Od badania przeszłości Bronisław Geremek przeszedł do jej tworzenia
Bronisław Geremek nie lubi mówić o swym rodowodzie, dzieciństwie oraz życiu prywatnym. Jego wczesna biografia jest posępna jak średniowiecze, które pozostaje naukową pasją profesora. Bodaj tylko raz, w obszernym wywiadzie udzielonym dziesięć lat temu, zdobył się na kilka zdań o latach wojny, którą przeżył "w najstraszniejszych warunkach", jakie tylko mogły być udziałem takich dzieci jak on. "Świat palił się na moich oczach. Palił się też mały świat rodzinnych kontynuacji, w którym jest ciągłość oczywistych wartości, zasad, reguł. W mojej dziecięcej biografii świat ciągle się rozpadał. To też nadawało kształt mojej późniejszej wrażliwości" - mówił wówczas Jackowi Żakowskiemu w książce "Żakowski pyta - Geremek odpowiada". Później konsekwentnie odmawiał wynurzeń na ten temat. - Nie znoszę zwierzeń - ucina wszelkie próby dziennikarskich indagacji.
Lata dzieciństwa nazywa "zamkniętym kajetem", którego nigdy nie otwiera, bo otwierać nie chce. "Nie znaczy to jednak, że tej świadomości żydowskiej w sobie nie noszę. Noszę ją, ona pojawia się wtedy, gdy wyłania się kwestia antysemityzmu, gdy staję wobec szowinizmu czy wręcz rasizmu. Na co dzień jest to jednak książka zamknięta na klucz" - powiedział w tym samym wywiadzie rzece.
Toteż jego oficjalne biogramy zawierają osiemnastoletnią lukę: między przyjściem na świat (w 1932 r.) a wstąpieniem do PZPR (w 1950 r.). Nigdy nie wypierał się swojej przygody z komunizmem ani nie próbował jej zohydzić czy zbanalizować. - Wstąpiłem, bo uważałem, że istnieje zespół fundamentalnych wartości, które mnie z tą partią wiążą. Sądziłem wtedy, że komunizm jest młodością świata.
Młodość Geremka upływała najpierw we Wschowie, (gdzie jego ojczym, przedwojenny urzędnik państwowy, był wicestarostą z ramienia mikołajczykowskiego PSL), a potem na warszawskim Żoliborzu. We Wschowie służył do mszy, należał do Sodalicji Mariańskiej i miał prywatnego nauczyciela, który wyuczył go biegle łaciny i francuskiego. Na Żoliborzu dorastał w sąsiedztwie młodszego o dwa lata Jacka Kuronia oraz swoich rówieśników z przeciwnego dziś obozu politycznego: profesorów Jerzego Wiatra i Janusza Reykowskiego. Z Reykowskim chodził razem do liceum. Wszyscy biegali w czerwonych krawatach Związku Walki Młodych, przy czym - jak pisze Kuroń w jednej ze swych książek -"w moim i Bronka ówczesnym widzeniu oni (Reykowski i Wiatr) byli reakcjonistami, przeciwnikami władzy ludowej". Sam Geremek tak wspominał w wywiadzie książkowym ten okres: "Proszę sobie wyobrazić: jest rok 1948, młody chłopak przychodzi z prowincjonalnego miasta do metropolii, jaką wydaje mu się Warszawa. Wchłania świat innych książek niż te, które czytywał w domu. W tych książkach znajduje sprzeciw wobec ludzkiej krzywdy. Dowiaduje się z nich o świecie, o Europie, poznaje ideę sprawiedliwości społecznej i krytykę zachodniej demokracji, czyta o nieuchronności pewnych kosztów koniecznych, gdy chce się na dużą skalę wprowadzić społeczną sprawiedliwość..."
Niemal identycznie uzasadniali swe wstąpienie "w szeregi PZPR" inni późniejsi "wrogowie władzy ludowej" - Jacek Kuroń i Karol Modzelewski. Tyle że Geremek - w odróżnieniu od nich - nie starał się zbawiać świata ani nawet wyrównywać owych "szeregów". Kiedy zaczęły go uwierać, po prostu je opuścił jak wielu przed nim i po nim późniejszych opozycjonistów. "Opuściłem partię z tych samych powodów, dla których do niej wstąpiłem. W 1968 r., w momencie inwazji na Czechosłowację, zamknąłem ten rozdział właśnie dlatego, że rozwiewała ona nadzieje rewizjonizmu na socjalizm z ludzką twarzą. To, co wydawało się ceną sprawiedliwości, okazało się istotą zła, które ze sprawiedliwości zrobiło sobie parawan. Moje odejście z partii nie było wówczas aktem politycznym, lecz wyborem moralnym" - tłumaczył Żakowskiemu dwadzieścia lat później. Jeden z jego byłych towarzyszy z organizacji partyjnej w Instytucie Historii PAN wspomina, że Geremek rzadko zabierał głos na zebraniach, nawet wówczas, gdy pełnił funkcję sekretarza. A jeśli już został wywołany na mównicę, używał tak ezopowych określeń, że aktywistów nawykłych do "tak-tak, nie-nie" doprowadzało to do płaczu. Bodaj tylko raz, w marcu 1968 r., zarzucił swój styl i był to zarazem początek końca jego partyjnej przygody. Z ujawnionego po trzydziestu latach zalegania w archiwum MSW "Sprawozdania Mariana Drozdowskiego na temat sytuacji w IH PAN" wynika, że tow. Bronisław Geremek był wśród "towarzyszy, którzy w dniach marcowych zajęli niepartyjne stanowisko", za co on i tow. Krystyna Kerstenowa "zostali wyprowadzeni z kierownictwa panowskiej organizacji partyjnej (Geremek na własną prośbę)". 11 kwietnia 1968 r. dr Geremek przestał być II sekretarzem POP PZPR, a cztery miesiące później oddał legitymację. "Uważałem, że wycofuję się z polityki na zawsze. Widziałem siłę i żywotność komunizmu, jego struktur, jego władzy. Sądziłem, że w tej sytuacji jedyną możliwość uczestniczenia w życiu politycznym daje członkostwo partii. Zamknąłem się więc w świecie nauki. Przez lata myślałem tylko o pisaniu książek i o historii średniowiecza. Szczęśliwie moja wcześniejsza pasja polityczna była wyłącznie pasją obserwacji. To ułatwiało mi pogrążenie się w historii" - wyjaśniał Żakowskiemu. Jeszcze przed wydarzeniami 1968 r. dzięki stypendium naukowemu i rodzinie nad Sekwaną spędził w Paryżu niemal cały rok 1956 oraz lata 1962-1965. Zgłębiał rzadko wówczas badane mroki francuskiego średniowiecza, jego nieznane światy i półświatki, losy ludzi "odrzuconych". Opisał je w książkach "Litość i szubienica", "Dzieje nędzy i miłosierdzia", "Świat opery żebraczej", które dały mu pozycję jednego z najbardziej znaczących mediewistów Europy i doktoraty honoris causa uniwersytetów w Tours, Bolonii, Utrechcie oraz Columbii i Sorbony. "Moje badania nad ubogimi wynikały z potrzeby pokazania tych, których się w historii normalnie pomija" - tłumaczył niedawno swój wybór specjalności w wywiadzie dla "Vivy". W Polsce jego niebanalne zainteresowania naukowe miały różny odbiór. Na profesurę musiał czekać aż dwadzieścia lat od abilitacji. Kiedy zaś rzecznik ekipy stanu wojennego Jerzy Urban próbował go zdyskredytować jako naukowca i działacza podziemia, mówił o nim per "docent od paryskich prostytutek". Praca badawcza jednak Bronisławowi Geremkowi nie wystarczała. Po rzuceniu legitymacji na wiele lat pozbawiono go paszportu, a więc szansy wyjazdów naukowych. Nie miał też możliwości nauczania i kontaktów z młodzieżą. Zaangażował się zatem w działalność Towarzystwa Kursów Naukowych i w tajne wykłady Uniwersytetu Latającego. W końcówce lat 70. były to jedne z głównych (obok KOR i ROPCiO) ośrodków opozycji. - Uważałem, że powinienem robić coś, co robić mogłem, by przeciwstawić się totalitarnej beznadziejności -ujawnia motywy tego zaangażowania, które w sierpniu 1980 r. zawiodło go do strajkującej stoczni gdańskiej, a w rezultacie na szczyty nowej władzy. "Kiedy wracałem do polityki, wracałem do niej z tego samego powodu, dla którego w 1950 r. wstąpiłem do partii, a w 1968 r. z niej wystąpiłem. Uważałem nawet, że ciąży na mnie szczególny obowiązek przeciwstawienia się totalitaryzmowi, komunizmowi i partii - właśnie dlatego, że wcześniej do niej należałem. Czułem się zobowiązany do spłacenia długu, który ciążył na mnie ze względu na fakt, że blisko 20 lat tę legitymację nosiłem" - wyjaśniał Żakowskiemu wkrótce po obradach "okrągłego stołu". Zajmował przy nim jedno z najważniejszych miejsc, obok swych dawnych kolegów z Żoliborza: Kuronia i Reykowskiego. Szkolna znajomość z tym ostatnim - jak sam przyznaje - ułatwiła wspólne poszukiwanie kompromisu przy podstoliku politycznym, któremu obaj przewodniczyli. Droga Geremka do stoczni trwała wiele lat, jeden tydzień i cały dzień 21 sierpnia 1980 r. "To coś poważnego" - miał według relacji Geremka powiedzieć Mazowiecki, gdy 14 sierpnia usłyszał o tym, co zaczyna się dziać na wybrzeżu. Powstał pomysł napisania apelu intelektualistów, znanego jako "list 64". Osoby związane głównie z TKN oraz warszawskim Klubem Inteligencji Katolickiej wzywały w nim władze i strajkujących do znalezienia rozwiązania wykluczającego rozlew krwi. "W tej walce miejsce postępowej inteligencji jest po stronie robotników" - stwierdzał apel ogłoszony przez Radio Wolna Europa. 20 sierpnia Geremek zaniósł go do KC PZPR, gdzie spotkał się - mówiąc jego słowami - "z nie najlepszym przyjęciem". Został na krótko zatrzymany, a w jego mieszkaniu przeprowadzono rewizję. Nazajutrz obaj z Mazowieckim pojechali z listem do Gdańska. Mieli "ogon" - dwa milicyjne samochody. Postanowili jechać bocznymi drogami, zasłanymi częściowo gałęziami połamanymi przez wichurę. Podróż zajęła im prawie cały dzień. Według znanego historyka Timothy Gartona Asha, Wałęsa powitał ich z otwartymi rękami: "My jesteśmy tylko robotnikami, ci z rządu są wykształceni, potrzebujemy waszej pomocy" - i tak powstała komisja ekspertów. Według Geremka, przywódca strajku podrapał się po głowie: "To bardzo piękne wieści, ale co my mamy robić z listami, potrzebujemy pomocy". - Odpowiedziałem, że my możemy być tylko ekspertami - wspomina Geremek. Wałęsa zabrał list, wrócił po dziesięciu minutach i oznajmił, że jest zgoda na komisję ekspertów. Sam Wałęsa w książce "Wódz" tak mówił o tych "dziesięciu minutach": "Kiedy Borusewicz, Gwiazda i inni demokratycznie orzekli, że trzeba podziękować Mazowieckiemu i Geremkowi i niech wracają do Warszawy, ja powiedziałem "nie" i od tego zaczęła się moja dyktatura. Jak bym tak nie zagrał, pan Mazowiecki by pisał dalej w "Więzi", a Geremek nie byłby Geremkiem". Komisję Ekspertów przy Międzyzakładowym Komitecie Strajkowym, której przewodniczącym został Mazowiecki, a nieformalnym wiceszefem Geremek, uzupełniło wnet pięciu innych sygnatariuszy "listu 64": publicysta "Znaku" Bohdan Cywiński, prezes warszawskiego KIK Andrzej Wielowieyski, ekonomista Waldemar Kuczyński, docent Tadeusz Kowalik i socjolog Jadwiga Staniszkis. Eksperci redagowali 21 postulatów, pisali projekt statutu "Solidarności", a przede wszystkim doradzali robotnikom, jak prowadzić negocjacje ze stroną partyjno-rządową. Byli dla niej trudnym przeciwnikiem. - Tam same tuzy intelektualne, a odpowiedzi na ich postulaty pisali z naszej strony trzej inżynierowie mechanicy, ślusarze można powiedzieć - wspomina Aleksander Kopeć, ówczesny minister przemysłu maszynowego, członek komisji partyjno-rządowej, jeden z owych "ślusarzy". "W stoczni Bronek z badacza historii stał się nagle jej twórcą" - zauważa Jacek Kuroń w "Kwadraturze koła". Wśród negocjatorów, a potem w "Solidarności", Geremek był "gołębiem": studził emocje, temperował co bardziej porywczych związkowców. "Prezydium MKS co rusz wpadało w konflikt z doradcami: Wielowieyskim, Mazowieckim, Geremkiem, a Wałęsa ich bronił" - pisze Kuroń. W marcu 1981 r. Geremek próbował gasić pożar w Bydgoszczy, po pobiciu przez MO tamtejszych liderów związkowych: Rulewskiego, Łabentowicza i Bartoszcze. Został szefem komisji programowej pierwszego zjazdu NSZZ "Solidarność", ale przepadł w wyborach z powodu "ogólnej nieufności do ekspertów", jak to ujmuje Kuroń. W stanie wojennym Geremek przeszedł typową drogę. Internowanie po 13 grudnia, zwolnienie i aresztowanie w maju 1983 r. Próbowano wrobić go w szpiegostwo. Urban na jednej ze swych konferencji prasowych doniósł, że z rezydentem CIA utrzymywali bliskie kontakty "tak zwani polscy intelektualiści - profesorowie Sokołowska, Szaniawski i Geremek". Z obawy przed procesem Urban musiał się z tego pomówienia - jak sam przyznaje -"wycofać kurtuazyjnym i przepraszającym oświadczeniem". Był to bodaj jedyny wypadek, kiedy rzecznik stanu wojennego przepraszał działacza "Solidarności". -Niepozorny i cichy Geremek budził u esbeków i służących im propagandystów nie mniejszy respekt, pomieszany z nienawiścią, niż wygadany Kuroń i nieuchwytny Bujak - mówi jeden z przywódców ówczesnego podziemia. Wyrazem wściekłości reżimu Jaruzelskiego było wyrzucenie Geremka z PAN. Odzyskał etat dopiero po "okrągłym stole". Ale wtedy już wszedł do wielkiej polityki. Kiedy po wyborach 1989 r. formował się pierwszy rząd "Solidarności", Geremek miał najwięcej danych, by stanąć na jego czele. "Bronek był wymarzonym kandydatem na premiera. Miał wyobraźnię, co znaczy rządzić państwem wtedy, gdy musi ono przejść tak wielką ustrojową transformację. Gdyby jego wybrał Wałęsa, nie czekalibyśmy prawie miesiąc na nowy gabinet, on by to zrobił w ciągu trzech dni. Wówczas było to bardzo ważne. Ponadto Bronek był skuteczniejszy, sprawniejszy w działaniu. On by umiał współpracować z Lechem i nie dopuściłby do rozbicia "Solidarności". I Lech przy Geremku jako premierze, przy Tadeuszu, przy najlepszych ludziach, którzy by go wtedy otaczali, byłby wielkim prezydentem wolnej Polski" - taką wizję rozwoju wydarzeń snuł parę lat później w "Przepraszam za Solidarność" Zbigniew Bujak, dając do zrozumienia, że wówczas nie byłoby powrotu postkomuny w wyborach 1993 r., a Wałęsa kończyłby właśnie swą drugą prezydencką kadencję. Czy tak potoczyłyby się polskie losy? Będą to badać nowe pokolenia mediewistów, gdy nasze dzisiejsze czasy staną się średniowieczem III Rzeczypospolitej.
Więcej możesz przeczytać w 2/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.