"Kaczyński jest żądny zemsty i rewanżu"

"Kaczyński jest żądny zemsty i rewanżu"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jarosław Kaczyński (fot. Wprost) Źródło: Wprost
- PO jest normalnym konkurentem w drodze do władzy. PiS jest zaś wrogiem nieuznającym III RP i kontestującym demokratyczne wybory Polaków – stwierdza były premier, polityk SLD Leszek Miller w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Zdaniem byłego premiera Leszka Millera, Prawo i Sprawiedliwość jest w stanie zrobić "wszystko", aby nie dopuścić do władzy Platformy Obywatelskiej. Może nawet wejść w koalicję z SLD. – PiS po wyborach, gdyby miało dobry wynik, gotowe jest wiele zrobić, żeby zmontować sojusz wszystkich przeciwko PO i  przeprowadzić „dePOizację". Jarosław Kaczyński jest wypełniony pragnieniem zemsty i rewanżu – ocenia Miller.

Leszek Miller uważa, że koalicja PiS z SLD nie miała by szansy przetrwać. Zdaniem byłego premiera, między obiema partiami istnieją zbyt duże różnice programowe. – Taka koalicja byłaby szarpana potężnymi sprzecznościami. Pewnie szybko by się rozpadła – wyjaśnia polityk SLD. Jednocześnie Miller prognozuje, że najbardziej prawdopodobnym zwycięzcą jesiennych wyborów będzie Platforma Obywatelska. Wysokie poparcie dla PO ma zagwarantować wciąż obecny, zdaniem Millera, strach przed powrotem PiS do władzy. – Recydywa IV RP jest dla wielu ludzi czymś tak przerażającym, że gotowi są zamknąć oczy, zatkać nosy i głosować na PO – uważa Leszek Miller.

Miller mówi też, że młodzi politycy lewicy są „naiwni". Zdaniem Millera, nie dostrzegają oni tego, że współczesna lewica, aby odnieść sukces wyborczy, musi otworzyć się na poglądy liberalne. – Rządzenie to najlepszy uniwersytet. W oczekiwaniu na praktyczną szkołę, niektórzy cały czas biegną w lewo, tyle że po rondzie, nie posuwając się nawet metr do przodu – opisowo wyjaśnia Miller.  – Kiedy w 2001 roku poparło nas 40 procent wyborców, zadeklarowanych lewicowców było może 16 procent. SLD musi się otworzyć – tłumaczy były premier.

Polityk SLD podkreśla, że nie rozumie dlaczego Grzegorz Napieralski niechętnie się odnosi do pomysłu umieszczenia na listach wyborczych Sojuszu takich polityków jak Miller czy Oleksy. – To śmieszne. Napieralski zdał pierwszy poważny egzamin, kiedy zdecydował się na start w wyborach prezydenckich. Zaryzykował i wygrał. Teraz musi przejść kolejną próbę. Oświadczyć: zapraszam wielu ludzi o uznanych nazwiskach i kompetencjach, ale nie traktuje ich jako konkurentów, bo moje przywództwo jest wystarczająco silne – twierdzi.

MK, „Gazeta Wyborcza"