Stało się. Oldboje z SLD wystartują w wyborach parlamentarnych. I to z pierwszych miejsc. Mimo to ich powrót na Wiejską nie jest przesądzony.
Na razie nie wiadomo oficjalnie, z którego okręgu wystartują Miller i Oleksy. Z ustaleń „Rzeczpospolitej" wynika, że Miller wystartuje w Gdyni, a Oleksy – w Nowym Sączu. Tak się (zapewne przypadkowo) składa, że żadne z tych miejsc nie jest łaskawe dla kandydatów Sojuszu. Pomorze, a zwłaszcza okolice Gdyni, to bastion wyborczy Platformy Obywatelskiej – w wyborach samorządowych SLD wywalczyło tu ostatnio 7,3 procenta głosów. W powiecie nowosądeckim jest jeszcze gorzej - tu w wyborach z 2010 roku Sojusz nie wystawił w ogóle swoich kandydatów. Wyniki wyborów parlamentarnych z 2007 roku dla SLD w potencjalnych okręgach Millera i Oleksego również nie mogą napawać byłych premierów optymizmem - Koalicyjny Komitet Wyborczy Lewica i Demokraci na 23 mandaty do obsadzenia zdołał zdobyć… dwa.
Skąd zatem decyzja Grzegorza Napieralskiego o wysłaniu byłych premierów i wciąż dosyć popularnych polityków na wyborczą mission impossible? To akurat łatwo wyjaśnić: z jednej strony szef Sojuszu nie miał wyjścia i musiał dopuścić do list wyborczych zasłużonych działaczy SLD, a z drugiej – zadbał o własne bezpieczeństwo. Jeśli nawet Miller i Oleksy jakimś cudem zdobędą mandat, to ich wynik na pewno nie będzie imponujący. SLD zyska w takim przypadku dwie doświadczone gadające głowy, które mogą się przydać w potyczkach medialnych z politykami PO i PiS, ale jednocześnie Napieralski – nawet jeśli w Szczecinie przegra z Arłukowiczem – nie będzie się musiał mierzyć z wzmocnionymi głosami dziesiątków (setek?) tysięcy wyborców starymi wygami. Jeśli zaś Miller i Oleksy nie dostaną się na Wiejską – to Napieralski poradzi sobie bez byłych premierów. Z perspektywy lidera Sojuszu najważniejsze jest to, że jego przywództwo pozostanie niezagrożone.
Grzegorz Napieralski, chcąc utrzymać przy coraz młodszym SLD wyborców pamiętających lata świetności polskiej lewicy, nie miał wyboru i musiał postawić na byłych premierów. W ten sposób dopieścił elektorat pezetpeerowski, a jednocześnie – umieszczając byłych premierów w trudnych okręgach – de facto oddalił perspektywę czteroletniej współpracy z nimi.
Czy taktyczne posunięcia Napieralskiego wyjdą mu na dobre? To się okaże. Lider Sojuszu musi jednak cały czas uważać, by polityczne dinozaury nie przyczyniły się do wygaśnięcia gatunku homo sapiens sapiens na lewicy. Nie takie mission impossible już w przeszłości realizowali.
Skąd zatem decyzja Grzegorza Napieralskiego o wysłaniu byłych premierów i wciąż dosyć popularnych polityków na wyborczą mission impossible? To akurat łatwo wyjaśnić: z jednej strony szef Sojuszu nie miał wyjścia i musiał dopuścić do list wyborczych zasłużonych działaczy SLD, a z drugiej – zadbał o własne bezpieczeństwo. Jeśli nawet Miller i Oleksy jakimś cudem zdobędą mandat, to ich wynik na pewno nie będzie imponujący. SLD zyska w takim przypadku dwie doświadczone gadające głowy, które mogą się przydać w potyczkach medialnych z politykami PO i PiS, ale jednocześnie Napieralski – nawet jeśli w Szczecinie przegra z Arłukowiczem – nie będzie się musiał mierzyć z wzmocnionymi głosami dziesiątków (setek?) tysięcy wyborców starymi wygami. Jeśli zaś Miller i Oleksy nie dostaną się na Wiejską – to Napieralski poradzi sobie bez byłych premierów. Z perspektywy lidera Sojuszu najważniejsze jest to, że jego przywództwo pozostanie niezagrożone.
Grzegorz Napieralski, chcąc utrzymać przy coraz młodszym SLD wyborców pamiętających lata świetności polskiej lewicy, nie miał wyboru i musiał postawić na byłych premierów. W ten sposób dopieścił elektorat pezetpeerowski, a jednocześnie – umieszczając byłych premierów w trudnych okręgach – de facto oddalił perspektywę czteroletniej współpracy z nimi.
Czy taktyczne posunięcia Napieralskiego wyjdą mu na dobre? To się okaże. Lider Sojuszu musi jednak cały czas uważać, by polityczne dinozaury nie przyczyniły się do wygaśnięcia gatunku homo sapiens sapiens na lewicy. Nie takie mission impossible już w przeszłości realizowali.