Marketing polityczny rozwija się. Niektórzy twierdzą nawet, że polska polityka to w zasadzie wyłącznie marketing. Przekazy medialne, uczestnictwo polityków w programach telewizyjnych, radiowych, "ustawki" dla tabloidów - to ulubiony sposób uprawiania polityki albo, jak niektórzy chcą, postpolityki, przez nasze polityczne gwiazdy.
Ostatnie zmiany w ordynacji wyborczej, zakazujące korzystania z wielkoformatowej reklamy wyborczej, a także mocno ograniczające płatne reklamy telewizyjne połączone z ograniczeniem zakresu finansowania partii politycznych z budżetu państwa, kazały partiom zainteresowanym marketingiem zwrócić baczniejszą uwagę na internet. Internet jest przez wielu polityków i specjalistów od politycznego przekazu postrzegany jako narzędzie, które ma zastąpić kampanie "chodzone" - czyli bezpośrednie kontakty z wyborcami.
W siedzibie Agory, w ramach projektu "Rewolucja w komunikacji" została zorganizowana krótka debata "Kto ma internet ten ma władzę? Kampania wyborcza 2011 w sieci". Punktem wyjścia do dyskusji była kampania wyborcza prezydenta Baracka Obamy i jej internetowe oblicze. Jędrzej Deryło z agencji Link Me Up opisywał kampanię realizowaną przez amerykańskiego prezydenta przy pomocy Twittera i Facebooka, a przede wszystkim to, jak działania w sieci przekładały się na wyniki amerykańskiego prezydenta w świecie realnym. Następnie zostało to skonfrontowane z aktywnością polskich polityków i partii politycznych w sieci, głównie na Facebooku, o czym mówił dr Jan Zając, z Wydziały Psychologii UW. Porównanie to nie wypada dla polityków dobrze - szczególnie jeżeli chodzi o „interaktywność" polskich polityków, kontakty z czytelnikami ich internetowych publikacji i kreatywność w stosowaniu narzędzi i aplikacji internetowych.
Ostatnią częścią konferencji była debata praktyków polskiej polityki, zajmujących się w ramach swoich partii działalnością w internecie. W dyskusji wzięli udział Łukasz Naczas z SLD, posłanka Agnieszka Pomaska z PO, Mariusz Kamiński z PiS - jeden z promotorów portalu MyPiS.pl oraz europoseł Rafał Trzaskowski (który przeprowadził przy pomocy internetu chyba najskuteczniejszą kampanię wyborczą w czasie wyborów do PE). Skład panelistów uzupełniał współpracownik tygodnika „Wprost" Tomasz Machała, który nie tylko prowadzi własny portal z komentarzami politycznymi (kampanianazywo.pl), ale również kreatywnie wykorzystuje możliwości Facebooka.
Politycy zapewniali, że doceniają znaczenie internetu i jego siły oddziaływania na wyborców, niektórzy nawet usiłowali przekonać, że politycy samodzielnie prowadzą własne profile na portalach społecznościowych i dokonują samodzielnych wpisów na blogach. Niektórzy zapewne tak robią, jednak słuchając wypowiedzi panelistów nieodparcie można było odnieść wrażenie, że wszystkie próby oddziaływania na potencjalnych wyborców w sieci to aktywność realizowana po omacku. Owszem - padały deklaracje o koniecznym zwiększeniu interaktywności i kontaktu z wyborcami-internautami, ale żadna z występujących na konferencji osób, mieniących się specjalistami, nie była wstanie przedstawić konkretnych założeń kampanii wyborczej, opartej o konkretne media internetowe. I chyba wynika to z tego, że nikt nie wie dokładnie, jaka strategia może odnieść skutek.
Słabością polskich polityków jest nie tylko to, że nie potrafią oni w pełni wykorzystać możliwości, jakie daje im internet, ale również fakt, że nie mają pomysłu w jaki sposób działania w sieci przenieść do „realu". Wyważenie proporcji między aktywnością w internecie i w świecie realnym, powiązanie tych dwóch sfer i osiągnięcie efektu synergii - to rzecz, jakiej polscy politycy i wspomagający ich specjaliści jeszcze nie potrafią. A przecież doświadczenia w zakresie marketingu i reklamy w polskim internecie mamy już dość duże i na rynku są ludzie, którzy potrafią taką synergię osiągnąć. Niestety, doradcy polskich polityków nie należą do tej grupy.
W siedzibie Agory, w ramach projektu "Rewolucja w komunikacji" została zorganizowana krótka debata "Kto ma internet ten ma władzę? Kampania wyborcza 2011 w sieci". Punktem wyjścia do dyskusji była kampania wyborcza prezydenta Baracka Obamy i jej internetowe oblicze. Jędrzej Deryło z agencji Link Me Up opisywał kampanię realizowaną przez amerykańskiego prezydenta przy pomocy Twittera i Facebooka, a przede wszystkim to, jak działania w sieci przekładały się na wyniki amerykańskiego prezydenta w świecie realnym. Następnie zostało to skonfrontowane z aktywnością polskich polityków i partii politycznych w sieci, głównie na Facebooku, o czym mówił dr Jan Zając, z Wydziały Psychologii UW. Porównanie to nie wypada dla polityków dobrze - szczególnie jeżeli chodzi o „interaktywność" polskich polityków, kontakty z czytelnikami ich internetowych publikacji i kreatywność w stosowaniu narzędzi i aplikacji internetowych.
Ostatnią częścią konferencji była debata praktyków polskiej polityki, zajmujących się w ramach swoich partii działalnością w internecie. W dyskusji wzięli udział Łukasz Naczas z SLD, posłanka Agnieszka Pomaska z PO, Mariusz Kamiński z PiS - jeden z promotorów portalu MyPiS.pl oraz europoseł Rafał Trzaskowski (który przeprowadził przy pomocy internetu chyba najskuteczniejszą kampanię wyborczą w czasie wyborów do PE). Skład panelistów uzupełniał współpracownik tygodnika „Wprost" Tomasz Machała, który nie tylko prowadzi własny portal z komentarzami politycznymi (kampanianazywo.pl), ale również kreatywnie wykorzystuje możliwości Facebooka.
Politycy zapewniali, że doceniają znaczenie internetu i jego siły oddziaływania na wyborców, niektórzy nawet usiłowali przekonać, że politycy samodzielnie prowadzą własne profile na portalach społecznościowych i dokonują samodzielnych wpisów na blogach. Niektórzy zapewne tak robią, jednak słuchając wypowiedzi panelistów nieodparcie można było odnieść wrażenie, że wszystkie próby oddziaływania na potencjalnych wyborców w sieci to aktywność realizowana po omacku. Owszem - padały deklaracje o koniecznym zwiększeniu interaktywności i kontaktu z wyborcami-internautami, ale żadna z występujących na konferencji osób, mieniących się specjalistami, nie była wstanie przedstawić konkretnych założeń kampanii wyborczej, opartej o konkretne media internetowe. I chyba wynika to z tego, że nikt nie wie dokładnie, jaka strategia może odnieść skutek.
Słabością polskich polityków jest nie tylko to, że nie potrafią oni w pełni wykorzystać możliwości, jakie daje im internet, ale również fakt, że nie mają pomysłu w jaki sposób działania w sieci przenieść do „realu". Wyważenie proporcji między aktywnością w internecie i w świecie realnym, powiązanie tych dwóch sfer i osiągnięcie efektu synergii - to rzecz, jakiej polscy politycy i wspomagający ich specjaliści jeszcze nie potrafią. A przecież doświadczenia w zakresie marketingu i reklamy w polskim internecie mamy już dość duże i na rynku są ludzie, którzy potrafią taką synergię osiągnąć. Niestety, doradcy polskich polityków nie należą do tej grupy.