Zupełnie inaczej sytuację w tym rejonie ocenia opozycyjna "Narodnaja Wola". "Do dziś nie przesiedlono części ludności, nadal prowadzona jest produkcja żywności na obszarach skażonych, nie stworzono niezawodnego systemu zapobiegania rozprzestrzenianiu się radionuklidów na Białorusi. Kontynuowane są mało efektywne sposoby tzw. odrodzenia skażonych terenów, choć już w 1990 roku naukowcy białoruscy ostrzegali, że całkowita likwidacja skutków katastrofy - czyli doprowadzenie tych obszarów do stanu sprzed awarii - nie powiedzie się" - wylicza gazeta.
Opozycyjna gazeta przekonuje, że choć "katastrofa czarnobylska oddala się w czasie, to jej tragiczne skutki dla Białorusi wzmagają się". "Kurs na >odrodzenie życia na skażonych terenach<, obrany w połowie lat 90., pomaga zwiększyć produkcję, ale raczej nie sprzyja polepszeniu zdrowia narodu. Nie wiemy, co i w jakiej ilości produkuje się na terytoriach skażonych" - dodaje. "Narodnaja Wola" zarzuca też władzom ograniczenia w udzielaniu pomocy humanitarnej ludności ze skażonych terenów przez organizacje z zagranicy.
Z kolei w "Komsomolskiej Prawdzie" wydarzenia sprzed 25 lat wspomina poeta Hienadź Buraukin, w 1986 roku szef radia i telewizji Białoruskiej Republiki Radzieckiej. Mówi on, że o katastrofie elektrowni w Czarnobylu dowiedział się z mediów zagranicznych, w tym Polskiego Radia. To ono powiadomiło o wydostaniu się substancji radioaktywnych po awarii i zaleciło ludności, by kupowała w aptekach preparaty jodowe. Buraukin wspomina o nielicznych osobach z ówczesnej elity białoruskiej, które zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, próbowały zmusić władze do działania. "Wydaje mi się, że otwarcie o skali tragedii czarnobylskiej nie powiedziano do dziś" - ocenia poeta.
PAP