Inny świadek pozwanego, były wojewoda pomorski Jan Kurylczyk z SLD zeznał, że znał Kaczmarka, wówczas szefa Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, którego w 2003 r. pytał, czy szef SLD w regionie Jerzy Jędykiewicz będzie przesłuchiwany w aferze "Stelli Maris". - Usłyszałem, że sprawa jest poważna; żadnych informacji nie przekazał - zeznał świadek. Wyjaśnił, że o taką rozmowę prosił go sam Jędykiewicz, o którym media pisały, że ma być przesłuchiwany, a wezwania do prokuratury nie dostawał. Prokuratora zarzuciła Kurylczykowi po tej rozmowie, że namawiał Kaczmarka, by nie stawiano zarzutów Jędykiewiczowi. Zarzuty ujawnienia informacji ze śledztwa usłyszał też sam Kaczmarek. W końcu to śledztwo umorzono. Kaczmarek poinformował, że podstawą umorzenia był "brak znamion przestępstwa". - Szkoda, że świadek nie pamiętał, że powiedziałem mu wtedy, iż Jędykiewicz może być wezwany tylko w charakterze podejrzanego - dodał Kaczmarek.
W 2008 r. Kaczyński powiedział, że Kaczmarek "to był po prostu człowiek drugiej strony, jak to niektórzy nazywają - taki >śpioch<." - To jest nawiązanie do agenta śpiocha. Ktoś przez wiele lat nie wypełniał swojej funkcji, potem dostaje sygnał i zaczyna pracować jako agent - dodał. - Otóż on rzeczywiście bardzo zręcznie się wkupił w łaski naszego środowiska, parę rzeczywistych spraw załatwił, bo to bardzo sprawny i inteligentny człowiek, a następnie zaczął różnych układów bronić i dzięki temu różne śledztwa nagle się okazywały niemożliwe, choćby to paliwowe - podsumował były premier. Za te słowa Kaczmarek pozwał Kaczyńskiego. Zażądał od szefa PiS zamieszczenia przeprosin w licznych tytułach prasowych oraz na stronie internetowej partii i wpłaty 10 tys. zł na Caritas.
PAP, arb