W ubiegłym tygodniu rzeczniczka płockiej prokuratury Iwona Śmigielska-Kowalska powiedziała, że badając informacje i dokumenty ABW oraz warszawskiej prokuratury okręgowej z prowadzonych postępowań prokurator uznał, iż nie doszło do inwigilacji Lecha Kaczyńskiego. - Prokurator uznał, że absolutnie nie było sytuacji, w której można mówić o inwigilacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w tym o przekroczeniu uprawnień - powiedziała Śmigielska-Kowalska. Decyzja prokuratury jest nieprawomocna.
Na początku lutego PiS złożył w Prokuraturze Generalnej zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez ABW. Sprawę przekazano następnie warszawskiej prokuraturze apelacyjnej, by zdecydowała, która jednostka zbada zawiadomienie. Ostatecznie podjęto decyzję, że będzie to płocka prokuratura okręgowa - prokuratura mogła wszcząć śledztwo lub tego odmówić.
23 listopada 2008 r. konwój samochodów z prezydentem Lechem Kaczyńskim i prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. Rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Powołując się na tajny raport ABW, "Dziennik" napisał, że za najbardziej prawdopodobną wersję uznano w dokumencie, iż "sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską". W styczniu "Rzeczpospolita" napisała, że podczas śledztwa ws. ujawnienia raportu "sprawdzano billingi urzędników z kancelarii poprzedniego prezydenta". "Sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW" - podała wówczas "Rz". Po tej publikacji PiS ocenił, że to sprawa "na skalę amerykańskiej afery Watergate". Posłowie tej partii: Arkadiusz Mularczyk, Antoni Macierewicz i Adam Hofman pytali, czy o działaniach ABW wiedział premier Donald Tusk i czy śledztwo prowadzone przez ABW nie było "pretekstem do zbierania danych wrażliwych na temat prezydenta i całego jego otoczenia".
PAP, arb