Jelcyn jest chory, ciężko chory. On może niezbyt dobrze rozumie, co się do niego mówi, może nie zwracać uwagi na to, co mówi jego córka Tatiana. Ale jedna część jego mózgu z całą pewnością pozostaje w doskonałym stanie
To jest ten ośrodek, który odpowiada za myślenie polityczne i za polityczne intrygi". Siergiej Kurginian, błyskotliwy, choć kontrowersyjny politycznie politolog, ma na Kremlu dobrze zorientowanych informatorów i wiedział, co mówi, kiedy rozmawialiśmy w jego biurze w centrum Moskwy nazajutrz po wyborach do Dumy. Podsumowując wyniki głosowania, Kurginian próbował kwestionować zwycięstwo szeroko rozumianego bloku Putina. Jego argumenty brzmiały przekonująco: zwycięska Jedność, stworzona przez strategów i propagandystów Kremla, jest ruchem skleconym naprędce. Część jego członków może przejść na stronę opozycji, czyli bloku Ojczyzna-Cała Rosja i komunistów. Szeregi antykremlowskiej frakcji zasili zapewne znaczna grupa deputowanych niezależnych, a przecież tylko połowa członków niższej izby parlamentu wybierana jest z list partyjnych... Oparty na liczbach i politycznej logice wywód analityka mógł się wydawać słuszny, ale - podobnie jak wszystkie interpretacje i prognozy - miał się okazać konstrukcją przypominającą zamki z piasku. Przez cały miniony rok świat tworzył wizje komputerowej apokalipsy. Stacje radiowe i telewizyjne konstruowały dramaturgię sylwestrowo-milenijnych ramówek na odliczaniu Wielkiej Destrukcji. Pierwszego stycznia okazało się, że nie ma pluskwy, a jedynym bohaterem historycznej cezury pozostanie on - Borys Nikołajewicz Jelcyn, polityk, o którym ktoś powiedział, że jest odległą, choć idealnie pasującą do teorii projekcją mózgu Machiavellego. Jeśli ktoś dzisiaj mówi, że przewidział dymisję Jelcyna, to kłamie. Gdyby ktokolwiek poza najbliższymi szefa rosyjskiego państwa choćby intuicyjnie ją przeczuwał, przecieki lub spekulacje pojawiłyby się odpowiednio wcześniej. Dobrowolne ustąpienie - czy też abdykacja - było na rękę wyłącznie "rodzinie panującej", czyli Jelcynowi, jego najbliższym i powiązanym z nim politykom oraz przedstawicielom finansowych elit. Jelcyn jest geniuszem władzy i jeśli odszedł, zrobił to wyłącznie po to, by tę władzę zatrzymać. A w tym wypadku zachowanie władzy oznacza przekazanie jej dynastyjnym sukcesorom, jako że dni samego Jelcyna są już od dawna policzone. Od czasu rozpoczęcia drugiej czeczeńskiej kampanii wiadomo było, że najpoważniejszym kandydatem na objęcie schedy po Jelcynie będzie "mocny człowiek", Władimir Putin. Jego popularność sięgnęła niedostępnych innym politykom postsowieckiej Rosji szczytów. Spodziewano się więc, że w planowanych na czerwiec 2000 r. wyborach prezydenckich może bez trudu pokonać konkurentów, ale nikt nie sądził, że zasiądzie w fotelu suwerena nim ktokolwiek będzie mógł oddać na niego choćby jeden głos. "Szach i mat" - mówi Borys Jelcyn politycznym przeciwnikom między wierszami swojego sylwestrowego wystąpienia - ostatniego w roli prezydenta. Zgodnie z konstytucją po śmierci lub dobrowolnej dymisji głowy państwa obowiązki prezydenta przejmuje premier, a kolejne wybory powinny się odbyć w ciągu trzech miesięcy. Zostaną więc przeprowadzone pod koniec marca. O trzy miesiące wcześniej, niż przewidywano. Putin nie będzie miał konkurentów. Jeśli grudniowe wybory do Dumy mogą świadczyć o jakiejkolwiek klarownej i pewnej tendencji w zachowaniach rosyjskich wyborców, to można ją określić w sposób następujący: naród głosuje na partie i ludzi wskazanych przez ukochanego premiera. W wyborach prezydenckich ukochany premier wskaże samego siebie. To właśnie on jest już teraz faktycznym szefem państwa. W czasie trzech pozostających do końca marca miesięcy z czeczeńskiego frontu będą napływać tylko triumfalne doniesienia, a ceny ropy raczej nie spadną. Putin może liczyć na spektakularny sukces. Rosjanie masowo oddadzą głosy na człowieka ucieleśniającego ich marzenia o silnej władzy. Takiej, która by za nich jak dawniej myślała i decydowała, gwarantując bezpieczny i stabilny byt. Byt bez wojny (czytaj: zamachów terrorystycznych) u ich progów i z pełną miską, nawet jeśli dla połowy społeczeństwa będzie to tylko naczynie z ziemniakami i skwarkami. Giennadij Ziuganow "z nie skrywaną satysfakcją" komentował dymisję Borysa Jelcyna. Przywódca komunistów udawał i robił dobrą minę do złej gry. Nie mógł się zachować inaczej. Jego partia przez lata budowała swój wizerunek bojowniczki o prawa i dobrobyt "ludzi pracy" właśnie na krytyce Jelcyna, obarczanego winą za wszelkie niepowodzenia narodu od czasu rozpadu Związku Radzieckiego. Hasło: "Bandę Jelcyna pod sąd!" wykrzykiwano na wszystkich wiecach pod czerwonymi sztandarami. Ziuganow musi się więc cieszyć, choć w gruncie rzeczy dymisja Jelcyna jest dla niego ostateczną porażką. W marcowych wyborach niechybnie przegra z Władimirem Putinem. Więcej już startować nie będzie. Komuniści mają największy i najbardziej zdyscyplinowany elektorat. Około 25 proc. społeczeństwa zawsze oddaje na nich głosy w wyborach parlamentarnych i popiera ich kandydata w wyborach prezydenckich. Ale też właśnie komunistyczni liderzy mają w Rosji największy i równie zdeterminowany elektorat negatywny. Gdyby w ostatniej fazie wyborów prezydenckich w szranki stanął komunista i polityk z innego ugrupowania, 50 proc. Rosjan głosowałoby przeciwko komuniście. Tak było w 1996 r., kiedy większość wyborców opowiedziała się za Jelcynem, "wybierając mniejsze zło". Dzisiaj Ziuganow popiera działania Putina, podobnie czyni większość oponentów p.o. prezydenta i wszyscy wstydliwie niemal przemilczają fakt, że jest to przecież jeden z członków "bandy Jelcyna". W sylwestrowy poranek tzw. kremlowski klan dokonał przedostatniego i głównego aktu błyskotliwie przeprowadzonej operacji, mającej na celu osadzenie na kremlowskim tronie członka szeroko rozumianej rodziny panującej. Pozostał jeszcze akord finalny - zwycięstwo w wyborach prezydenckich, ale to wydaje się już formalnością. Putin nie może przegrać. Odejście Jelcyna kończy w Rosji epokę przejściową, czas, w którym Związek Radziecki już umarł, ale nie pojawiło się jeszcze nic nowego. I nie mogło się pojawić. Borys "Machiavelli" Jelcyn do końca życia pozostanie człowiekiem mijającej epoki. Tym, który z pasją i nienawiścią właściwą tylko neofitom mógł zniszczyć system, który go stworzył, ale nie potrafił na jego gruzach zbudować niczego nowego. Putin może tego dokonać. A raczej nie tyle on sam, co ludzie, którzy wraz z nim dojdą do władzy. Nowocześnie myślący politycy młodego pokolenia w rodzaju Kirijenki, Niemcowa, Czubajsa i Hakamady. Oni wiedzą, że Rosja będzie skazana na upadek, jeśli jej siłę będą stanowić tylko surowce i nuklearne głowice, a w polityce przyjaźń z Pekinem, Bagdadem i Teheranem. Potężną Rosję można stworzyć tylko w jeden sposób - wpisując ją w nurt globalnej integracji. Przeczuwał to również polityczny geniusz Borysa Jelcyna. Prezydent wiedział, jakie wrażenie zrobi jego wystąpienie w sylwestrową noc 1999 r. Pokazał więc światu, że Rosja wkroczyła w nową fazę rozwoju, a Rosję zmusił, by go znów szanowała i lubiła. Michaił Gorbaczow osiągnął to dopiero dzięki swojej żonie, po jej śmierci. Jelcyn żył i umrze jako niekwestionowany, choć kontestowany władca. A w pamięci wielu pozostanie jako półrealny bohater. Ot, taki Borys Nikołajewicz Putin.
Więcej możesz przeczytać w 2/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.