potrzebują. W tej sytuacji "argentyński Balcerowicz", Domingo Cavallo, który po latach zastoju gospodarczego pod rządami dyktatury zdołał postawić Argentynę na nogi, ograniczając inflację i prywatyzując "wszystko, co się da", przegrał batalię o fotel burmistrza Buenos Aires. Kryzys finansowy okazał się dotkliwym ciosem dla jego osiągnięć, komplikując także drogę kraju do stabilnej i sprawnie funkcjonującej demokracji. Dlatego zagraniczny kapitał ostrożnie podchodzi do inwestowania w Argentynie.
Ze wszystkimi swoimi problemami Argentyna i tak należy do czołówki krajów Ameryki Łacińskiej. Cóż dopiero powiedzieć o nadal wstrząsanych puczami wojskowymi Paragwaju i Ekwadorze? O Kolumbii, gdzie rząd nie panuje nawet nad całością terytorium, dzieląc się z przymusu władzą z lewicującymi partyzantkami, prawicowymi bojówkami i baronami narkotykowymi? O rządzonym przez chaos Haiti albo komunistycznej Kubie? Według raportu Międzyamerykańskiego Banku Rozwoju, tylko Afryka ma gorsze notowania, jeśli chodzi o jakość rządów prawa, funkcjonowanie administracji publicznej i walkę z korupcją.
W dodatku Ameryka Południowa jest kontynentem największych anomalii klimatycznych: huragany, powodzie, osunięcia ziemi są tu na porządku dziennym. Ich skutki mogłyby być niwelowane przez mądrą politykę, umożliwiającą na przykład rozwój badań medycznych, rolnictwa czy - niesłychanie ważne - skuteczne prognozowanie i informowanie o pogodzie. Zresztą zmienny klimat ma też swoje zalety - na przykład na tarasowych polach Andów w zależności od wysokości nad poziomem morza można uprawiać warzywa i owoce wszystkich stref klimatycznych. Surowe i kapryśne warunki naturalne odciskają trwałe piętno na stosunkach międzyludzkich. Możliwość bezwzględnego polegania na innych osobach jest warunkiem przetrwania. Stąd silne więzi rodzinne, klanowe i sąsiedzkie (ktoś, kto się wybił ponad przeciętność, jest zobowiązany wspierać swoich pociotków i znajomych). To zjawisko ma także ciemniejszą stronę - owocuje bowiem w życiu społecznym korupcją i układami, nadając polityce charakter quasi-mafijny. Burzliwe - niczym pogoda - temperamenty wprowadzają do polityki nieprzewidywalność i przemoc.
To właśnie polityka jest piętą achillesową większości krajów kontynentu, a w kilku wypadkach prawdziwym przekleństwem. Żądnym władzy politykom trudno zrozumieć, że rządy prawa to nie luksus ani fanaberie wymyślone przez zblazowane społeczeństwa Zachodu. Czy jednak ostatni kryzys gospodarczy będzie dostateczną nauczką dla latynoskich polityków? Chyba nie dla Alberta Fujimoriego, obecnie już ponad wszelką wątpliwość samozwańczego prezydenta Peru. Fujimori z pewnością zasłużył się dla swego kraju, choć przez dziesięć lat sprawował rządy w stylu autorytarnym. Przeprowadził reformy gospodarcze, rozbił też terrorystyczne ugrupowania Świetlisty Szlak i Tupac Amaru. Ostatecznie jednak jego polityka może przynieść zgubę krajowi. Nadużywając władzy, Fujimori najpierw za pomocą triku konstytucyjnego - niczym Aleksander Łukaszenka na Białorusi - umożliwił sobie starania o trzecią kadencję na stanowisku prezydenta. Następnie urządził farsę wyborczą, chociaż miał szansę uczciwie wygrać rywalizację z kandydatem opozycji Alejandrem Toledo. Teraz Peru zmierza prostą drogą od demokracji do dyktatury.
Odwrotnym przykładem jest dziś Chile. Paradoksalnie, gdyż przez lata - podobnie jak Paragwaj Alfreda Strössnera - było symbolem dyktatury, związanej z nazwiskiem generała Pinocheta. Prawica wychwalała go jako tego, który zatrzymał pochód komunizmu. Na lewicę całego świata Pinochet działał jak płachta na byka. Doszedł bowiem do władzy - dosłownie - po trupie socjalistycznego prezydenta Salvadora Allende i zaprowadził rządy terroru państwowego. Generał umyka wszakże jednoznacznej ocenie, ponieważ w końcowym okresie swych rządów postawił kraj gospodarczo na nogi. Sąd Apelacyjny w Santiago pozbawił Pinocheta immunitetu, przysługującego mu jako dożywotniemu senatorowi. Teraz, jeżeli nie przeszkodzi w tym stan zdrowia 84-letniego byłego dyktatora, może on stanąć przed chilijskim sądem za zbrodnie popełnione w okresie jego rządów.
W Paragwaju młodsi oficerowie wraz z podległymi im jednostkami ruszyli wprost na budynek Kongresu, ostrzeliwując go z pojazdów opancerzonych. Pucz skończył się fiaskiem, ponieważ presja Stanów Zjednoczonych i Brazylii zmusiła do zdecydowanej reakcji zachowujących się dwuznacznie dowódców armii. Za rebelią stał generał Lino Oviedo, autor nieudanego puczu w 1996 r. Oviedo przypomniał o sobie, kiedy nowy rząd Argentyny zagroził jego deportacją. Zwolennicy awanturniczego generała wybrali dobry moment - rząd był bardzo niepopularny, kraj przeżywał gospodarczą stagnację, rosła bieda i bezrobocie (16 proc.), a wraz z nimi korupcja. Wojowniczy caudillos i ich zwolennicy nie chcą bez oporów złożyć broni i zrezygnować z zagarnięcia władzy przemocą. W Ekwadorze prezydent został usunięty przez siły zbrojne. W Gwatemali prezydentem jest Alfonso Portillo. Jego partia ma za lidera Efraina Riosa Montta, byłego wojskowego dyktatora, oskarżonego w marcu przez sąd hiszpański o ludobójstwo. Jego koledzy zajmują połowę stołków ministerialnych.
Demokracje latynoskie nie muszą jednak paść ofiarą caudillos. W Hiszpanii jeszcze w 1982 r. próbowano siłą przejąć władzę. Dziś ten kraj jest niekwestionowanym członkiem rodziny demokratycznych, a zarazem także najbogatszych państw świata. Metamorfoza dawnej potęgi kolonialnej jest dla krajów latynoskich wzorem do naśladowania. Ameryka Łacińska w takim samym stopniu potrzebuje inwestycji i technologii, jak skutecznego egzekwowania praw człowieka i demokracji.
W Gwatemali pod naciskiem społeczności międzynarodowej wprowadzana jest nie tylko reforma fiskalna. Przed sądem mają stanąć trzej oficerowie oskarżeni o zamordowanie w 1998 r. biskupa Juana Gerardi, który w liczącym 1400 stron raporcie oskarżał armię i jej bojówki o 90 proc. zbrodni wojennych popełnionych w czasie trzydziestoletniej wojny z lewicową partyzantką (w 1996 r. zawarto rozejm). Brakuje cywilizowanych metod rozwiązywania sporów społecznych - podczas demonstracji przeciwko podwyżce cen biletów autobusowych w Gwatemala City zginęło pięć osób, w tym fotograf z największej gazety "Prensa Libre" ("Wolna Prasa"), obwiniającej rząd za protesty. Dwie osoby poniosły śmierć z rąk prywatnych ochroniarzy. Paramilitarne formacje i bojówki to plaga wielu krajów regionu. W Argentynie zmorą są kibice piłki nożnej - barras bravas. Wywołują krwawe burdy, handlują narkotykami, pobierają od piłkarzy haracze od wynagrodzeń i transferów, a od klubów - za "ochronę". Tworzą prywatne armie zasiadających w radach klubów polityków, służące do porachunków z przeciwnikami politycznymi. Zdaniem Dominga Cavallo, byłemu prezydentowi Carlosowi Menemowi zabrakło odwagi, by podjąć zdecydowaną walkę z korupcją i zorganizowaną przestępczością - "niebezpiecznymi organizacjami infiltrującymi policję, wymiar sprawiedliwości i rząd".
Do Argentyny z pewnością nie pasuje miano kraju Trzeciego Świata. Nie ma tu powszechnego analfabetyzmu, a płace są wyższe niż w sąsiedniej Brazylii. Bardzo wcześnie Argentyna zyskała znaczący udział w handlu światowym dzięki eksportowi ziarna i mięsa do Europy. Dawną i obecną świetność Argentyny manifestują neokolonialne pałace, hacjendy farmerów, finansowe dzielnice takie jak w Londynie czy Frankfurcie. A jednak nierówności w zarobkach najbogatszych i najbiedniejszych zbliżają Argentynę raczej do krajów rozwijających się niż państw powszechnego dobrobytu. Pod względem poziomu życia niektóre północne prowincje znacznie odstają od głównych miast: Buenos Aires i Kordoby. Argentyńska demokracja ma stare korzenie, ale jej postępy zahamował ogólnoświatowy kryzys gospodarczy lat 30. Po długich rządach autokratycznych - zwłaszcza szalonego zwolennika inżynierii społecznej Juana Perona - w latach 1976-1983 rządziła dyktatura wojskowa.
Dzisiaj Ameryka Łacińska nie potrzebuje "peronistowskich" osobowości, takich jak Fujimori czy Hugo Chavez w Wenezueli, ale przede wszystkim dyscypliny gospodarczej do utrzymania wzrostu. Mogą ją zaprowadzić politycy z niekwestionowaną legitymacją do sprawowania władzy, pochodzącą z uczciwych wyborów. Chavez, choć jest faworytem, toruje sobie drogę do reelekcji, zarządzając aresztowania krytykujących go oficerów i dziennikarzy. Kraj ropą płynący odstrasza inwestorów i własnych obywateli (ponad połowa deklaruje chęć wyjazdu za granicę). To prosta droga ku przepaści - spełnienia się przepowiedni typów spod ciemnej gwiazdy, takich jak dowódca grupy partyzanckiej FARC w Kolumbii, Jorge Briceńo, który mówi: "Możemy zamienić ten kraj w gówno".
Obecnie wszystkie oczy są zwrócone na Meksyk - kraj najściślej współpracujący z Zachodem (z inicjatywy USA włączony do północnoamerykańskiej strefy wolnego handlu NAFTA, ostatnio zawarł podobne porozumienie z Unią Europejską). Lipcowe wybory prezydenckie zakończyły bezprecedensowe 71-letnie rządy Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI), umożliwiając wprowadzenie systemu wielopartyjnego. Według sondażu przeprowadzonego w siedemnastu krajach, większość mieszkańców Ameryki Łacińskiej popiera demokrację i gospodarkę rynkową, choć w Meksyku aż 42 proc. nie chce wolnego rynku, a dwie trzecie nie ufa instytucjom państwa. Nowe władze mają do wykonania ogromną pracę. Były prezydent Ernesto Zedillo zaapelował, by nie kierowano się uprzedzeniami wobec jego następcy. Widocznie rozumie, że w przeciwnym razie jego kraj na zawsze pozostanie - nie tylko geograficznie - po drugiej stronie Rio Grande, a świat nadal będzie się zachwycać jedynie tequilą.
Więcej możesz przeczytać w 32/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.