Podczas posiedzenia ministrów obrony NATO w Brukseli, odbywającego się za zamkniętymi drzwiami, Gates wymienił zwłaszcza Niemcy i Polskę jako kraje, które dysponują potencjałem umożliwiającym zaangażowanie w wojnę w Libii, ale wcale tego nie robią. Według urzędników znających treść przemówienia Gatesa, wskazał on także na Hiszpanię, Turcję i Holandię jako na państwa, które wprawdzie uczestniczą w misji utrzymywania strefy zakazu lotów nad Libią, ale powinny zwiększyć swój udział w operacji, np. w lotach rozpoznawczych czy tankowaniu w powietrzu. - Ciężar misji uderzeniowych ponosi ośmiu sojuszników - mówił wysoki rangą urzędnik amerykański. - Załogi zaczynają być zmęczone, presja na flotę powietrzną jest znaczna i zaczyna to już być wyczuwalne u sojuszników, którzy zastanawiają się, jak kontynuować i poszerzyć operację - dodał.
Administrację amerykańską niepokoi szczególnie to, że znaczną część kampanii na miejscu biorą na siebie Kanada i trzy mniejsze kraje należące do NATO: Belgia, Dania i Norwegia. Amerykańscy urzędnicy zwracają uwagę, że USA biorą obecnie na siebie zdecydowaną większość misji pomocniczych - około 75 proc. tankowań w powietrzu i wypadów rozpoznawczych. - Rzecz w tym, że jeśli się uczestniczy w operacji i nie robi się wszystkiego co można, to należy to robić - mówił wspomniany urzędnik. - A jeśli się nie uczestniczy w operacji, najwyższy czas, żeby się do niej włączyć.
pap, ps, "Financial Times"