Jeśli rzeczy mają się tak, jak sugerują autorzy artykułu opublikowanego we "Wprost", zabójstwo byłego szefa policji jest objawem procesu, którego rozmiary pozostają dla opinii publicznej niejasne
1.Rozpoczyna się właśnie dziesiąty rok, odkąd System przestał obowiązywać. Będzie to rok wspomnień, sesji i ksiąg pamiątkowych. Zdziwionej młodzieży każe się patrzeć na okrągły stół, którego bohaterowie staną do wspólnego zdjęcia, podczas gdy inni po raz kolejny wypowiedzą słowa pogardy. "Trybuna" będzie musiała podjąć decyzję, czy rozpocząć druk "Drugiej dekady", czy dać sobie spokój i kontentować się przyjemnościami współudziału w rządzeniu.
2.W 1928 r. Rzeczpospolita miała za sobą dekadę bogatszą w doświadczenia. Oczekiwań było jeszcze więcej, bo Polska wyszła na świat całkiem nowa po ponad stu latach niewoli, więc też może i łatwiej było o rozczarowania. Równocześnie sama niepodległość mogła dać ludziom satysfakcję. A przecież przed wojną można było znaleźć ludzi niezadowolonych z nowego porządku, tych, którzy lepiej wspominali rządy zaborcze, cara Mikołaja, a przynajmniej Franciszka Józefa. Demokracja parlamentarna okazała się najłatwiejszą do wprowadzenia, ale też szybko wywołała obrzydzenie. Rządy były niestabilne, partie słabe, politykom i administracji zarzucano korupcję. Naród był podzielony politycznie do tego stopnia, że zastrzelono demokratycznie wybranego prezydenta przy poklasku niemałej części społeczeństwa. Wieńczy tę dekadę zamach stanu, też przeciwko demokratycznemu porządkowi, tyle że dokonany z poparciem innej części społeczeństwa. Zastrzelony prezydent, rozpędzony przez wojsko Sejm, ojcowie niepodległości śmiertelnie zwaśnieni, naród podzielony - obraz straszny, a przecież dziś wiemy, że wchodząc z tym wszystkim w drugą dekadę, Rzeczpospolita miała i tak za sobą sukces, jakim była budowa zjednoczonych narodowych instytucji i utworzenie narodowej gospodarki, co mimo klęski 1939 r. miało się opłacić w przyszłości.
3.Dzisiaj wciąż się pisze o polskim piekle, nieraz przywoływano widmo zamachu i nawoływano do zawarcia pokoju, ale polityka okazała się o wiele bardziej pokojowa, niż wynikałoby z tych obaw. Reorientacja atlantycka, rozwijająca się gospodarka rynkowa i stabilizujący się demokratyczny system polityczny to trzy zasadnicze osiągnięcia pierwszej dekady. Pierwsze dziesięć lat demokratycznej i znów niepodległej Polski jest wielkim sukcesem. Mazowiecki i Wałęsa, Balcerowicz i Gronkiewicz-Waltz, Geremek i Skubiszewski, i wielu innych, ale także Jaruzelscy i Kwaśniewscy z drugiej strony barykady, są tego sukcesu współautorami.
4.Są sukcesy, ale są także problemy. Rok 1999 jest rokiem kulminacji czterech reform, które rząd przeprowadza z imponującym rozpędem, lecz towarzyszy im również powszechna dezorientacja. Jest to metoda ułańska, przez Polaków wypróbowana wielokrotnie z rozmaitymi skutkami. Już są w samorządzie, ale jeszcze nie mają pieniędzy, a tutaj trzeba wejść w kasę chorych, gdy powstaje od podstaw nowy system ubezpieczeń. Bez rozpędu nie byłoby zmian, to prawda, obecny rząd to rząd ruchu, tyle że analiza efektów wprowadzanych reform wydaje się być postawiona na dalszym planie. Przy zamierzonej nieodwracalności przeprowadzanych reform jedyna korekta to awantury parlamentarne i uliczne, strajki, interpelacje i gorączkowe nowelizacje ustaw. Społeczeństwo czuje się raczej jak pacjent, a nie jak klient i wyborca. Zdezorientowane usiłuje zgadnąć, co jest istotne, a co jest tylko szczegółem w zmianach, które mają rewolucyjny charakter. Zamieszanie wokół szczegółów łączy się z niewiedzą na temat ogólnych konsekwencji. A przecież wszystkie te zmiany prowadzą do określonego kształtu społeczeństwa i zróżnicowania możliwości życiowych. Mówi się o ekonomice zmiany, ale przemilcza jej socjologię.
5.No, ale to są przynajmniej problemy jawne, wywołane przez polityków i poddające się publicznej dyskusji. Wiadomo, kto zdefiniował sytuację na przykład w ubezpieczeniach jako dramatyczną, posłuchał apeli Banku Światowego i ekonomistów wskazujących na rosnące i coraz bardziej wymykające się spod kontroli obciążenie państwa zobowiązaniami emerytalnymi, podjął decyzję o takim, a nie innym kształcie reformy i wprowadza decyzję w życie. Niepodjęcie czy opóźnienie decyzji byłoby oczywiście też brzemienne w skutki. Działanie polityczne jest tu w rękach jawnych aktorów - parlamentarzystów, ministrów, urzędników, nawet sędziów, oceniających konstytucyjność takiego czy innego działania. Są jednak problemy inne, pozostające poza obrębem tych jawnie podejmowanych działań, a mogące mieć większe nawet znaczenie dla naszego życia. Myślę o takich jak sygnalizowany przez artykuł ze świątecznego "Wprost", w którym opisany został aktualny stan sprawy generała Papały. Jeśli rzeczy miałyby się tak, jak zdają się sugerować autorzy artykułu, zabójstwo byłego szefa policji, samo w sobie smutne jak każda tragedia, jest jednak objawem procesu, którego rozmiary pozostają dla opinii publicznej niejasne. Przed laty publiczność wykształcona dowiedziała się o istnieniu w zakładach izolacyjnych czegoś, co nazywano "drugim życiem". W tym drugim życiu, ukrytym za fasadą oficjalnego, młodociani czy dorośli przestępcy mieli swoje własne obyczaje i własne wartości, własną elitę i własnych pariasów. Ten układ funkcjonował w kontakcie z życiem normalnym, korumpował otoczenie, także funkcjonariusza, który mógł mieć spokój pod warunkiem przymknięcia oka na to, co się w "drugim życiu" dzieje. W wypadkach krańcowych ludzie "drugiego życia" mogą osiągnąć przewagę nad tymi, którzy mają ich kontrolować. Otóż to, co wyłania się z opowieści dziennikarzy "Wprost", to jest właśnie "drugie życie", mające swój rytm, swoje tajne transakcje, swoją hierarchię prestiżu i władzy, "drugie życie" będące siecią kontaktów między ludźmi robiącymi interesy, nie przejmując się prawem i gotowymi się posunąć do zabójstwa szefa policji, aby swoje interesy chronić. Jeśli tak jest, trzeba bić na alarm, bo "drugie życie" III Rzeczypospolitej zaczęło podmywać najwyższy szczebel władzy. Kto nam może przysiąc, że za rok lub dwa to czy inne województwo albo gmina, a za dziesięć lat całe państwo, nie staną się pustą formą w służbie "drugiego życia", nad którym obywatel nie ma żadnej kontroli?
2.W 1928 r. Rzeczpospolita miała za sobą dekadę bogatszą w doświadczenia. Oczekiwań było jeszcze więcej, bo Polska wyszła na świat całkiem nowa po ponad stu latach niewoli, więc też może i łatwiej było o rozczarowania. Równocześnie sama niepodległość mogła dać ludziom satysfakcję. A przecież przed wojną można było znaleźć ludzi niezadowolonych z nowego porządku, tych, którzy lepiej wspominali rządy zaborcze, cara Mikołaja, a przynajmniej Franciszka Józefa. Demokracja parlamentarna okazała się najłatwiejszą do wprowadzenia, ale też szybko wywołała obrzydzenie. Rządy były niestabilne, partie słabe, politykom i administracji zarzucano korupcję. Naród był podzielony politycznie do tego stopnia, że zastrzelono demokratycznie wybranego prezydenta przy poklasku niemałej części społeczeństwa. Wieńczy tę dekadę zamach stanu, też przeciwko demokratycznemu porządkowi, tyle że dokonany z poparciem innej części społeczeństwa. Zastrzelony prezydent, rozpędzony przez wojsko Sejm, ojcowie niepodległości śmiertelnie zwaśnieni, naród podzielony - obraz straszny, a przecież dziś wiemy, że wchodząc z tym wszystkim w drugą dekadę, Rzeczpospolita miała i tak za sobą sukces, jakim była budowa zjednoczonych narodowych instytucji i utworzenie narodowej gospodarki, co mimo klęski 1939 r. miało się opłacić w przyszłości.
3.Dzisiaj wciąż się pisze o polskim piekle, nieraz przywoływano widmo zamachu i nawoływano do zawarcia pokoju, ale polityka okazała się o wiele bardziej pokojowa, niż wynikałoby z tych obaw. Reorientacja atlantycka, rozwijająca się gospodarka rynkowa i stabilizujący się demokratyczny system polityczny to trzy zasadnicze osiągnięcia pierwszej dekady. Pierwsze dziesięć lat demokratycznej i znów niepodległej Polski jest wielkim sukcesem. Mazowiecki i Wałęsa, Balcerowicz i Gronkiewicz-Waltz, Geremek i Skubiszewski, i wielu innych, ale także Jaruzelscy i Kwaśniewscy z drugiej strony barykady, są tego sukcesu współautorami.
4.Są sukcesy, ale są także problemy. Rok 1999 jest rokiem kulminacji czterech reform, które rząd przeprowadza z imponującym rozpędem, lecz towarzyszy im również powszechna dezorientacja. Jest to metoda ułańska, przez Polaków wypróbowana wielokrotnie z rozmaitymi skutkami. Już są w samorządzie, ale jeszcze nie mają pieniędzy, a tutaj trzeba wejść w kasę chorych, gdy powstaje od podstaw nowy system ubezpieczeń. Bez rozpędu nie byłoby zmian, to prawda, obecny rząd to rząd ruchu, tyle że analiza efektów wprowadzanych reform wydaje się być postawiona na dalszym planie. Przy zamierzonej nieodwracalności przeprowadzanych reform jedyna korekta to awantury parlamentarne i uliczne, strajki, interpelacje i gorączkowe nowelizacje ustaw. Społeczeństwo czuje się raczej jak pacjent, a nie jak klient i wyborca. Zdezorientowane usiłuje zgadnąć, co jest istotne, a co jest tylko szczegółem w zmianach, które mają rewolucyjny charakter. Zamieszanie wokół szczegółów łączy się z niewiedzą na temat ogólnych konsekwencji. A przecież wszystkie te zmiany prowadzą do określonego kształtu społeczeństwa i zróżnicowania możliwości życiowych. Mówi się o ekonomice zmiany, ale przemilcza jej socjologię.
5.No, ale to są przynajmniej problemy jawne, wywołane przez polityków i poddające się publicznej dyskusji. Wiadomo, kto zdefiniował sytuację na przykład w ubezpieczeniach jako dramatyczną, posłuchał apeli Banku Światowego i ekonomistów wskazujących na rosnące i coraz bardziej wymykające się spod kontroli obciążenie państwa zobowiązaniami emerytalnymi, podjął decyzję o takim, a nie innym kształcie reformy i wprowadza decyzję w życie. Niepodjęcie czy opóźnienie decyzji byłoby oczywiście też brzemienne w skutki. Działanie polityczne jest tu w rękach jawnych aktorów - parlamentarzystów, ministrów, urzędników, nawet sędziów, oceniających konstytucyjność takiego czy innego działania. Są jednak problemy inne, pozostające poza obrębem tych jawnie podejmowanych działań, a mogące mieć większe nawet znaczenie dla naszego życia. Myślę o takich jak sygnalizowany przez artykuł ze świątecznego "Wprost", w którym opisany został aktualny stan sprawy generała Papały. Jeśli rzeczy miałyby się tak, jak zdają się sugerować autorzy artykułu, zabójstwo byłego szefa policji, samo w sobie smutne jak każda tragedia, jest jednak objawem procesu, którego rozmiary pozostają dla opinii publicznej niejasne. Przed laty publiczność wykształcona dowiedziała się o istnieniu w zakładach izolacyjnych czegoś, co nazywano "drugim życiem". W tym drugim życiu, ukrytym za fasadą oficjalnego, młodociani czy dorośli przestępcy mieli swoje własne obyczaje i własne wartości, własną elitę i własnych pariasów. Ten układ funkcjonował w kontakcie z życiem normalnym, korumpował otoczenie, także funkcjonariusza, który mógł mieć spokój pod warunkiem przymknięcia oka na to, co się w "drugim życiu" dzieje. W wypadkach krańcowych ludzie "drugiego życia" mogą osiągnąć przewagę nad tymi, którzy mają ich kontrolować. Otóż to, co wyłania się z opowieści dziennikarzy "Wprost", to jest właśnie "drugie życie", mające swój rytm, swoje tajne transakcje, swoją hierarchię prestiżu i władzy, "drugie życie" będące siecią kontaktów między ludźmi robiącymi interesy, nie przejmując się prawem i gotowymi się posunąć do zabójstwa szefa policji, aby swoje interesy chronić. Jeśli tak jest, trzeba bić na alarm, bo "drugie życie" III Rzeczypospolitej zaczęło podmywać najwyższy szczebel władzy. Kto nam może przysiąc, że za rok lub dwa to czy inne województwo albo gmina, a za dziesięć lat całe państwo, nie staną się pustą formą w służbie "drugiego życia", nad którym obywatel nie ma żadnej kontroli?
Więcej możesz przeczytać w 2/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.