Już wkrótce może to być dla wielu Polaków wyborcza metafora: wybrać autostradę Tuska-Grabarczyka prowadzącą donikąd czy autostradę Jarosława Kaczyńskiego w wersji zespołu AC/DC – Highway to hell, czyli autostradę do piekła.
Premier i jego zwolennicy poniekąd mają rację. Media potrzebują histerii, jednego tygodnia to ogórkowa histeria EHEC, innego autostradowa, A2. Mają rację, gdy przypominają, że tyle dróg i autostrad co teraz nie budowano u nas nigdy. Mają i nie mają. Bo tu nie idzie o jakiś kilkudziesięciokilometrowy odcinek autostrady. Tu nie idzie nawet o odcinek kluczowy dla autostrady w Polsce najważniejszej. Tu idzie o symbol. Tego, jak rząd daje sobie radę z zarządzaniem. Tego, jak państwo daje sobie radę z problemami. Tego, jak polityka kadrowa szefa rządu wynika często nie z chłodnej oceny kwalifikacji ludzi, lecz z zimnej wewnątrzpartyjnej kalkulacji.
Od lat wzywałem premiera do przedstawienia jakiejś wizji, do zakreślenia czegoś na kształt planu głównego, który organizowałby misję rządu i wyobrażenia wyborców o premierze i jego ekipie. Donald Tusk, jego święte prawo, swoją rolę i zadanie swojej ekipy widział inaczej. W jednym z pierwszych wywiadów po wyborach opowiedział się za nieefektownym może, ale efektywnym „ściboleniem". A gdy wybuchł spór o OFE, dookreślił to widzenie swoich rządów, mówiąc, że nie idzie mu o bolesne reformy i przyszłość jakichś przyszłych pokoleń, lecz o tu i teraz, o poprawę codziennego życia zwykłych Polaków.
Niech będzie. Cóż mogłoby być tym „ściboleniem"? Może owo nieszczęsne „jedno okienko", przy którym przedsiębiorcy mieli załatwiać formalności. A może pociąg, który przyjeżdża na czas i nie jedzie o wiele dłużej niż ćwierć wieku temu? A może autostrada, niech przynajmniej tak na 100 proc. gotowa będzie ta kluczowa z Zachodu do Warszawy. Politycznie to było nawet racjonalne, bo za reformy, to fakt, trzeba zapłacić. A ułatwienie życia ludziom politycznie nic nie kosztuje. Tylko robotę trzeba zacząć i skończyć. A tu okienka nie ma. Pociąg się wlecze. Autostrada może będzie, może nie. I dlatego ten odcinek autostrady, jeden z wielu, stał się symboliczny i najważniejszy.
Z Poznania do Strykowa jeździłem autostradą już pięć lat temu. Pięć lat minęło. Dziś dojeżdżając do Strykowa, niezmiennie, jak tysiące kierowców, podejmuję decyzję – w lewo, do Sochaczewa, czy w prawo, do Rawy Mazowieckiej. Bo prosto się nie da. Pięć lat, 70 kilometrów, przed nami, za niecały rok największa impreza w historii Polski, a nie ma żadnej pewności, czy się uda. Dla jednych symbolem impotencji i nieporadności polskiego państwa będzie Smoleńsk. Dla mnie jest nim w równym stopniu odcinek Stryków-Warszawa. To jest bowiem także odcinek telenoweli o naszej polityce.
Minister Cezary Grabarczyk był w ostatnim czasie bardzo zajęty. Głównie infrastrukturą Platformy Obywatelskiej. Bo Grabarczyk, zamiast wzmacniać swoją pozycję w partii pracą w roli ministra, postanowił zdobyć ministerialny immunitet od indolencji za pomocą walki o pozycję w partii. Jak chciał, tak zrobił. I dlatego autostrady nie ma, a spółdzielnia Grabarczyka ma się świetnie. I dlatego Grabarczyk zostaje na stanowisku. Oto premier stał się politycznym zakładnikiem niekompetentnego ministra. Pewnie i chciałby się go pozbyć, ale nie może. Grabarczyk w swoisty sposób realizował tuskową strategię ścibolenia. Ścibolił, ścibolił i wyścibolił pakiet akcji w partii rządzącej. Najwidoczniej wystarczający, by minister był nie do ruszenia.
Za ten „chiński" odcinek premier w kampanii bardzo oberwie. Usłyszy, że na kluczowym stanowisku pozostawia człowieka, mimo że widzi, iż ów się na to stanowisko nie nadaje. Usłyszy, że nawet nie z wielkimi, ale z większymi przedsięwzięciami nie daje sobie rady. Że co rząd znajdzie inwestora, to klapa i afera. Usłyszy też, że jakaś kolej czy autostrady go nie obchodzą, bo choć opowiadał o tanim państwie, za miliony złotych podatnika zafundował sobie powietrzną taksówkę. Demagogia? Tak. Ale powiedziałbym, demagogia wyborczo jakoś tam uzasadniona.
Właściwie trudno zrozumieć, dlaczego premier Tusk nie uczynił bitwy o infrastrukturę bezdyskusyjnym priorytetem swego rządu. Przykładem owego ścibolenia, ale na wielką skalę. Dlaczego nie powiedział czegoś na kształt: „To wielki cywilizacyjny, polityczny, narodowy projekt. Za rok przyjadą do nas setki tysięcy ludzi z całej Europy. Przez miesiąc będą patrzyli na Polskę teraźniejszości i przyszłości. I powiem wam, my zadanie wykonamy, oni będą patrzyli na Polskę z podziwem, my poczujemy uzasadnioną dumę". Dlaczego tego nie powiedział? Może nie chciał ryzykować, bo na infrastrukturę postawił Grabarczyka, Grabarczyk słaby, ale ma spółdzielnię.
Nic, autostrada będzie na czas albo i nie. Żeby dojechać do Warszawy, w Strykowie będę skręcał w prawo, na Rawę Mazowiecką, w stronę trasy katowickiej. Czekając na tuskówkę, wciąż będę wdzięczny, że jest gierkówka.
Od lat wzywałem premiera do przedstawienia jakiejś wizji, do zakreślenia czegoś na kształt planu głównego, który organizowałby misję rządu i wyobrażenia wyborców o premierze i jego ekipie. Donald Tusk, jego święte prawo, swoją rolę i zadanie swojej ekipy widział inaczej. W jednym z pierwszych wywiadów po wyborach opowiedział się za nieefektownym może, ale efektywnym „ściboleniem". A gdy wybuchł spór o OFE, dookreślił to widzenie swoich rządów, mówiąc, że nie idzie mu o bolesne reformy i przyszłość jakichś przyszłych pokoleń, lecz o tu i teraz, o poprawę codziennego życia zwykłych Polaków.
Niech będzie. Cóż mogłoby być tym „ściboleniem"? Może owo nieszczęsne „jedno okienko", przy którym przedsiębiorcy mieli załatwiać formalności. A może pociąg, który przyjeżdża na czas i nie jedzie o wiele dłużej niż ćwierć wieku temu? A może autostrada, niech przynajmniej tak na 100 proc. gotowa będzie ta kluczowa z Zachodu do Warszawy. Politycznie to było nawet racjonalne, bo za reformy, to fakt, trzeba zapłacić. A ułatwienie życia ludziom politycznie nic nie kosztuje. Tylko robotę trzeba zacząć i skończyć. A tu okienka nie ma. Pociąg się wlecze. Autostrada może będzie, może nie. I dlatego ten odcinek autostrady, jeden z wielu, stał się symboliczny i najważniejszy.
Z Poznania do Strykowa jeździłem autostradą już pięć lat temu. Pięć lat minęło. Dziś dojeżdżając do Strykowa, niezmiennie, jak tysiące kierowców, podejmuję decyzję – w lewo, do Sochaczewa, czy w prawo, do Rawy Mazowieckiej. Bo prosto się nie da. Pięć lat, 70 kilometrów, przed nami, za niecały rok największa impreza w historii Polski, a nie ma żadnej pewności, czy się uda. Dla jednych symbolem impotencji i nieporadności polskiego państwa będzie Smoleńsk. Dla mnie jest nim w równym stopniu odcinek Stryków-Warszawa. To jest bowiem także odcinek telenoweli o naszej polityce.
Minister Cezary Grabarczyk był w ostatnim czasie bardzo zajęty. Głównie infrastrukturą Platformy Obywatelskiej. Bo Grabarczyk, zamiast wzmacniać swoją pozycję w partii pracą w roli ministra, postanowił zdobyć ministerialny immunitet od indolencji za pomocą walki o pozycję w partii. Jak chciał, tak zrobił. I dlatego autostrady nie ma, a spółdzielnia Grabarczyka ma się świetnie. I dlatego Grabarczyk zostaje na stanowisku. Oto premier stał się politycznym zakładnikiem niekompetentnego ministra. Pewnie i chciałby się go pozbyć, ale nie może. Grabarczyk w swoisty sposób realizował tuskową strategię ścibolenia. Ścibolił, ścibolił i wyścibolił pakiet akcji w partii rządzącej. Najwidoczniej wystarczający, by minister był nie do ruszenia.
Za ten „chiński" odcinek premier w kampanii bardzo oberwie. Usłyszy, że na kluczowym stanowisku pozostawia człowieka, mimo że widzi, iż ów się na to stanowisko nie nadaje. Usłyszy, że nawet nie z wielkimi, ale z większymi przedsięwzięciami nie daje sobie rady. Że co rząd znajdzie inwestora, to klapa i afera. Usłyszy też, że jakaś kolej czy autostrady go nie obchodzą, bo choć opowiadał o tanim państwie, za miliony złotych podatnika zafundował sobie powietrzną taksówkę. Demagogia? Tak. Ale powiedziałbym, demagogia wyborczo jakoś tam uzasadniona.
Właściwie trudno zrozumieć, dlaczego premier Tusk nie uczynił bitwy o infrastrukturę bezdyskusyjnym priorytetem swego rządu. Przykładem owego ścibolenia, ale na wielką skalę. Dlaczego nie powiedział czegoś na kształt: „To wielki cywilizacyjny, polityczny, narodowy projekt. Za rok przyjadą do nas setki tysięcy ludzi z całej Europy. Przez miesiąc będą patrzyli na Polskę teraźniejszości i przyszłości. I powiem wam, my zadanie wykonamy, oni będą patrzyli na Polskę z podziwem, my poczujemy uzasadnioną dumę". Dlaczego tego nie powiedział? Może nie chciał ryzykować, bo na infrastrukturę postawił Grabarczyka, Grabarczyk słaby, ale ma spółdzielnię.
Nic, autostrada będzie na czas albo i nie. Żeby dojechać do Warszawy, w Strykowie będę skręcał w prawo, na Rawę Mazowiecką, w stronę trasy katowickiej. Czekając na tuskówkę, wciąż będę wdzięczny, że jest gierkówka.