- To wydarzenie bez precedensu w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości - powiedział sędzia płk Mirosław Jaroszewski rozpoczynając uzasadnienie wyroku. Wobec wszystkich oskarżonych sąd wydał wyrok uniewinniający ze stwierdzeniem, że brak jest dowodów wystarczających do stwierdzenia, że popełnili zarzucaną im zbrodnię.
"Dokumentacja nie była właściwa"
- Rozstrzygając niniejszą sprawę sąd nie dysponował właściwą dokumentacją pozwalająca na precyzyjne ustalenie miejsca, z którego prowadzono ogień, punktów, z których postrzegali zdarzenia świadkowie relacjonujący jego przebieg, bądź precyzyjnego ustalenia możliwości obserwacji zabudowań, w których znajdowały się pokrzywdzone osoby - mówił sędzia płk Mirosław Jaroszewski uzasadniając wyrok. Dodał, że opinia balistyczna w sprawie oparta była na oględzinach miejsca zdarzenia niepozwalających na precyzyjne ustalenie wszystkich miejsc upadku granatów moździerzowych. - Próby uzupełnienia materiału dowodowego, z przyczyn od sądu niezależnych, nie powiodły się, w tym także z powodu niewykonania przez oskarżyciela publicznego decyzji sądu o konieczności uzupełnienia braków - mówił sędzia.
"Do pomówień współoskarżonych trzeba podchodzić z wielką ostrożnością"
Brak jest dowodów, że żołnierze, którzy wyjechali pod Nangar Khel, otrzymali rozkaz ostrzelania wioski, który miałby im wydać dowódca kpt. Olgierd C. - uznał Wojskowy Sąd Okręgowy, uniewinniając oskarżonych. Można byłoby przypisać winę kpt. C. tylko wtedy, gdyby mieć dowód, że faktycznie było tak, jak twierdzą jego podwładni. Olgierd C., dowódca Zespołu Bojowego "Charlie" z bazy Wazi-Khwa według prokuratury po ogólnej odprawie, na osobności, miał nakazać swym podwładnym (ppor. Łukaszowi Bywalcowi, chor. Andrzejowi Osieckiemu i plut. Tomaszowi Borysiewiczowi) ostrzelanie z moździerza nie tylko stanowisk bojowych talibów, ale też samej wioski Nangar Khel.
Podczas procesu obrona przekonywała, że to podwładni Olgierda C. zrzucają na niego swoją winę za zabicie cywili i ostrzelanie niebronionego obiektu. Obrońcy przypominali, że zeznający na procesie świadkowie mówili, iż przypisywany kpt. C. zwrot "przepier... wioskę" był rozumiany jako polecenie jej otoczenia i przeszukania - tak jak już wielokrotnie wcześniej robiono. - Do pomówień współoskarżonych trzeba podchodzić z wielką ostrożnością - podkreślił w uzasadnieniu sędzia Jaroszewski. Zwrócił uwagę, że pozostali oskarżeni mieli interes w pomawianiu swego szefa o wydanie takiego rozkazu.
Sąd uznał wyjaśnienia Olgierda C. za spójne i logiczne. Dodał, że głównymi dowodami przemawiającymi na jego niekorzyść były właśnie pomówienia ze strony współoskarżonych. - Żaden z obecnych w TOC (centrum operacyjnym bazy wojskowej) nie słyszał, by padł taki rozkaz. Nieprawdopodobne, aby w sytuacji usłyszenia takiego rozkazu nie zaprotestować, nie prosić o dodatkowe wyjaśnienia lub nie żądać polecenia na piśmie - uznał sąd.
"Wersji oskarżonych nie da się bronić"
- Brak dowodów, by twierdzić, że żołnierze w Afganistanie mieli zamiar zabić cywilów i ostrzelać wioskę Nangar Khel - uznał sąd. Sąd stwierdził, że w ciągu zdarzenia wystrzelono 24 granaty moździerzowe, ale pewne są tylko dwa miejsca upadku tych pocisków. - Nie można też wykluczyć wadliwości amunicji - dodał sędzia Jaroszewski. Jak powiedział, nie ma w tej sprawie dowodu na to, że żołnierze specjalnie namierzali wioskę, by w nią strzelać.
Według sądu żołnierze oskarżeni o ostrzelanie wioski i zabójstwo cywili byli "zszokowani" informacją, że trafili w wioskę - nie zaś w pobliskie wzgórza, gdzie mieli celować. - Zszokowany był też pozostający w bazie dowódca kpt. Olgierd C. - dodał sąd w uzasadnieniu wyroku. Jak mówił sędzia Jaroszewski to wówczas oskarżeni żołnierze postanowili stworzyć wersję wydarzeń, że odpowiedzieli na ogień prowadzony w ich stronę z okolic wioski, a potem - że działali na rozkaz kpt. C. - Tych wersji nie da się w żaden sposób obronić - uznał sąd.
Zdaniem warszawskiego sądu, prokuratura miała powody, by wszcząć śledztwo w sprawie wydarzeń pod Nangar Khel, były też powody stosowania aresztów w tej sprawie, natomiast brak dowodów wystarczających by uznać winę oskarżonych.
Będzie apelacja?
- Prokuratura wojskowa podejmie decyzję o ewentualnej apelacji w sprawie Nangar Khel po otrzymaniu pisemnego uzasadnienia wyroku - poinformował po zakończeniu procesu przedstawiciel prokuratury. - Prokuratura wojskowa nie zgadza się z wyrokiem uniewinniającym ws. Nangar Khel, uważa że były podstawy do skazania wszystkich oskarżonych za zbrodnię wojenną zabójstwa cywili i ostrzelania wioski - oświadczył prokurator płk Jakub Mytych.Groziło im do 12 lat więzienia
To bezprecedensowa sprawa w historii polskiej armii. Prokuratura oskarżyła siedmiu żołnierzy z 18. Bielskiego Batalionu Desantowo-Szturmowego. Uznała, że dopuścili się zbrodni wojennej - 16 sierpnia 2007 r. ostrzelali z broni maszynowej i moździerzy niebroniony obiekt, niebędący obiektem wojskowym i zabili ośmiu cywili. W środę sąd uznał jednak, że nie ma wystarczających danych do stwierdzenia, że doszło do zbrodni wojennej i uniewinnił: dowódcę grupy kpt. Olgierda C. (nie zgadza się na podawanie danych), ppor. Łukasza Bywalca, chor. Andrzeja Osieckiego, plut. Tomasza Borysiewicza, starszych szeregowych Jacka Janika i Roberta Boksy oraz st. szer. rezerwy Damiana Ligockiego (jako jedyny nie miał on zarzutu zabójstwa cywili, lecz ostrzelania niebronionego obiektu).
Prokurator domagał się dla nich kar od 5 do 12 lat więzienia. Najwyższej dla Olgierda C., który miał polecić swym podwładnym strzelanie do wiosek i dla chor. Osieckiego.
Generałowie na sali
Podczas odczytywania wyroku sala rozpraw była wypełniona po brzegi. W sądzie pojawili się wspierający żołnierzy: były dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak, gen. Jerzy Wójcik - były dowódca 6. brygady desantowo-szturmowej z Bielska-Białej, skąd pochodzą oskarżeni żołnierze, a także twórca jednostki GROM gen. Sławomir Petelicki. Były też żony i inni członkowie rodzin podsądnych. Największą grupę stanowili przedstawiciele mediów, z których część musiała się zadowolić pozostaniem na korytarzu lub na balkonie przylegającym do sali sądowej.
zew, PAP