Chcesz pokonać wroga, to zniszcz jego autorytety. Ale pamiętaj, że on też będzie próbował zniszczyć twoje.
W maju 2004 r. Polska staje się członkiem Unii Europejskiej. To symboliczny koniec polskiej transformacji i zwieńczenie zbiorowego wysiłku większości polskich elit. Trzy miesiące później umiera Czesław Miłosz. Gorszące awantury o miejsce pochówku poety są przedsmakiem wydarzeń, które dopiero mają nadejść. W kwietniu 2005 r. umiera z kolei Jan Paweł II – autorytet do końca wyjątkowy, powszechny, nigdy niezbrukany. A już pół roku później PiS wygrywa podwójne wybory.
Przywódca zwycięskiego obozu zapowiada IV RP – nowe państwo zbudowane na zupełnie nowym porządku aksjologicznym. Ów nowy porządek wymaga nowych autorytetów.
Zanim jednak nastąpi ich proklamacja, trzeba jeszcze obalić te dotychczasowe. Lista postaci zasłużonych, które IV RP wzięła na celownik, była imponująca. By wymienić najważniejszych: Lecha Wałęsę, Adama Michnika, Jacka Kuronia, Bronisława Geremka, Czesława Miłosza. Poza ostrzałem długo pozostawał Władysław Bartoszewski, sam wszakże wstrzemięźliwy w ocenach IV RP. Gdy stracił cierpliwość (a stało się to po insynuacji Antoniego Macierewicza, jakoby większość ministrów spraw zagranicznych była agentami sowieckich służb), skończyła się taryfa ulgowa także wobec niego.
Miejsca opuszczone przez autorytety fałszywe próbowano wypełnić nowymi bohaterami. Symbolem oporu robotniczego zamiast Wałęsy stała się Anna Walentynowicz. Pierwszym niekomunistycznym premierem obwołano już nie Mazowieckiego, ale Jana Olszewskiego. Wielkim poetą został nie podejrzany Litwin Czesław Miłosz, tylko pospiesznie pasowany na prawicowego wieszcza Zbigniew Herbert.
Po katastrofie smoleńskiej pojawił się jeszcze jeden autorytet, nadrzędny i przyćmiewający wszystkie inne – bohaterski prezydent Lech Kaczyński. Za życia nawet zwolennicy PiS postrzegali go jako kiepską kopię genialnego brata. Po śmierci stał się bohaterem niezliczonych historycznych analogii – spadkobierca tradycji jagiellońskiej, sukcesor Józefa Piłsudskiego, jedyna prawdziwa ikona „Solidarności".
Przywódca zwycięskiego obozu zapowiada IV RP – nowe państwo zbudowane na zupełnie nowym porządku aksjologicznym. Ów nowy porządek wymaga nowych autorytetów.
Zanim jednak nastąpi ich proklamacja, trzeba jeszcze obalić te dotychczasowe. Lista postaci zasłużonych, które IV RP wzięła na celownik, była imponująca. By wymienić najważniejszych: Lecha Wałęsę, Adama Michnika, Jacka Kuronia, Bronisława Geremka, Czesława Miłosza. Poza ostrzałem długo pozostawał Władysław Bartoszewski, sam wszakże wstrzemięźliwy w ocenach IV RP. Gdy stracił cierpliwość (a stało się to po insynuacji Antoniego Macierewicza, jakoby większość ministrów spraw zagranicznych była agentami sowieckich służb), skończyła się taryfa ulgowa także wobec niego.
Miejsca opuszczone przez autorytety fałszywe próbowano wypełnić nowymi bohaterami. Symbolem oporu robotniczego zamiast Wałęsy stała się Anna Walentynowicz. Pierwszym niekomunistycznym premierem obwołano już nie Mazowieckiego, ale Jana Olszewskiego. Wielkim poetą został nie podejrzany Litwin Czesław Miłosz, tylko pospiesznie pasowany na prawicowego wieszcza Zbigniew Herbert.
Po katastrofie smoleńskiej pojawił się jeszcze jeden autorytet, nadrzędny i przyćmiewający wszystkie inne – bohaterski prezydent Lech Kaczyński. Za życia nawet zwolennicy PiS postrzegali go jako kiepską kopię genialnego brata. Po śmierci stał się bohaterem niezliczonych historycznych analogii – spadkobierca tradycji jagiellońskiej, sukcesor Józefa Piłsudskiego, jedyna prawdziwa ikona „Solidarności".
O tym co Polacy robią z autorytetami przeczytacie w artykule Rafała Kalukina w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".