Jak sprzedać legendę polskiej drogi do wolności
Wycieczka do sali BHP w Stoczni Gdańskiej połączona z odpoczynkiem na styropianie, zdjęcia przed bramą nr 2 i pomnikiem stoczniowców. Atrakcje szklano-aluminiowego Centrum "Solidarności": kopie związkowych gadżetów z lat 80. (znaczków, banknotów, kubków, koszulek i plakatów), możliwość sfotografowania się z woskowym Lechem Wałęsą, prezentacje wideo, podziemne wydawnictwa i ich kopie (do nabycia), czynne powielacze i sitodruki dla amatorów "zakazanych" wydawnictw, filmy, wirtualne potyczki z ZOMO i wizyty w "internacie". Takie atrakcje turystyczne może wkrótce proponować Gdańsk. Oferta będzie adresowana głównie do gości z zachodniej Europy, USA i Japonii oraz do młodzieży z Polski i krajów środkowo-wschodniej Europy. Eskapada "szlakiem "Solidarności"" byłaby stałym punktem wycieczek - jak oglądanie muru berlińskiego, Tower w Londynie, muzeum Anny Frank bądź Mozarteum.
Radni Gdańska uznali, że sprzedaż legendy nie będzie jej wyprzedażą, że przedsięwzięcie jest wprawdzie mocno spóźnione, lecz realne. Niektórzy obawiają się tylko, by nie stworzyć w Gdańsku solidarnościowego Disneylandu. Na początek radni postanowili przeznaczyć z budżetu miasta milion złotych na utworzenie fundacji Centrum "Solidarności". Jej celem będzie upowszechnianie wiedzy o "polskiej drodze do wolności". Wśród założycieli znaleźli się m.in. Lech Wałęsa, arcybiskup Tadeusz Gocłowski i NSZZ "Solidarność". - Próby powołania instytucji zajmujących się zachowaniem legendy "Solidarności" zaczęły się w 1992 r. - mówi Bogusław Gołąb, szef archiwum zarządu regionu gdańskiego "Solidarności". - Od 1989 r. ludzie przynosili do regionu dokumenty i pamiątki z pierwszych lat działalności związku, z czasów podziemia. Przechowywaliśmy te zbiory w naszej bibliotece, ale było dla nas coraz bardziej oczywiste, że wymagają one profesjonalnego opracowania. W czerwcu 1993 r. zarząd regionu podjął decyzję o utworzeniu fundacji, która opiekowałaby się archiwum, muzeum, biblioteką i czytelnią. W następnym roku wystąpiono o jej rejestrację. Z formalnego punktu widzenia była to prywatna inicjatywa działaczy gdańskiej "Solidarności".Wśród fundatorów znaleźli się wszyscy dotychczasowi przewodniczący zarządu regionu, od Lecha Wałęsy poczynając. Warszawski sąd cztery razy odmawiał zarejestrowania statutu fundacji. Procedura rejestracyjna ciągnęła się latami, a piątej próby już nie podjęto. - Wielkie nazwiska nie gwarantują sukcesu - mówi Janusz Śniadek, wiceprzewodniczący komisji krajowej związku, komentując porażkę inicjatywy sprzed kilku lat. - Teraz przyjęliśmy inną formułę: założycielami fundacji są bowiem przede wszystkim osoby prawne i instytucje.
Pierwszy w realizację projektu zaangażował się Paweł Adamowicz, przewodniczący rady miasta poprzedniej kadencji, obecny prezydent Gdańska. Wraz z dr. Jerzym Kuklińskim z Muzeum Historii Miasta Gdańska stworzyli koncepcję powołania Muzeum Polskiej Drogi do Wolności. Przedstawiony w marcu 1998 r. projekt spotkał się z zainteresowaniem i został wpisany do strategii rozwoju miasta do roku 2010. Dziś Adamowicz ma nadzieję, że sądowa rejestracja fundacji nastąpi przed obchodami dwudziestej rocznicy powstania "Solidarności". Wtedy zaprezentowany zostanie szczegółowy plan działania fundacji i propozycje dotyczące kongresu upamiętniającego dwudziestolecie związku. Kongres miałby się odbyć 29 sierpnia 2000 r., a organizatorzy chcą zaprosić przywódców z całego świata, którzy przyczynili się do sukcesu "Solidarności". W gronie gości znaleźliby się Margaret Thatcher, George Bush, Helmut Kohl, Vaclav Havel, Jacques Chirac, John Major, Felipe Gonzalez. Myśli się też o zaproszeniu Jimmy’ego Cartera, Danielle Mitterrand, Zbigniewa Brzezińskiego, Caspara Weinbergera i Michaiła Gorbaczowa. Następnego dnia odbyłby się nadzwyczajny zjazd związku. Logo obchodów dwudziestolecia zaprojektował wspólnie z żoną Jerzy Janiszewski, twórca znaku graficznego "Solidarności".
Z badań opinii publicznej wynika, że wprawdzie maleje grupa Polaków uważających, iż wprowadzenie stanu wojennego było uzasadnione, ale też coraz mniej jest tych, którzy wiedzą, kiedy to nastąpiło. "Przegrywamy bitwę o pamięć" - alarmował na łamach "Wprost" Jan Krzysztof Bielecki, były premier, w dziesiątą rocznicę jesieni ludów. Polscy politycy chętnie powtarzają słowa Tukidydesa: "Narody, tracąc pamięć, tracą życie", lecz niewiele dotychczas zrobili, by uchronić własny naród przed skutkami zbiorowej amnezji. Dlatego wydawać się mogło, że rocznica upadku komunizmu bardziej obchodzi Niemców czy Czechów niż Polaków. - Ojcowie-założyciele "Solidarności" skupili się na reformowaniu państwa i utrwalaniu swej pozycji na scenie politycznej. Nie znaleźli czasu ani ludzi, którzy mogliby w ich imieniu i na ich rachunek przedstawić taką ideę i ją zrealizować - uważa Paweł Adamowicz. - To jedno z największych niedopatrzeń działaczy "Solidarności" - dodaje Janusz Śniadek. - Sprawy bieżące, polityczna doraźność wydawały się ważniejsze od myślenia o tym, jak przeszłość zachować dla przyszłości. Aby "zachować przeszłość dla przyszłości", 25 listopada 1999 r. rada miasta Gdańska przyjęła uchwałę o utworzeniu fundacji. Podwyższyła zaproponowany przez zarząd wkład ze stu tysięcy złotych do miliona złotych. Przeciwko ustawie głosowała tylko jedna z radnych SLD, która zaprotestowała przeciw przekazaniu na rzecz fundacji tak dużej sumy. Jej protest był formalnie uzasadniony. Radni obeszli bowiem typową procedurę. Zwykle w takich sytuacjach wnioskodawca przedstawia program wykorzystania funduszy, o które prosi. Tymczasem gdańscy radni przeznaczyli pokaźną sumę nie na konkretne przedsięwzięcia, ale na ideę. - Chcieliśmy wreszcie wyjść z zaklętego kręgu niemożności, kiedy o powołaniu fundacji i muzeum od lat tylko się mówi, ale nic konkretnego z tego nie wynika - tłumaczy Adamowicz.
Miasto oprócz pieniędzy wniosło do fundacji budynek byłej stołówki Stoczni Gdańskiej. Inni fundatorzy przekazują od 10 tys. zł do 100 tys. zł. Janusz Szlanta, prezes Stoczni Gdynia, w 1998 r. zapowiedział, że budynek z salą BHP przekaże "Solidarności", a związek postanowił, iż miejsce swych narodzin odda we władanie fundacji.
Do rejestru zabytków wpisany został ostatnio plac Solidarności z Pomnikiem Poległych Stoczniowców i bramą nr 2, a także budynek, w którym mieści się sala BHP. Odpowiednia procedura rozpoczęła się trzy lata temu. - Stocznia była wówczas zagrożona upadłością, miała być sprzedana prywatnemu właścicielowi. Nie wiedzieliśmy, kto nim będzie, nie wiedzieliśmy też, jaki będzie miał stosunek do tych obiektów. Istniały również plany przebudowy układu komunikacyjnego w tamtym rejonie miasta, wskutek czego plac Solidarności odcięto by od terenu stoczni nową arterią - wyjaśnia Marcin Gawlicki, wojewódzki konserwator zabytków. Jego decyzja znajduje oczywiste uzasadnienie w ustawie o ochronie zabytków, która stanowi, iż przedmiotem ochrony prawnej mogą być m.in. miejsca upamiętnione walkami o niepodległość i sprawiedliwość społeczną, a także budowle i przedmioty związane z ważnymi wydarzeniami historycznymi lub z działalnością instytucji i wybitnych osobistości historycznych.
Wiekowy magazyn torped dawnej Stoczni Cesarskiej, w którym po przebudowie mieściła się sala BHP (w sierpniu 1980 r. siedziba Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego), z pewnością spełnia wymóg ustawy. W historii zapisała się także stoczniowa stołówka, przykład tandetnej estetyki lat 70. To tutaj mieściła się siedziba komitetów strajkowych w maju i sierpniu 1988 r. W sierpniu - kordony ZOMO odcięły wtedy stocznię od miasta - ksiądz Henryk Jankowski, który pobłogosławił i wspierał komitet strajkowy.
Pamięć o początkach "Solidarności" wiąże się nie tylko z rozszerzaniem katalogu zabytków, ale także z gromadzeniem dokumentów związku, wspomnień działaczy i grypsów więziennych. Bogusław Gołąb, opiekujący się pamiątkami, do najcenniejszych eksponatów zalicza pierwszy sztandar związku i tablice zawierające 21 postulatów, które w sierpniu 1980 r. wisiały na bramie nr 2 i dokumenty rejestracyjne związku. Na podstawie materiałów z tego "składu" powstało 25 prac dyplomowych i naukowych oraz wiele wystaw. Gołąb czeka teraz na maszyny podziemnej poligrafii, urządzenia do wyrzucania ulotek oraz podziemne radiostacje.
Założyciele fundacji chcą rozpisać międzynarodowy konkurs architektoniczny na projekt kompleksu Centrum "Solidarności". - Chodzi o niezwykłe zadanie: pokazanie, przy zastosowaniu wszystkich dostępnych technik prezentacji, czym był komunizm, a czym na jego tle fenomen "Solidarności" - tłumaczy Paweł Adamowicz. - Po drugie, plac Solidarności i otaczające go obiekty będą się otwierać na tereny stoczniowe, na których powstanie nowe środmieście Gdańska. Stocznia Gdańska nie będzie więc już skansenem "Solidarności", ku zadowoleniu jej działaczy, reagujących alergicznie na słowo "kolebka". - Ekonomia i historia muszą współistnieć, ale nie mogą sobie przeszkadzać - mówi Roman Gałęzewski, przewodniczący stoczniowej "Solidarności". - Zastanawiam się, czy muzeum pokaże całą prawdę o naszej walce? Wątpliwości nie dotyczą jednak sensu i celowości powołania fundacji. Pomniki są potrzebne. Dużo pracy trzeba będzie jednak włożyć w to, by odczarować zapomnienie.
Radni Gdańska uznali, że sprzedaż legendy nie będzie jej wyprzedażą, że przedsięwzięcie jest wprawdzie mocno spóźnione, lecz realne. Niektórzy obawiają się tylko, by nie stworzyć w Gdańsku solidarnościowego Disneylandu. Na początek radni postanowili przeznaczyć z budżetu miasta milion złotych na utworzenie fundacji Centrum "Solidarności". Jej celem będzie upowszechnianie wiedzy o "polskiej drodze do wolności". Wśród założycieli znaleźli się m.in. Lech Wałęsa, arcybiskup Tadeusz Gocłowski i NSZZ "Solidarność". - Próby powołania instytucji zajmujących się zachowaniem legendy "Solidarności" zaczęły się w 1992 r. - mówi Bogusław Gołąb, szef archiwum zarządu regionu gdańskiego "Solidarności". - Od 1989 r. ludzie przynosili do regionu dokumenty i pamiątki z pierwszych lat działalności związku, z czasów podziemia. Przechowywaliśmy te zbiory w naszej bibliotece, ale było dla nas coraz bardziej oczywiste, że wymagają one profesjonalnego opracowania. W czerwcu 1993 r. zarząd regionu podjął decyzję o utworzeniu fundacji, która opiekowałaby się archiwum, muzeum, biblioteką i czytelnią. W następnym roku wystąpiono o jej rejestrację. Z formalnego punktu widzenia była to prywatna inicjatywa działaczy gdańskiej "Solidarności".Wśród fundatorów znaleźli się wszyscy dotychczasowi przewodniczący zarządu regionu, od Lecha Wałęsy poczynając. Warszawski sąd cztery razy odmawiał zarejestrowania statutu fundacji. Procedura rejestracyjna ciągnęła się latami, a piątej próby już nie podjęto. - Wielkie nazwiska nie gwarantują sukcesu - mówi Janusz Śniadek, wiceprzewodniczący komisji krajowej związku, komentując porażkę inicjatywy sprzed kilku lat. - Teraz przyjęliśmy inną formułę: założycielami fundacji są bowiem przede wszystkim osoby prawne i instytucje.
Pierwszy w realizację projektu zaangażował się Paweł Adamowicz, przewodniczący rady miasta poprzedniej kadencji, obecny prezydent Gdańska. Wraz z dr. Jerzym Kuklińskim z Muzeum Historii Miasta Gdańska stworzyli koncepcję powołania Muzeum Polskiej Drogi do Wolności. Przedstawiony w marcu 1998 r. projekt spotkał się z zainteresowaniem i został wpisany do strategii rozwoju miasta do roku 2010. Dziś Adamowicz ma nadzieję, że sądowa rejestracja fundacji nastąpi przed obchodami dwudziestej rocznicy powstania "Solidarności". Wtedy zaprezentowany zostanie szczegółowy plan działania fundacji i propozycje dotyczące kongresu upamiętniającego dwudziestolecie związku. Kongres miałby się odbyć 29 sierpnia 2000 r., a organizatorzy chcą zaprosić przywódców z całego świata, którzy przyczynili się do sukcesu "Solidarności". W gronie gości znaleźliby się Margaret Thatcher, George Bush, Helmut Kohl, Vaclav Havel, Jacques Chirac, John Major, Felipe Gonzalez. Myśli się też o zaproszeniu Jimmy’ego Cartera, Danielle Mitterrand, Zbigniewa Brzezińskiego, Caspara Weinbergera i Michaiła Gorbaczowa. Następnego dnia odbyłby się nadzwyczajny zjazd związku. Logo obchodów dwudziestolecia zaprojektował wspólnie z żoną Jerzy Janiszewski, twórca znaku graficznego "Solidarności".
Z badań opinii publicznej wynika, że wprawdzie maleje grupa Polaków uważających, iż wprowadzenie stanu wojennego było uzasadnione, ale też coraz mniej jest tych, którzy wiedzą, kiedy to nastąpiło. "Przegrywamy bitwę o pamięć" - alarmował na łamach "Wprost" Jan Krzysztof Bielecki, były premier, w dziesiątą rocznicę jesieni ludów. Polscy politycy chętnie powtarzają słowa Tukidydesa: "Narody, tracąc pamięć, tracą życie", lecz niewiele dotychczas zrobili, by uchronić własny naród przed skutkami zbiorowej amnezji. Dlatego wydawać się mogło, że rocznica upadku komunizmu bardziej obchodzi Niemców czy Czechów niż Polaków. - Ojcowie-założyciele "Solidarności" skupili się na reformowaniu państwa i utrwalaniu swej pozycji na scenie politycznej. Nie znaleźli czasu ani ludzi, którzy mogliby w ich imieniu i na ich rachunek przedstawić taką ideę i ją zrealizować - uważa Paweł Adamowicz. - To jedno z największych niedopatrzeń działaczy "Solidarności" - dodaje Janusz Śniadek. - Sprawy bieżące, polityczna doraźność wydawały się ważniejsze od myślenia o tym, jak przeszłość zachować dla przyszłości. Aby "zachować przeszłość dla przyszłości", 25 listopada 1999 r. rada miasta Gdańska przyjęła uchwałę o utworzeniu fundacji. Podwyższyła zaproponowany przez zarząd wkład ze stu tysięcy złotych do miliona złotych. Przeciwko ustawie głosowała tylko jedna z radnych SLD, która zaprotestowała przeciw przekazaniu na rzecz fundacji tak dużej sumy. Jej protest był formalnie uzasadniony. Radni obeszli bowiem typową procedurę. Zwykle w takich sytuacjach wnioskodawca przedstawia program wykorzystania funduszy, o które prosi. Tymczasem gdańscy radni przeznaczyli pokaźną sumę nie na konkretne przedsięwzięcia, ale na ideę. - Chcieliśmy wreszcie wyjść z zaklętego kręgu niemożności, kiedy o powołaniu fundacji i muzeum od lat tylko się mówi, ale nic konkretnego z tego nie wynika - tłumaczy Adamowicz.
Miasto oprócz pieniędzy wniosło do fundacji budynek byłej stołówki Stoczni Gdańskiej. Inni fundatorzy przekazują od 10 tys. zł do 100 tys. zł. Janusz Szlanta, prezes Stoczni Gdynia, w 1998 r. zapowiedział, że budynek z salą BHP przekaże "Solidarności", a związek postanowił, iż miejsce swych narodzin odda we władanie fundacji.
Do rejestru zabytków wpisany został ostatnio plac Solidarności z Pomnikiem Poległych Stoczniowców i bramą nr 2, a także budynek, w którym mieści się sala BHP. Odpowiednia procedura rozpoczęła się trzy lata temu. - Stocznia była wówczas zagrożona upadłością, miała być sprzedana prywatnemu właścicielowi. Nie wiedzieliśmy, kto nim będzie, nie wiedzieliśmy też, jaki będzie miał stosunek do tych obiektów. Istniały również plany przebudowy układu komunikacyjnego w tamtym rejonie miasta, wskutek czego plac Solidarności odcięto by od terenu stoczni nową arterią - wyjaśnia Marcin Gawlicki, wojewódzki konserwator zabytków. Jego decyzja znajduje oczywiste uzasadnienie w ustawie o ochronie zabytków, która stanowi, iż przedmiotem ochrony prawnej mogą być m.in. miejsca upamiętnione walkami o niepodległość i sprawiedliwość społeczną, a także budowle i przedmioty związane z ważnymi wydarzeniami historycznymi lub z działalnością instytucji i wybitnych osobistości historycznych.
Wiekowy magazyn torped dawnej Stoczni Cesarskiej, w którym po przebudowie mieściła się sala BHP (w sierpniu 1980 r. siedziba Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego), z pewnością spełnia wymóg ustawy. W historii zapisała się także stoczniowa stołówka, przykład tandetnej estetyki lat 70. To tutaj mieściła się siedziba komitetów strajkowych w maju i sierpniu 1988 r. W sierpniu - kordony ZOMO odcięły wtedy stocznię od miasta - ksiądz Henryk Jankowski, który pobłogosławił i wspierał komitet strajkowy.
Pamięć o początkach "Solidarności" wiąże się nie tylko z rozszerzaniem katalogu zabytków, ale także z gromadzeniem dokumentów związku, wspomnień działaczy i grypsów więziennych. Bogusław Gołąb, opiekujący się pamiątkami, do najcenniejszych eksponatów zalicza pierwszy sztandar związku i tablice zawierające 21 postulatów, które w sierpniu 1980 r. wisiały na bramie nr 2 i dokumenty rejestracyjne związku. Na podstawie materiałów z tego "składu" powstało 25 prac dyplomowych i naukowych oraz wiele wystaw. Gołąb czeka teraz na maszyny podziemnej poligrafii, urządzenia do wyrzucania ulotek oraz podziemne radiostacje.
Założyciele fundacji chcą rozpisać międzynarodowy konkurs architektoniczny na projekt kompleksu Centrum "Solidarności". - Chodzi o niezwykłe zadanie: pokazanie, przy zastosowaniu wszystkich dostępnych technik prezentacji, czym był komunizm, a czym na jego tle fenomen "Solidarności" - tłumaczy Paweł Adamowicz. - Po drugie, plac Solidarności i otaczające go obiekty będą się otwierać na tereny stoczniowe, na których powstanie nowe środmieście Gdańska. Stocznia Gdańska nie będzie więc już skansenem "Solidarności", ku zadowoleniu jej działaczy, reagujących alergicznie na słowo "kolebka". - Ekonomia i historia muszą współistnieć, ale nie mogą sobie przeszkadzać - mówi Roman Gałęzewski, przewodniczący stoczniowej "Solidarności". - Zastanawiam się, czy muzeum pokaże całą prawdę o naszej walce? Wątpliwości nie dotyczą jednak sensu i celowości powołania fundacji. Pomniki są potrzebne. Dużo pracy trzeba będzie jednak włożyć w to, by odczarować zapomnienie.
Więcej możesz przeczytać w 2/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.